Karta.


     Nie było tak, jakbym chciał. W ogóle nie było tak, jak myślałem. Już od pierwszej chwili czułem, że coś tu nie gra, że coś się nie zgadza. Bo listopadowe popołudnia mają skłonność do dramatyzmu, melancholii i do wspomnień. A drzwi do skrzypienia. I poza tymi drzwiami, to chyba nic się nie zgadzało, a już na pewno nie jej postać, którą przecież tak dobrze znałem. Tylko oczy były te same. Smutne to, ale smuga cienia nikogo nie oszczędza. Przedpokój nie śmierdział kotami, choć na powitanie wybiegł łaciaty kot sprawdzając zapach na moich nogawkach i skłonność do alergii. Byłem czysty, mogłem wejść. I wszedłem. Usiadłem na fotelu i od razu wiedziałem, że popełniłem faux pas, bo to było miejsce kota, który zresztą nie wiedzieć czemu przymilał się do mnie jakbym oblał się walerianą i wytarzał w kocimiętce. W końcu zmęczony głaskaniem zwinął się w ciepły i cierpliwy obwarzanek na moich kolanach. Czułem się uwięziony. Przez własną uprzejmość i głupie wspomnienia, bo przecież mogłem przypuszczać, że nie powinienem tu był być. Ale byłem. I wspominałem wszystko to, co pamiętałem z ogólniaka. Rozmowa trwała i trwała i czułem, że mam dość słuchania tyrady o dzieciach, mężu, który odszedł zapatrzony w krzywe nogi tej zdziry, kłopotów z samochodem i apokalipsą ciągłych nawrotów choroby. Cóż, pochłonęło nas życie, wsiąknęliśmy w nie bezpowrotnie i bunt, który dzielił świat na równe połowy czerni i bieli stał się jałowy. Czułem się tu obco, bo to nie była ta dziewczyna, z którą gadało się o wszystkim. To nie był ten człowiek, który potrafił wygarnąć najgorszą prawdę, a potem trzasnąć drzwiami. Patrzyłem i nie wiedziałem, co się stało.
- Wiesz, że się w tobie kochałam? Patrzyłem na nią i czułem, że śmiech rodzi się we mnie gdzieś od środka i musiałem zrobić wszystko, żeby mu nie pozwolić wyjść na zewnątrz.
- Nie, nie wiedziałem.
- Ech, faceci. Mój też nie wiedział, że się w nim zakochałam, dopiero słowo po słowie kładłam mu do głowy, a potem sam poskładał i wyszło, że kocha. A potem uciekł z tą zdzirą.
- Żałujesz?
- Czego, że uciekł z nią? Nie. Krzyżyk mu na drogę i niech go szlag trafi.Zresztą przewidziałam to. Wywróżyłam.
- Ty wróżysz?
- Nie wiesz? Nie widziałeś ogłoszenia? Nikt Ci nie powiedział? Wiesz, lubię marketing szeptany, który jest najlepszy. Czekaj, a może chcesz wróżbę? Taką wiesz, dobrą, od starej przyjaciółki?
- Nie bardzo, wiesz ja nie bardzo ufam takim rzeczom.
- Ale daj spokój, masz to gratis, a zresztą sama chcę wiedzieć, co z tobą będzie dalej. Tu sięgnęła gdzieś za siebie na półkę i już trzymała karty.
- Nie chcesz wróżby, ale ją dostaniesz, bo do mnie przyszedłeś. Ale to nasze ostatnie spotkanie, wiesz? Karty powiedziały.
Wyciągnęła do mnie dłoń z kartami – wybierz jedną.  Niepewnie sięgnąłem przed siebie. Zawahałem się, a potem dotknąłem jednej z nich, pociągnąłem i odłożyłem na stół. Sięgnęła po kartonik  i odwróciła. Zakląłem. Na obrazku stał koń, a na nim siedziała śmierć. Czy mogłem coś innego wylosować? Boże…chcę stąd wyjść, chce natychmiast stąd wyjść. Popatrzyła na mnie i nie przypominała już rozchichotanej baby spod sklepu. Oczy były poważne, skupione.
- Jesteś umieraniem. Wszystko w tobie umiera codziennie i wszystko w tobie się rodzi. Myśli, słowa, pragnienia. Jesteś w trakcie przemiany. Zmienisz się i życie ci się zmieni. Co było złe, umrze. To karta zmiany, transformacji. To dobra karta, bo zostawisz za sobą to, co boli – smutek, cierpienie, łzy. To karta odrodzenia, odnowy, bo urodzisz się silniejszy, lepszy. A teraz drugą. Znów popatrzyłem na karty w jej ręku i znów, jak przed chwilą zawahałem się. Sięgnąłem i odłożyłem kartę na stół.
- Ta karta, to karta z dociągnięcia. Rozumiesz, że nie zapytałam kart o przeszłość, bo o tym rozmawialiśmy. Zapytałam o teraźniejszość. A teraz wyciągnąłeś kartę na przyszłość. Zobacz ją, ale mi nie pokazuj. To twoja karta. Sięgnąłem i odwróciłem ją. A potem wsunąłem w stosik innych kart, które leżały na stole między filiżankami i dzbankiem. Wstałem. Pora na mnie – powiedziałem. Ona też wstała. Pożegnaliśmy się podając sobie ręce. A potem była droga przez ciemne, listopadowe ulice, miasta mrugające neonami i skrzyżowaniami. Jechałem w cieple ogrzewania i skrzypieniu wycieraczek. Lubiłem nocną jazdę. A kiedy już zmęczony usiadłem w swoim wysłużonym fotelu pamiętającym pradziadka, sięgnąłem po znaczenie tej drugiej karty.  Splątanie, decyzja, rozterka i połączenie. – Kochankowie…

     Drogi Czytelniku. Oddaję Ci w ręce ostatni wpis. Z pewnych względów muszę zawiesić blog na kołku – czas pokaże, czy wrócę z nowymi tekstami, czy będzie to jego koniec. Dziękuję Ci za trwanie, dziękuję za czytanie i dobre słowa komentarzy. Za te złe słowa również dziękuję, bo nie pozwalały wbić się w zbytnią dumę, jak pisał Herbert. Chciałbym wierzyć, że wrócę tu. Więc jakby co, to nie żegnam się  dramatycznym wyznaniem Hamleta, a mówię cicho, bo tak powinno się żegnać ludzi, którzy byli dobrzy – Do widzenia. Witold Naglik.  



Komentarze

Popularne posty