Szumiące dni.

   
   Bezustannie patrzę na zegarek ale nie po to, aby liczyć uciekające sekundy, patrzyć jak piach z delikatnym szelestem sypie się w nicość. Patrzę na uciekające minuty i myślę sobie, co mógłbym teraz robić nad morzem. Ranna zorza rozwiała się w niebyt, a szum fal nieustannie wzywa. Posłuszny nakazowi chwili idę przez piaszczystą plażę szukając miejsca dla siebie. Stronię od ludzi, od rozwrzeszczanej tłuszczy odgradzającej się od świata parawanami za trzydzieści złotych. O tej porze plaża jest jeszcze pusta, ale ja wiem, że im dalej pójdę, tym mniej ludzi będzie potem. Mniej parawanów, mniej rozwrzeszczanych dzieci z tolerancyjnymi mamusiami i tatusiami pijącymi piwo. Cała ta tłuszcza zwykła przychodzić w okolicach godziny dwunastej, więc mam czas dla siebie. Mam czas żeby pogapić się w niebo, obserwować niespokojne fale, mewy krążące uparcie nad nieokreślonym punktem w morzu, wiatr gnający obłoki, błękit zlewający się z morzem na horyzoncie.

   Od strony wydm czasem przyleci zabłąkany motyl, albo ważka zapuści się głębiej w stronę wody. Leżę więc na kocu i gapię się w dal i mijają minuty. Nie muszę mówić, nie muszę myśleć, a przez głowę przebiegają mi tylko strzępki obrazów, jak w zepsutym kinematografie. I tak jest dobrze, zupełnie dobrze.

   Po dwunastej robi się tłoczno, widzę w oddali wielobarwny tłum, krzyki dzieci przebijają się przez szum fal, jeszcze godzina, dwie i wracam. I znów brnę przez piaszczysty brzeg morza pełny rozedrganego tłumu, pełnego mężczyzn spacerujących z butelką w dłoni, upartych mamuś, które krzyczą ile sił w płucach na dzieci, które piszczą i kopią dziury w piasku. Na zachód słońca przyjdę w nadziei, że nie wpadnę w żadną z nich i spokojnie będę szedł po piasku obserwując kołujące mewy. 
   Patrzę na zegarek i wiem, co robiłbym teraz nad morzem. Patrzę na uciekające minuty, godziny i brakuje mi szumu morza i błękitu nieba. Ale trzeba przywyknąć. Zmierzyć się z nadchodzącym i czekać na chwile, kiedy będzie można zamknąć oczy i wyobrazić sobie znów tę piaszczystą przestrzeń z nieokreślonym horyzontem.


Komentarze

  1. Tak rozkosznie ujmujesz to wszystko w opowieść,
    tak barwną, tak żywą..
    Zapewne nie jeden pozazdrości tak spokojnego urlopu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj K. :) Dziękuję bardzo za pochwałę, zwłaszcza podoba mi się słowo "rozkosznie", miód na moje serce. Co do spokoju, ech...nie warto wspominać. Cały czas uciekałem przed tłumem, ale od tego jest urlop. Chyba...;)Pozdrawiam bardzo serdecznie :)
    PS. A u Ciebie na blogu kapitalne rzeczy. Podoba mi się bardzo ostatni wpis :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A moje, od niedawna ulubione - ma w sobie jakiś taki, pozytywny wydźwięk :)
    Myślę, że to zupełnie normalne, w przypadku takiego zawodu, kiedy ma się notoryczny kontakt z ludźmi..

    Dziękuję za miłe słowa :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Używasz kapitalnych słów - notoryczny, brzmi jak powracająca choroba, której nijak człowiek nie może wyleczyć, a jak zdrowieje, tęskni za stanem podwyższonej adrenaliny, ciśnienia krwi i temperatury :D Dzięki raz jeszcze. Do następnego. W.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty