Srebro śmiechu i złoto milczenia...



      Przecinają się rzeki układając w meandry. Zmarszczki w środku dłoni, z których można wróżyć. Linia życia, miłości, losu. Patrzę na swoje dłonie. Trochę niezgrabne, niecierpliwe, wielkie. Za wielkie. Za niezgrabne. Za delikatne. Za toporne. Sam już nie wiem jakie w końcu są. Wnętrze jest ciepłe. Niewystygłe. Ale trzymam w tych dłoniach świat. Nie, nie cały świat, a swój świat. Wszystkie świty opromienione słońcem, wszystkie ranne mgły i szare godziny. Wszystkie zachody i chmury wędrujące po niebie. Każdą trawkę, kroplę i tęczę. Nawet błysk błyskawicy, który gdzieś fleszem błyska w środku nocy. Morze rozlane szumem i ślad bosej stopy na piasku. Kawałek bursztynu i wiatr. Ten, który burzy włosy, rozwiewa liście i szepce w zbożu. Ten, który wywiewa złe myśli i przenika. Ach! I jeszcze śpiew rannego ptaka i popołudnia ze światłem, jak gęsty miód. Serce namalowane na szybie samochodu i szept do poduszki. Lustrzane odbicie na powierzchni stawu i błękit wysoki. Może i cień drzew, kępy trawy, na których można położyć głowę. I łąki, które pachną. Stare drzewa i blask świecy. I muzyka...

     Jest tego trochę. Dlatego moje dłonie muszą być duże i silne. Muszą być delikatne, żeby nie zniszczyć tego, co w nich trzymam. Zamykam oczy. Czuję się zmęczony. Tak cholernie zmęczony. Brakiem słów, czekaniem, niecierpliwością. Swoją. Opieram plecy o drzewo. Cień, błogosławiony cień. Gdzieś tam słyszę, jak nawołują się ptaki. Gdzieś tam krążą podziemne rzeki. Gdzieś tam został świat. A ja siedzę i wyciągam dłonie. Nie, nie wróżę. Świat drży błękitną kulą, zmienia się. To pęcznieje, to się zapada. Ciemnieje i jaśnieje dniami i nocami. Szarzeje, jak moje oczy, to rozbłyska srebrem śmiechu i złotem milczenia. Weź, jeśli Ci się podoba. Weź.....    
 

Komentarze

Popularne posty