Ziemia niczyja...


     Ziemia niczyja - ugór niezaorany. Ostatnia przestrzeń nieuczesana, rozwichrzona, dzika. Ziemia, która jest marzeniem urzędników, którzy chcieliby ją przygładzić swoją ręką. Położyć kostkę, przystrzyc, przekopać, naprawić. W formy geometryczne ująć, by krajobraz nie raził przestrzenią. Nazwać. Bo przecież to, co ma nazwę, przestaje być niewiadomą - terra incognita. Strachem ukrytym za niewiedzą. 
      Dzikie pola, gdzie można poczuć wiatr, nasycić się zapachem butwiejących liści, usłyszeć szept wiatru, cichy stukot we własnej piersi. Gdzie można położyć rękę na starym dębie czując szorstkość jego kory pooranej zmarszczkami, jak rzekami. Tu można zgubić się między białymi kolumnami brzóz czując nad sobą falowanie ich gałęzi. I pijany błękit, ocean błękitu, który sprawił, że plecami oparłem się o brzozę patrząc w górę do zawrotu głowy, do piasku pod powiekami, do ściśnięcia się serca, czy cokolwiek tam mam w piersi. Tak, tak umierają światy. Tak, tak rodzą się światy. Z chaosu w chaos, z prochu w proch. I tylko moje łzy niewiele znaczą w tym wszystkim. Ale skoro są, to są konieczne.

     W takim miejscu można usiąść na starym pniu, trawie, na dziwnym molo chwiejącym się ze starości. I tylko patrzyć do zachłyśnięcia się znajomym krajobrazem - moim na tę chwilę. Moją chwilą, kiedy mogę szeptać i słyszeć szept w sobie. Nieodmienny jak tykanie zegara. Cichy, ale czy przez to nieistotny? Ignorowany, ale przecież mój. Uparty, jak wszystko we mnie. Mój kawałek dzikiego świata. Również we mnie. Niezaorany, nie przygładzony ręką i oporny. Pierwszy i ostatni bastion wolności. Mojej. Rozwydrzony jak krew z adrenaliną. Podatny na słowo i dźwięk. Na wschody i zachody i zieloną kołyskę drzew.


     Stałem tam pod wysokim niebem z gwiazdą, która obudziła się ze snu. Milczałem, choć we mnie były słowa, które tak domagały się wolności. By je wypowiedzieć i by porwał je wiatr. Więc je mówiłem. Wariat mówiący sam do siebie. Wróżący z lotu ptaków i pierwocin pąków na gałęziach. Głupiec z nieprzeczytaną książką serca. Brakowało mi ręki i uśmiechu. Zielonego spojrzenia. Tak umierają światy, tak umierają światy...
A wiatr wiał rozwiewając mi włosy, targając mnie nieposłusznie. Jakby ręką, na której pieszczotę czekałem...







Komentarze

  1. i co nie chciałbyś wzruszać ludzi tym, co robisz Witku- najwyraźniej oni tego potrzebują...szkoda tego...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie Mar Go. To trochę bardziej skomplikowane. Ludzie, a właściwie ktoś, na kim mi zależy, nie potrzebuje tego. Skoro nie potrzebuje, to i...niech się rozpłynie w cyfrowym świecie. Przestało mi zależeć. Bywa, jak to w życiu...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty