Smuga światła.
Najpiękniejszą katedrę widziałem w zeszłym roku. Stałem pośrodku i nie mogłem oderwać wzroku od światła. Tańczyło. Tworzyło słupy, kolumny, kładło się na różne sposoby. Wydobywało cały urok przestrzeni. Sufit ginął gdzieś pod niebem w nieokreśloności. Bez bram, bez drzwi, bez ograniczeń. Katedra pod gołym niebem, katedra z liści, katedra z głosów ptasich. Katedra najpiękniejsza, bo zmieniająca się w każdej chwili, z każdym podmuchem wiatru inna, z każdym ruchem gałęzi bardziej świetlista, to znów mroczna, jak stare, średniowieczne kościoły. Można było usiąść na mchu i obserwować, a w głowie mielić niekończące się rozmowy z Tym, Który Jest, z Wielkim Architektem. Tak łatwo zrozumieć wtedy istotę światła, trwania i przemijania. Cudu, namacalnego. Można wtedy zobaczyć ścieżkę, którą zmarli w niepokoju idą do nieba. Nie kręci się i nie wije, jak meandry rzeki. Jest prosta, a ginie w obłokach. Czasem tylko kurz w niej tańczy, jakby duchy śpiewały swoją ostatnią sprośną piosenkę.
bardzo lubię stare,małe wiejskie kościoły,mają właściwy tylko sobie klimat,miejsce a nie okazały gmach ,w którym przepych miesza się z pychą [gdzie można samemu sobie poddać rozważaniu całe życie przeżyć wewnętrzną spowiedz jedyną...]smucę dziś trochę pozdrawiam z nadzieją na lepsze jutro
OdpowiedzUsuń