Matka-noc...

   Leżę uwięziony w chwili wąskiej i chłodnej, jak struna księżyca. Oczy mam otwarte, a pod głową podłożone dłonie. Wiem, że nie zasnę, więc nawet nie przybieram wygodnego, embrionalnego kształtu, by nie rozczarować się brakiem snu.  Sparzone wodą ciało powoli stygnie, nieruchomieje, a sen spłoszony nie nadchodzi. Wypróbowane sposoby wejścia w rzekę snu zawodzą. Nie pomaga okrycie się kołdrą, cicha muzyka na uszach, czytanie książki, przepuszczenie przez siebie kilku dobrych myśli. Nic. Tylko upiorna pełnia, do której się tęskni, nagłe światło w głowie i brak snu. Ławicą nadciąga księżyc otulony chmurami, nadąsany pełnią i światłem. Ławicą nadciągają myśli i sprawy, które wymagają ostatecznych rozwiązań. Zachłystuję się więc raz po raz powietrzem i tonę, tonę, tonę, aż do dna czarnego morza własnych spraw, gdzie rodzą się myśli utkane z chaosu. Gdzie powstają rozwiązania proste, ale mało przyjemne. Niosące jednak ukojenie i szepczącą obietnicę rozlanej krwi i spokoju. Nic już nie muszę. Nie czekam na nikogo, nie patrzę na nikogo, nie mówię słów, bo po za tą barierą, słów już nie trzeba. 
  Zdaję sobie sprawę, że umieram. Po wielokroć, dzień za dniem, sekunda za sekundą, słowo za słowem. I tu cierpliwość będzie wynagrodzona, jak wszystko w życiu - zmarszczką żłobiącą, łzą wylaną w ciemności. Pani Losu - noc, pochyliła się nad mym oddechem stłumionym. Wyrywa mi ze skrzydeł pióro po piórze, i uśmiecha się łagodnie. Wie co zostanie. Ja też wiem. Chwile zmarnowane , wszystkie godziny czekania, wszystkie zwątpienia i płonne nadzieje. Balast dni i pytań o swoje zmarnowane życie skurczone teraz do przeżutej pestki. 
     Znów wyciągam dłoń łudząc się, że jednak będziesz obok. Będziesz leżała w swoim świecie snu z włosami rozsypanymi na poduszce, z oddechem ledwie wyczuwalnym, z ciepłem promieniującym. Taka jest właśnie ta noc - odbierająca ostanie złudzenia, ostatnie mrzonki, magię marzeń i przyrzeczeń. Gdzieś daleko słychać stukot pociągu, lecące iskry czyichś spraw, czyjegoś życia drobny odprysk. Zamykam oczy  ostatkiem sił i zapadam się w sen ciężki, bez marzeń, bez słów, bez obrazów, by rano skołtunioną głowę wsadzić pod strumień zimnej wody dla otrzeźwienia. By spróbować wyciągnąć tę nocną drzazgę z dna serca...


Niedługo setny post i rok prowadzenia bloga. Czyżby ten zbieg okoliczności coś znaczył? Może tyle, że czas zakończyć działalność ?... Kiełkuje we mnie ta myśl.      

Komentarze

  1. Nie dopuszczam do siebie myśli o końcu tego bloga. I Pan również nie powinien. Żadnego pożytku w tym nie będzie. A i Pan straci jedno z, mam nadzieję, miłych przyzwyczajeń.

    A zarówno zdjęcia jak i tekst świetne. Jak zwykle :) Chociaż na 1-szym i 2-gim widzę zbyt dużą kompresję. I zmiana sygnaturki... Ciekawi mnie, co ta oznacza.

    z błękitnym niebem
    MW

    OdpowiedzUsuń
  2. Zmiana sygnaturki oznacza tyle, że na czarnym tle poprzedniej nie byłoby widać, a oznaczają dokładnie to samo :) Masz rację, kompresja się sypnęła, ale to zawsze wychodzi przy zmianie rozmiaru zdjęć i przy takich kolorach. Ale zabójstwem byłoby wstawiać obrazek 4000X3000. A zakończenie bloga...Cóż, na razie kwestia zostaje otwarta, przynajmniej przez trzy kolejne wpisy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jaki znak, by skończyć działalność? Rok i setny post-piękne koło. Teraz nic, tylko je toczyć.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty