Ścieżka.

  
   Idę ścieżką pośród dzikich traw, które zapalają się jak latarnie od słońca. Nad łąką wisi złota łuna, a powietrze jest jak mleczne szkło. Znów wydaje mi się, że stawiam kroki jak słoń, ale to tylko złudzenie. Wkraczam w szeleszczącą krainę, która powoli kruszeje, zamienia się w rozpadający się świat. To, co wydawało mi się wiecznie zielonym przestworem jeszcze kilka tygodni temu, zaczyna powoli zamierać, kruszeć, ciskać zdrewniałe nasiona w powietrze, by odrodzić się w mgiełce zieleni któregoś wiosennego dnia. 
   Idę więc przez chaos, gdzie kwitną jeszcze kwiaty nie zwracające uwagi na postępujący rozkład i zamieranie, na trzask suchych gałązek. Odkrywam, po raz nie wiem który, ten szept, płynący z łąki. Nie jest już tak silny, nie ma w sobie zwykłego przekazu krzątania i zabiegania. Milknie i cichnie, tylko świerszcze grają swoją melodię raz po raz przerzucając się nutami gdzieś z trawy. To bliżej, to dalej, powtarzają echem swój sygnał odpływu. Słońce zniża się, czerwienieje, a łąka wydaje się być wykonana z miedzi. Niebo przed chwilą błękitne, nabiera barwy tęskniącej, a wiatr targa  obłokami rozwiewając je jak włosy syreny.

   Czy w takiej chwili nie można siąść na kępie traw nieopodal ostu, który pęcznieje od wietrznych ziaren i nie patrzyć, jak zamiera światło i jak zamiera łąka w pierwszych oznakach rozpadu? Nie, nie można przegapić tej płynnej chwili, która minie bezpowrotnie, tęczując tylko pod bramami powiek. 
   Wiele poziomów przemijania od ziarna sekundy do morza roku. Wiele poziomów czekania od chwili, kiedy światło osiągnie swą barwę na te kilka bezcennych minut, do kroków, na które czekam. Nie będziesz szła tą łąką. Nie będziesz szła tą ścieżką wąską, jakby poza czasem. Nie rozwieje Ci włosów wiatr i nie będziemy stali pośród zamierających głosów łąki. Bo każda chwila ma swoje ograniczenia, ograniczeń nie ma tylko wyobraźnia. Ale to, co w mojej głowie roi się po zachodzie słońca nie jest ważne. 
   Otrzepuję spodnie z trawy, ubieram plecak i idę wąską, wydeptaną niecierpliwymi krokami ścieżką w stronę ulic miasta. Milcząco mijam domy z zapalonym światłem na cześć nastania wieczoru. Od asfaltu biją fale ciepła, ale wiatr staje się zimniejszy. Zapalam spokojnie papierosa i wiem, że uczczę ten zachód słońca lampką złotego, słodkiego wina. 


Komentarze

  1. I tak nastrojowo się zrobiło, przez tę chwilę..
    niby magiczną, niby banalną - ale istniejącą gdzieś w głębi nas.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale czujesz tekst, poddajesz się nastrojowi. A to ogromna umiejętność.

    OdpowiedzUsuń
  3. Już dobrze,
    ustępuję,
    masz rację ;-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty