Mój głos..



- Powiedz mi, nie milcz, tylko powiedz...
-Ale co mam ci powiedzieć?
-Jak to z tym jest?
-Ale z czym?
Zniecierpliwiona pokręciła głową. Włosy rozsypały się. Patrzyłem urzeczony.
Na wszystko. Łąka drżała od pary unoszącej się w powietrzu, a rośliny spijały wodę. Wszystko drgało, a ja miałem srebro w oczach. Takie chwile każą zapomnieć kim się jest. Złoto, srebro i zieleń, a nad łąką dyszącą jak po biegu, obłędny, wysoki błękit, który daremnie przyzywa istoty bez skrzydeł.
- Wiesz dobrze, nie udawaj!
Poruszyłem się na trawie. Źdźbła odbiły się na mojej dłoni zostawiając swój znak, który niedługo zniknie. Jak wszystko. Nie chciałem mówić, nie chciałem otwierać ust. Chciałem tylko siedzieć w tej zaklętej chwili i patrzeć. Wiem, mam w głowie tysiąc światów, tysiąc bohaterów, dialogów do zapisania wielu stron, ale milczę. Nie otwieram się. Jestem nieufny. Ze strachu?.. Cóż miałem jej powiedzieć?
Niechętnie popatrzyłem na ziemię, na zmięte przez moje nogi źdźbła trawy. Na wydeptane miejsce.
- Nie wiem - odrzekłem.
- Nie kłam, wiesz przecież.
Ma rację. Popatrzyłem jej w oczy. Wzrok ślizgał się po tęczówkach, po linii policzków i ust. Potem ześlizgnął się na piersi dumnie prężące się jak dojrzałe gruszki. Lubię gruszki...
- Tak, masz rację, kłamię.
Widzisz tę trawkę? Ona jest, rośnie, krąży w niej chlorofil, wychyla się chciwie do słońca. A potem więdnie, umiera. Ale potem znów jest wiosna i trawa pije wodę z ziemi. I potem znów i znów. Albo niebo. Błękitne. Z obłokami gdzieś tam spacerującymi. Miną przecież, ale następnego dnia znów będziemy mówili, że jest niebo. Więc... zawiesiłem głos...
- Więc? - pociągnęła...
-Więc i tak jest przecież z nami. Niby się zmieniamy, niby jesteśmy coraz to inni, ale przecież trudno powiedzieć, że nie jesteśmy ludźmi. Niby zmieniają się uczucia, zmieniają się przyzwyczajenia. Tęsknimy, płaczemy, śmiejemy się. Ale przez to jesteśmy bardziej sobą jakbyśmy się siebie uczyli...
Odchyliła głowę w śmiechu, a ten zawibrował tak, że łąka zatańczyła, zatańczyły krople na trawach.
- Zrozumiałeś. Wreszcie zrozumiałeś. I powoli rozpłynęła się wraz z resztkami mgły ciągnącymi od lasu. Zostałem sam. Znów milczałem, bo nie było już co mówić. W głowie wirowało mi tysiąc światów i tysiąc dotknięć. W głowie wirowały mi słowa, które rozsypywały się w proch i znów rodziły. Jeszcze czułem, jak opiera się jej ramię o moje, jeszcze czułem...
Wstałem. Pachniało. Czas było wracać...


Komentarze

Popularne posty