Słoiki ze światłem.



            Łapię światło. Zbieram garściami, zamykam w słoiku. Łapię zapach wiatru. Bo przecież zaraz zacznie się wędrówka. Świat będzie wołać, a ja będę musiał zostać tęskniąc do każdej drogi, dróżki, niewydeptanej łąki. Świty zaczynają być leniwe, a zorze na niebie nie tak gwałtowne. I powietrze staje się ciężkie, nabrzmiałe złotem, wirującym w promieniach kurzem, mgiełką gdzieś za granicą wzroku przeczuwalną. Gdyby nie to światło, to zdechłbym roniąc iluzję, tęskniąc  i na próżno czekając. Na gest, na dobre słowo, na...ech... Więc zbieram to światło rozlane przez koniec lata. Przeglądam zdjęcia wyczekując szumu. Wiem, że się uśmiechałem robiąc je. Naciskając migawkę, mrużąc oczy, ustalając kąt i wartości przysłony. Wierząc, że świat widziany moimi oczami jest piękny, groźny, niepokojący. Pełny światła i cienia. Szeptu. Błękitu i dobrych słów. I niech tak pozostanie. Zanim obowiązek oddzieli mnie od tego czasu, będę łapał światło. Zamykał w słoikach, przywoływał chciwą pamięć. Łapiąc zapach wiatru. Gruszek, śliwek i późnych malin. Przestaję szeptać. Bo szept ma wtedy sens, kiedy chce się go słuchać. Czasem lepsza cisza podzwonna, niż szept bez odpowiedzi. Tak mi się wydaje...


 
 
 
 
 
 
 


Komentarze

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty