Księżycowa rozmowa


                      Było cicho, zegary posnęły, a ja trzymałem źdźbło czasu w dłoni. Zapalić chciałem świeczkę dobrą jak czekanie. Wyciągnąłem dłoń i ta przeszła na przestrzał przez światło księżyca. Jakbym zanurzał dłoń nie w świetle, a w falującej wodzie. Palce dotykały promieni, stały się białe. Takie, jak powinny się stać wtedy... Białe, zimne, kamienne. Bez czucia... Pstyknęła zapalniczka.
- Zostaw. Odwróciłem głowę. Głos dochodził z okolic parapetu. Widziałem tylko rozpuszczone włosy w świetle księżycowym zabarwione na dziwny kolor. Twarz krył cień.
- Czemu? Podjąłem tę rozmowę, choć nie powinienem słuchać.
- Zostaw proszę. Tak jest lepiej - wyszeptała. A potem wyciągnęła dłoń.
-Chodź. Słowa były bardzo ciche. Prawie jak ziarenka piasku. Prawie jak myśl.
Podszedłem. Siedziała na parapecie. Podszedłem cicho, tak cicho, żeby nie spłoszyć tego, że siedzi. Nie chciałem, żeby się poruszyła. Chciałem ją taką, jaka jest teraz. W tej chwili. A ona podniosła głowę i popatrzyła na mnie. Znałem to spojrzenie. Znałem te rzęsy. Znałem...
- Co robisz? Przecież nie powinno cię tu być. Mnie też nie powinno.
- Ale jesteśmy. Teraz spostrzegłem, że wcale się nie uśmiecha.
- Jesteśmy, powtórzyła. A ja sięgnąłem ręką by ją objąć. Poczułem jej dłonie, które mi się czasem śniły, jak przesuwają się po mnie. Zanurzyłem się w zapach. Księżycowy. Poczułem jej usta przy uchu. Szeptała - Sypałeś zaklęcia w noc. Myślałeś o czymś, o czym nie powinieneś, mówiłeś, mówiłeś, a ja nie mogłam -  zrozum.
Rozumiałem. Rozumiałem, bo gdybym nie zrozumiał, to wyparłbym się tego, co jest we mnie. Szeptu. I tego, co można nazwać, ale nie zdefiniować. Ruchem wolnym sięgnęła mi do włosów. Przeczesała je gestem, który sprawiał, że gasły wszystkie słońca.
- Czekałam, wiesz? Czekałam, aż będę mogła to zrobić. Światło księżyca szeroką strugą lało się przez okno, a ja widziałem tylko jej włosy. Włosy wplątane w zachwyt. Byliśmy w tej strudze - ona na parapecie, ja stojąc.
- Masz jeszcze wino? To białe, wiesz...
Tak, mam.
- Nalej, mam ochotę.
Puściłem ją choć nie chciałem. Odwróciłem się żeby sięgnąć za książki. "Wzory listów niemieckich" Trzymałem butelkę w dłoni, czułem jej gładkie szkło. Odwróciłem się. Parapet był pusty. Pokój też. Słabe nutki zapachu jednak unosiły się w powietrzu. W czerni pokoju. W strudze księżycowej. Stałem jak ten głupiec, z uśmiechem na twarzy, który przeradzał się w grymas obojętności. Rozczarowania. I wtedy przyszedł sms, jak wiadomość z innego świata. Podszedłem do telefonu. Znałem numer. Wypalony w pamięci. Wyczekiwany. A struga księżycowa lała się z okna... 
        

Komentarze

Popularne posty