Kijem...


     Kursor długo migał, bo nie mogłem ustalić tytułu ani tego, o czym chciałbym powiedzieć. O książkach, o scenach w książkach, które czytałem kilkanaście, kilkadziesiąt razy? A może o tym, że dzisiaj znalazłem krokusy. A może o tym, że milczałem dziś prawie cały dzień? Jakbym zużył wszystkie słowa. Nawet na próbę powiedziałem coś w przestrzeń i głos wydał mi się dziwny. Nie mój. Bo czy jestem tak naprawdę swój? Oddam przecież kiedyś to, co mnie buduje. Zamienię się w energię krążącą w ziemi. W ulotne ciepło pyłu rozwianego wiatrem. Ale nie jest jeszcze czas na to, choć w grudniu bardzo chciałem. Na razie stoję ze ściśniętym gardłem i myślę o kiju. Tak, zwykłym kiju, jaki dawniej służył chłopakom do zabawy. Bo z kijem można wiele rzeczy zrobić. Może być karabinem, szpadą, laską magika, parasolem, armatą czy nawet samolotem mierzącym dziobem w niebo - nie takie cuda na kiju widziała chłopięca wyobraźnia. Ale kij, to też dźwięk. Można nim uderzyć w przedmiot i ten odezwie się dźwiękiem. Czasem głuchym, czasem głośnym. A powiedzenie - jak psa kijem? Ale kij ma też dwa końce. Końce, które się nie spotkają, choć pochodzą z tej samej gałęzi, z tego samego pnia. Można go wygiąć i oprócz trzasku nic się nie uzyska. Czyżby? Będą dwa kije. Patyki. A to już coś. Są krótsze, ale można w nie uderzać, można spróbować rozpalić ogień. Który je pochłonie. I znów się spotkają w gorącu ognia, w zapachu dymu, w blasku siebie. Ale to już inna historia.

     Tak sobie myślałem patrząc na uciekające chmury. Przepuszczałem przez głowę myśli, które nie mogły zaczepić się na dłużej. Które ulatywały, parowały i było mi z tym dobrze. Miałem przemyśleć wiele spraw. Miałem zastanowić się. Patrzyłem na telefon to sięgając po niego, to cofając rękę. Ale własne wspomnienia stały się w tej chwili dla mnie zbyt trudne. Pełne niedopowiedzeń, wymagań, żalu, niespełnionych chwil. Pełne poświęcenia i bezapelacyjnego altruizmu, któremu nie umiem sprostać, bo za szeroko otworzyłem ciemną gwiazdę w piersi. I pretensji do siebie. A przecież czego innego szukałem. Ciepła ręki, słów, obecności. Zrozumienia. I w końcu snucia tej cieniutkiej nitki między jednym, a drugim...Minąłem wierzbę. Lubię wierzby. Lubię myśleć o nich, że czeszą swoje włosy na wietrze. Zerwałem gałąź. Była już mokra. Zielona i mokra. Chciałem ją przełamać, ale zaplotła się w moich dłoniach. Warkocz, potem supeł. Związanie. Prawie się uśmiechnąłem. Popatrzyłem na pola jeszcze uśpione, choć pachnące wiosenna wilgocią. Odetchnąłem głośno i ten dźwięk wydał mi się dobry. Bo to oznaczało, że jeszcze żyję. Wiatr targał mi kurtkę i włosy, a ja szedłem byle dalej. Było mi wszystko jedno. Potrzebowałem tego. Pomyślenia wreszcie o sobie. Drogi nieoznaczonej. I kija podróżnego. Albo jakiegokolwiek cichego towarzysza.

Komentarze

  1. Jakby to ująć? ... Pana teksty mają niezwykle głębokie przemyślenia. Co wiecej, ktoś kto czyta zaczyna analizować swoje życie. I dochodzi do podobnych wniosków. Jest "byle jak" . Pytanie czy można coś zmienić? Może...
    Dziękuję za motywację.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. To ja dziękuję :) Wierz mi, nie jest "byle jak" To tylko stan przejściowy, który mija, jak wszystko, co złe. A że mu w tym trochę pomożemy, to już nasza zasługa :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluję optymizmu :-) Jestem na etapie czarnych myśli oraz analizy 9 lat...a tekst Twój prowokuje.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie powiedziałem, że jestem optymistą. Nie napisałem, że jest lepiej. Też mam etap "czarnych myśli". Ba, najczarniejszych.Może nie jest to aż 9 lat, ale wystarczająco długo, żeby mieć co do myślenia. Bywa. W każdym razie skoro tekst coś poruszył i sprawił, że coś zaczyna się "ruszać", to dobrze. :) Również pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty