Księżycówka...


           Wypłynął księżyc zza szyby. Powoli jego światło napełniało pokój. Nie chciałem tu teraz być. Nie mogłem. Wyszedłem na zimne powietrze i patrzyłem, jak płynie poprzez chmury w swojej śmiesznej i kapryśnej wędrówce. Siadłem.
- A więc jesteś, wyszeptał.
-Tak, jestem - odpowiedziałem równie cicho.
Srebro wylewało się blaskiem z jego oczu. Moje odbijały zapewne ten blask stając się szare. Zwykłe, nijakie.Nie trzeba było lamp, bo świecił swoim wewnętrznym światłem. Co z tego, że odbitym od słońca. Co z tego, że zimnym. Po prostu świecił. A ja byłem przy nim nikim. Postawił na stół ogrodowy, którego nikomu nie chciało się chować na zimę butelkę, i dwa kieliszki. Uśmiechnął się, jak to on, spokojnie, lekkim uśmiechem nie wiedzieć czy do mnie, czy do swoich myśli.
- Wybacz, że czysta. Kiedy ostatni raz piłem kolorową, byłem potem czerwony.
Tak, pamiętałem ten czerwony księżyc inny od tego, przy którym się tęskni. Zapowiadający wojny, pożogę i rozstania. Groźny. Bo od tego się zaczęło, nieprawdaż? Siedzieliśmy. On patrzył na mnie, ja na niego. Milczenie wibrowało. Ja wiedziałem i on wiedział. Wiedzieliśmy, więc po co słowa. Dłonią białą jak marmur chwycił butelkę i nalał księżycówki. Zapachniało spirytusem, zapachem lasu i łąki. Wypiliśmy.
- Ty...powiedział nie kończąc.
- Tak, ja tak. Dalej.Bardzo.
- Czułem. Wiedziałem. Dlatego dzisiaj jestem.
Po niebie przetaczały się chmury, tabuny gnał lekki wiatr już wiosenny. Pachniało nocą i zimnem. A on siedział i patrzył na mnie swoimi srebrnymi oczami, jakby chciał rozjaśnić te miejsca, które były ciemne.We mnie. Nigredo. Ciemna strona. Dark side of the moon. Śmieszne w tej chwili. Znów wypiliśmy i znów. Tak, jakby te wahadłowe ruchy rąk mogły cokolwiek zmienić poza ciszą, która rozpełzła się w ciemności.
Znów popatrzył na mnie, a ja myślałem, że nic nie powie. Przecież nie było o czym mówić. Już nie było. I padło pytanie, którego nie chciałem usłyszeć:
- Tęsknisz?
- Tak, tęsknię. Gdyby było inaczej, czy siedziałbym teraz z tobą?
Pokręcił głową. Nie wiedziałem, czy z uznaniem, czy z odcieniem niedowierzania.
Czy piłbym teraz spirytus o zapachu łąki zmieszanej z mgłą znad jeziora?
Czego chcesz? - zapytał.
Chcę, czego chcę Książę, i czy to ma dla Ciebie jakieś znaczenie?
- Ba...odpowiedział przeciągle, co chyba nic nie znaczyło.
- Mówisz to tak, rzekł z zadumą, jakby chodziło o gwiazdkę z nieba. Spójrz, ile ich.
- Tak, mrowie, odpowiedziałem i zapatrzyłem się w niebo. Tylko widzisz Książę, po cóż mi ich garść, po cóż mi ich mrowie. Najważniejsza jest...
Wymieniłem z nim spojrzenia srebrne i szare. Wypiliśmy w milczeniu. On srebrny, ja czarny. On z osiwiałą mądrością, ja z nadzieją niewystygłą, matką głupców. Chciało mi się wyć - do księżyca.
- Tak wilku, tu spojrzał na mnie tak, że zjeżyły mi się włosy na karku. Mówisz, że bardzo. Mówisz, że tęsknisz. Pijesz moją księżycówkę. I milczysz.
- Przecież nie mogę...
- Tak, nie możesz, nie twój ruch. Podniósł się powoli.
- A teraz czas na mnie. Płoń dalej wilku.
Podniósł dłoń, a mnie zostały na siatkówce srebrne kręgi powoli zmieniające się w czerń pulsującą. Gdzieś tam odezwał się pierwszy ptak niespokojny.
- Na mnie też czas, szepnąłem, a noc otuliła mnie sobą...


 

Komentarze

  1. Na pohybel zatem, na pohybel...

    OdpowiedzUsuń
  2. To i ja dołączę na pohybel, w gronie zawsze raźniej! :-/
    Pozdrawiam KP

    OdpowiedzUsuń
  3. Wychlane niestety. Rozmowa z Księciem bywa trudna, więc i księżycówki sporo poszło. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. OK, masz pewne. Ciszej tu. Zazwyczaj są tu ludzie, którzy wiedzą czego chcą.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty