Szeptana zieleń...
Moje wiecznie głodne oczy potrzebują zieleni. Moje wiecznie głodne oczy wciąż pytają. A ja pytam wraz z nimi. Bo mogę pytać. Mogę liczyć krople wróżąc z nich...nie, tego nie powiem. Niech to będzie dla mnie. Bo wodzi mnie ten kolor na pokuszenie. Uwodzą krople. To już nie szklane kulki, które w nocy brzęczą niecierpliwie. One są, bo być tu powinny. I nie przypominają łez. Są zmysłowe, jak usta kobiety która... Są lustrem i są wodą. Cudowną wilgocią, którą chciałbym dotknąć, pocałować. Iść przez las z kroplą na niecierpliwych wargach...
Jeszcze nie raz będę leżał na ziemi, by nacisnąć spust migawki. Jeszcze nie raz będę patrzył w zieleń szukając tego jedynego odcienia, który stał się najważniejszy. Patrzył w błękitne oceany nieba, by wędrować wraz z chmurami - cichymi wielorybami przestrzeni. Nie raz jeszcze narodzą się, tak jak teraz, we mnie słowa, które chciałbym podarować. Ale te pierwsze są najważniejsze. Bo od czegoś trzeba zacząć. Nie od strachu i niechęci. Nie od upartego tupania nogą. Może od szeptu nad ranem? Może od nocnego szeptu, by prawie nikt nie słyszał? A może od czegoś innego...? Słów maczanych w kropli rosy, srebrzących się księżycem i słońcem. Upartą zielenią...
Nie zawsze muszą być fajerwerki. Piękno przecież rodzi się ze zwykłych rzeczy. Choćby i z nijakiej zupy :) Dzięki Raro :)
OdpowiedzUsuń