Brodząc w trawie...


           Trawa była wysoka. Złośliwie czepiała się ciała broniąc dostępu do siebie. Miejsce stanęło murem pokrzyw, dzikich ostów i wysokich nawłoci. Tak dawno tu nie byłem. Zimą tylko szukałem zmarzniętych traw gotowych pokazać piękno szadzi lub zamarznięte krople wody. Nie wszedłem do środka, nie szedłem bojąc się zniszczyć to kruche królestwo uschniętej przestrzeni. Wtedy tylko oddychałem. I cieszyłem się, że oddycham.
           A teraz zanurzyłem się w tę plątaninę. Pamiętam dobrze, jak ostatnim razem stałem tutaj robiąc zdjęcia. Kilka lat, dawno. Wczoraj. Zawsze... Pamiętam czego chciałem i pamiętam swoje myśli. Tak samo rozpięte były pajęczyny. Tak samo mgła pełzła przez trawy. Myślałem wtedy o kroplach rosy, które spotykają się na trawach, jak na mostach.  Cichych mostach, które łączą dnie i noce. Tak bardzo wtedy liczyłem na podziw, na dobre słowa, na uśmiech i błysk w oku. Westchnąłem mgłą i zapachem lasu. Bo czy coś się zmieniło? Przecież to kawał czasu, a ja wciąż... Inaczej niż wtedy...
           Nie, nie powinienem tu był przyjeżdżać. Nie powinienem wchodzić w ten zielony przestwór tak doskonale broniący swojego jestestwa. Nie powinienem myśleć, co było i co jest. Ale jednak jestem. Bo wydawało mi się, że powinienem znów tu być. Pooddychać tym zapachem lasu zmieszanym z wilgocią i kruchym promieniem słońca. Z dzikimi trawami nieużytku. Rozgarnąć trawę jakby szukając czasu. Niepotrzebnie przecież. Bo ten czas jest. Ukryty we wnętrzu kołacze cicho odmierzając z uporem każdy oddech i każdą myśl. Wydawało mi się, że przepadł, że przykryłem go dłonią uciszając. A on znów kołacze we wnętrzu napełniając głowę i myśli i słowa.

           W trawach była cisza, a rosa lśniła kroplami. Stałem pośród tego pola we władaniu chwastów. Mgła nabierała złotej barwy unosząc się ponad splątane królestwo. Otuliła mnie. Ciszą. Zapachem ziół i goryczą ziemi. Bałem się poruszyć, bałem się zrobić krok, choć wiedziałem, ze trzeba iść. Bo zawsze trzeba iść. Zawsze trzeba wybrać jakąś drogę. Ja też swoją wybrałem, ale mimo wszystko stałem i chłonąłem to wszystko, co mnie otacza. Gdzieś kłóciły się ptaki w gałęziach drzew, gdzieś nieśmiało zaczęły grać świerszcze spragnione słońca. Brodziłem pośród dzikiej trawy zanurzony w swoje myśli, a we wnętrzu kołatał czas niezagubiony. A we wnętrzu rodziły się słowa, które można obdarzyć tylko szeptem. Albo zdjęciem. Czy może być zresztą inaczej, kiedy lato nabrzmiewa słodyczą i snuje się mgłą? Czy może być inaczej w chwili, kiedy lśnią krople rosy pachnąc świtem u schyłku lata? Czy może być wreszcie inaczej, kiedy brodzi się w trawie...?

Komentarze

  1. wiesz piękne sa powroty na stare miejsca- również często tak czynię, odkrywam na nowo to co utracone... zdjęcia jak ze snów, zreszta Ty już Witku powinineś być pewien swoich umiejętności, tłumy ludzi to potwierdzają... dobrej nocy, albo witaj nowy dniu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakie tam tłumy...rozglądam się i pustynia normalnie... Dziękuję Ci Małgosiu :)) Taka pora, że chyba "dzień dobry" :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty