Odprysk


          Siedzę w kręgu światła, które rzuca krucha świeczka. Lubię ten blask. Lubię to światło. Miękkie. W sam raz, żeby pomyśleć. W sam raz, żeby popatrzeć, jak żywy, oswojony płomyk połyka sznurek knota roniąc przy tym stearynowe łzy. To przecież banał. Ale życie przecież składa się z banałów, które za jakiś czas pracowicie wyciągnę z pamięci i będę się wstydził. Odwracam głowę i widzę siebie w szybie okna. Oczy mam teraz ciemne i błąka się w nich odbity płomyk. Dziwnie. Dziwnie wyglądam. Jakby tlił się we mnie żar. Jakby słońce we mnie zamieszkało. A kiedy księżyc przyżegluje w moją stronę, zaczną świecić jego światłem. Sypać zimne srebro. I nie będę już nigdy wiedział, co we mnie zamieszkało. Srebro, czy złoto. A może nic we mnie nie ma i tylko odbijam światłem skuszony, światłem zwabiony w ciszy nocy?

           I mogę siebie tak pytać długo. Szukać odpowiedzi karmiąc swoje oczy blaskiem. Czy to naprawdę ja? Ten w szybie ma przecież inną głowę, inną linię podbródka, inne usta. Ale wykrzywiam się tak samo, więc chyba ja. Mogę nawet pomachać i zrobi się sympatyczniej. Ale przecież nie o to chodzi. A o co? O to, że szukamy swoich odbić. Swoich kopii, które staną przed nami i będą kłamać. Falować źle odbitym obrazem niedoskonale. Ale to przecież fałsz. Cóż z tego? Lubimy się karmić fałszem, fałszywym obrazem, który sami stwarzamy przekonując siebie, że tak właśnie jest. Dlatego szukamy wciąż i wciąż ludzi, którzy powtórzą nasz gest, słowo, którzy wysłuchają, którzy zrobią tak samo lustrzanym odbiciem.

            Ale przecież tak się nie da. Jesteśmy tak cudownie różni, że zachwyt przeminie. I co potem? Znów szukać? Znów chcieć zapełnić puste miejsce w swoich oczach? W swoich słowach? A może lepiej zapalić świeczkę i siedzieć w jej kręgu pytając siebie? A potem spojrzeć w cudze oczy szukając nie odbicia, a dobrego słowa, gestu? Milczenia? Nie wiem. I boję się. Boję się, że to prawda. Że będę otwarty jak rozgwiazda i będą czytane moje myśli, uczucia, moje marzenia, aż stanę się pusty. Aż stanę się lustrem odbijającym innych. Gotowym powtórzyć gest, słowo, myśl. Widzisz teraz, jakie to trudne, kiedy siedzę i patrzę w świeczkę. Jak brakuje mi słów, jak brakuje gestu. Nadziei. Jak karmię się wspomnieniem. Bo zgubiłem się, kiedy puściłaś moją dłoń.

            Czy trzeba jeszcze więcej? Czego? Siebie? Milczenia? Ironii? Stawiania granic? Patrzę w świeczkę i księżyc powoli rysuje szybę. Światło miesza się, faluje. Białe wino nabiera głębokiej barwy i smakuje jakimś "kiedyś, kiedyś". Czuję się, jakbym stał na rozstaju światów kolejny raz. Tęsknię. Nie umiem kłamać. Nie umiem.... 

Komentarze

  1. mnie tez ostatnio wszystko smakuje tym "kiedyś..." co moge napisać więcej? No moze to, że ja nie potrafię patrzeć na siebie tylko swoimi oczami...dziś jestem świadoma siebie i jezeli pryzmat innej osoby mi nie odpowiada po prostu "zamalowuję" je kurzem, może kiedyś nadejdzie dzień, że trzeba będzie je umyć i o człowieku wspomnieć...zreszta tego nie wiemy kto, kiedy stanie na naszej drodzewiem tez jedno, że oryginał stojący przed lustrem jest najważniejszy...
    Fotografie wspaniałe...rośliny, które podpieraja słońce , dźwigają jego cięzar...użyczaja swoich delikatnych łodyg,bo mają świadomość krótkiego tu i teraz...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Ci Małgosiu :) Oryginały są najważniejsze - zawsze i we wszystkim :) Męczę się. No i mam zapalenie ucha - brr, okropna rzecz, ale do pracy chodzę. Umarłbym chyba w domu. Pozdrawiam Cię :))

    OdpowiedzUsuń
  3. zdrowia życzę i pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń
  4. Zatem zapalenie ucha-co za ulga!Życzę szybkiego powrotu do zdrowia i pozdrawiam;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. PS
    Tekst jak zawsze świetny

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję! Tak, zapalenie ucha i różne takie po drodze.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty