Zdrajcy zielonego czasu.


Naprawdę uważałem, że to zdrajcy. Zdrajcy zielonego czasu. Zdrajcy szumiącej godziny. Co z tego, że kolorowo, wesoło. Co z tego, że w oczach złoto. Co z tego, że białe wino pite pod zachód słońca smakuje pełnią i wiatrem. To dobre rzeczy, ale żal mi zielonego szumu nad głową. Żal mi światła, które witrażowo wkradało się w poranek na leśnej ścieżce. Żal mi tego, że nie będę wstrzymywał oddechu patrząc na rozkołysane łąki i słońce pomarańczem gramolące się zza horyzontu. I nie przytuli mnie zieleń liści, na które tak czekałem w tym roku. Na ich cierpki zapach.
Mówisz, że wszystko ma swoją kolej? Może. Sam już nie wiem, jak to z tym jest w życiu. Czy jest ono ładem, porządkiem z góry zasądzonym, czy chaosem, który przetacza się przez życie. A może zupełnie czymś innym, o czym nie mam zielonego pojęcia. Ale wiesz, jest jeszcze koło, to koło druidów, które toczy się wiecznie. W przyrodzie, we mnie, w Tobie. Podlegamy prawidłowościom pór roku, podlegamy rytmowi dnia i nocy. Podlegamy prawidłowości uczuć. I podlegamy jednemu prawu - prawu śmierci, które zakończy nasz bieg. A inne koło - koło przyrody, będzie dalej się toczyć aż sczeźnie czas.

Po co Ci to mówię? Być może pora. Zanim zostanie zdradzona zielona godzina, a potem powietrze napełni się kruchością i zapachem butwienia. Tak, wiem, tak ma być. I wiesz co? Będzie mi brak nieba z wędrującymi obłokami i zachodów słońca, których uczciwy malarz nie odważyłby się namalować ze strachu przed kiczem. Ciepło dzisiaj, gorąco, duszno. A jednak cień niesie już ze sobą dreszcze, a nie spokój. I niebo jest inne. Niespokojne. I widzę też niepokój w swoich oczach, kiedy z czystego nawyku golę się rano.

Naprawdę uważałem, że to zdrajcy. Zdrajcy zielonego czasu. Zdrajcy szumiącej godziny. Dopiero kiedy zszedłem z roweru i oparłem go o pień, zobaczyłem kołyszące się liście w kolorze złota. Koloru dobrego wina. Stałem i pomyślałem sobie, że to w sumie dobrze. Dobrze widzieć powolne odchodzenie zieleni, które przechodzi w dojrzałość, by umrzeć gdzieś pod nogami, stlić się w trawie. I znów będzie można czekać na tę pierwszą zieleń, która nieśmiało otuli drzewa, by potem wybuchnąć. Ja tak nie potrafię. Nikt tego nie potrafi. Spójrz, kołysze się niebo kołyską do snu.  Kołyszą się liście na wietrze, kołyszą się słowa. Dla Ciebie. Zaczynam szeptać, więc pora już odpowiednia. I wiesz, może to nie zdrajcy zielonej godziny, a pionierzy oczekiwania? Może, żeby coś powstało, musi coś umrzeć? Myślisz, że to kolejne prawo tego świata? Nie wiem... 



 

Komentarze

  1. Bardzo jesienne te zdjęcia, choć czuć ją jedynie gdzieś wieczorem między lasami i polami. Taka to w sumie pora do rozmyślań nad życiem, ludźmi, doświadczeniami. Może sprzyja temu chłód, wyciszenie i krótszy dzień, szybszy zmrok? Taki czas jest potrzebny, bo trzeba czasami stanąć i poobserwować siebie z różnych płaszczyzn. To taka forma terapii? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że to oczekiwanie ma sens, tylko ważnym jest w jaki sposób wypełniamy to wypatrywanie?Czy jesteśmy tzw. codziennymi zjadaczami chleba, czy celebrujemy każdy posiłek nowego dnia...Pięknie posmakowana jesień Witku... :)

    OdpowiedzUsuń
  3. I tu mi dałaś zagwozdkę, kim ja jestem? :P Dobra, zostawmy to. Dziękuję Ci serdecznie Małgosiu :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Ty Witku jesteś niewątpliwie celebrytą:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Brrr! Nie, nie jestem. Proszę wypluć to słowo! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. ..."celebryta każdego posiłku nowego dnia"...:-)Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Wybacz. Słowo ma dla mnie pejoratywne znaczenie. A dzień celebrować? Na pewno wykorzystać :) Również Cię pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty