Na pniu.
- Nie wiem. Dawno nie pytałaś. Nie wiem, czy jeszcze umiem. Tak z głębi siebie, tak normalnie.
- Smutne, wiesz...?
- Prawie tak smutne, jak czekanie. Albo jak wymyślanie historyjek, żeby zabić czas.
- Prawie. Ale nie do końca.
- A więc dobrze. Tak samo smutne, jak czekanie na wiadomość. Albo na uśmiech.
- Może nie trzeba uśmiechu?
- Może nie trzeba słów?
- Może...
Las nie szumiał wiatrem ani deszczem. Stał osowiały czekając na słońce. Przez niebo przetaczały się wały chmur, a w kałużach odbijało się szare niebo. Jechałem gdzieś. Bez celu i przyczyny. Nie musiałem się spieszyć. Ukochany rower połykał kolejne kilometry, a na uszach miałem muzykę. Żeby nie myśleć. Ale i tak myślałem. Czułem też stróżki potu na plecach i koszulkę, która lepiła się do ciała. Szukałem miejsca, by się zatrzymać. Usiąść na pieńku i pogapić się na drzewa. Tak mi się zdawało. Bo wiedziałem, że o tej porze więdnienia przyjdzie i uraczy mnie którąś ze swoich myśli. Wiedziałem, że nie dane mi będzie poczuć zmęczenia i oddychania lasem. A jednak siedziałem i jej nie było. Mijały minuty i czułem, że gdzieś za zasłoną chmur zaczęło zachodzić słońce. I czułem też, że nie ma ochoty dziś na rozmowę. Uśmiechnąłem się. Może wreszcie wróciłem mimowolnie do tego czasu, kiedy nie padało żadne słowo. Kiedy mogłem sam siedzieć. Po prostu siedzieć i gapić się w przestrzeń zajęty swoimi myślami.
- Jesteś, powiedziałem.
- Jestem.
- Czekałem, wiesz?
- Wiem
- I co z tym zrobimy?
- Nic.
- Nic...
- Jestem, kim jestem. A ty masz swoje życie. Swoje sprawy, swoje słowa.
Patrzyła gdzieś w przestrzeń. Widziałem, jak klon odbija się w jej oczach płomieniem. Chciałbym się w niej zakochać. Właśnie teraz. kiedy tak bardzo przypomina człowieka.
- Nawet o tym nie myśl. To ja wybieram. Głos był cichy, wyszeptany raczej, niż wypowiedziany.
- A co u niej? Zapytała ciągle patrząc na jarzące się liście.
- Po co pytasz, wiesz przecież.
- Może mi sam powiesz?
- Żeby bardziej bolało?
- Może ma boleć, żebyś poczuł? Wiesz, tylko obojętność nie boli. Jest nijaka. Więc jak?
- Nie umiem....przepraszam.
- Więc jeszcze nie czas. Jeszcze przed tobą niejedna noc i niejedna świeczka, która będzie nad tobą łzy roniła. I słowa rzucane w mrok. I księżyc i historie wymyślone, żeby nie zwariować. Mam rację?
- Masz.
Alkohol parzył przełyk, a wieczór skradał się westchnieniem. Rower stał oparty o pień sosny. Czekał. Jak wierny przyjaciel, który nie zdradzi. Powroty bolą - myślałem. Kiedy odchodziłem, wyciągnęła ramię w geście pozdrowienia. A może pożegnania. Nie wiem. Nic nie powiedziała... Tak było lepiej.
fantastycznie piszesz...gratuluję. Jest w tym dusza...
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, że Witek pisze fantastycznie...To jest ON...
OdpowiedzUsuńNo ja się zaraz zapadnę pod ziemię. Padłem, leżę, nie wstanę. Małgosia kasuj. Kasuj, bo będzie źle. Przynajmniej ostatnie zdanie. I dziękuję Ci :))))
OdpowiedzUsuńNie skasuję :))))Mam na myśli sposób pisania...teraz ja padłam :))))
OdpowiedzUsuńJa wiem, o co Ci chodziło, ale przeraża mnie pisownia, zupełnie jakbym był kimś rozpoznawalnym. I tak padłem :))
OdpowiedzUsuńTAK-tęsknota boli...Właśnie teraz tak czuję-ale co cię nie zabije...itd.,itd.A Ty Witku jesteś naprawdę "ON":-)
OdpowiedzUsuńNie, nie jestem. Nie chcę. Nie ma większej tortury niż tęsknota. A tęsknota z rozmysłem robiona staje się najwymyślniejszą torturą. Ech... Szkoda słów...
OdpowiedzUsuń