Po sezonie
Wiesz, to miasteczko inaczej wygląda zimą. Nie ma kolorowych
bud z jarmarczną chińszczyzną, nie ma tłumów przewalających się między
knajpkami, a plażą. Nie ma rozwrzeszczanych dzieci i niefrasobliwych rodziców.
Nie ma. Zniknęło to wszystko, co tworzyło ten świat na chwilę. Na sezon. Domy
są puste, a sklepiki straszą brudnymi szybami. A jeśli ktoś był zapobiegliwy,
wywiesił kartkę „ZAMKNIĘTE” - Apokalipsa sezonowa. Chwilowa i na próbę. A morze
szumi tak samo, jest zimne i szare. I niebo jest szare i wieje wiatr. Zimny,
przenikliwy. Dlatego trudno iść zamarzniętą plażą naprzeciw jego podmuchom. Ile
kilometrów? Nie wiem, wie mój telefon, który martwi się o mnie bardziej niż ja
o siebie. Liczy kroki, kilometry i kalorie. A ja przecież tego nie potrzebuję.
Ja przecież wiem dlaczego stanąłem na tej zaśnieżonej plaży pod burym niebem
zanurzony w szumie. Wiem dlaczego zbierałem muszle zwane sercówkami i
wypatrywałem błyskającego złotem bursztynu. Dlaczego parłem wciąż naprzód. Szedłem
krok za krokiem, a czas mijał w szumie. Znów zacząłem dostrzegać rzeczy małe.
Ziarnka piasku na dłoni, iskrę jantaru, muszlę. Bo wiesz, jest jedno z praw
tego świata, które mówi o tym, że jeśli nie dostrzega się najmniejszych rzeczy,
to wielkich też się nie zobaczy. O, o ile wygodniej jest patrzyć na te
wielkie. A ja znów uczyłem się
dostrzegać te małe. Dla siebie. Jako wyraz pokory, zachwytu nad pięknem chaosu
i cudem ładu w tym, co mnie otacza. Śmiałem się i płakałem i to było dobre. A
wieczorami zapalałem świeczkę w moim pokoju, z którego widziałem morze. Piłem
wino i herbatę z cytryną. I słuchałem muzyki, a myśli miałem takie, jak powinno
się mieć w nocy szumiącej morzem. Nikt nie przysyłał głupich SMS-ów, a ja
siedziałem w fotelu i patrzyłem w ciemność za oknem. Segregowałem muszle,
suszyłem bursztyny i uśmiechałem się do swoich myśli. Brałem też w ręce skarby
wyrzucone na brzeg. Monetę, dwa kawałki drzewa o dziwnych kształtach. Jednego
nazwałem bogiem wiatru, a drugi, podobny do konchy muszli, przypomina róg. I
łyżkę. Pogiętą teraz i zardzewiałą. I mógłbym dorobić do nich historie.
Stworzyć im drugie życie, to papierowe. Wyrzucone na brzeg, kiedyś ważne, stają
się śmieciami. A przecież czy z nami tak nie jest? Kiedyś ważni, stajemy się
niepotrzebni, pochłania nas morze czasu i niechęci. Większość tonie a ci,
którzy ocaleją, traktowani są obojętnie. Oschle. Czy ktoś podniesie nas z
piasku, obróci w dłoniach pewny, że tchnie w nas nowe życie? A może dopisze do
nas historię? A może my sami, krok po kroku, często milcząc i zbierając siły,
opowiemy o sobie?
Komentarze
Prześlij komentarz
KOMENTARZE