Pociąg.




Miałem jechać autobusem.  Wyjazd na wariata. Szybka decyzja.  I byłem pewien, że kupię bilet, że siądę, że wysiądę i nocna podróż skończy się ze słuchawkami na uszach i mijanymi w pośpiechu miastami. Ale dworzec autobusowy mnie zaskoczył. Nic nie było, jak trzeba, ale za to śmierdziało moczem, niemytymi ciałami bezdomnych i tanimi papierosami. Ściany z blachy były zapotniałe, a dyżurująca nieuprzejma.  A na zewnątrz, niczym huba ,przycupnęły domki sklecone z takiej samej blachy i oferujące bilety w każde miejsce oprócz tego, w które chciałem jechać. I skończyło się na pociągu. W pociągu. Sennie stukały koła, kiedy jechałem przez zaśnieżone stacyjki. I ten stukot wdarł mi się w krwioobieg, dotarł do głowy. Jeszcze na peronie, kiedy stałem z walizką i plecakiem i trąc niewyspane oczy czułem, jak wiele spraw gmatwa się i nawarstwia.  Dlatego tu byłem. Dlatego czekałem na ten pociąg, by oddalił mnie od rzeczy, których nie rozumiem. Do których muszę nabrać dystansu. Jakby stukot kół mógł przeciąć te wszystkie sprawy, które wirowały wokół mnie. Zapragnąłem wiatru i przestrzeni i horyzontu. Zapragnąłem milczenia i herbaty z cytryną u schyłku dnia, kiedy morze odwiecznie rozbija się o swój brzeg. Ale na razie mijałem molochy miast i przycupnięte miasteczka, a tablice z nazwą miejscowości nic mi nie mówiły. Widziałem sarny, zające i lisy. Te ostatnie przemykające się chyłkiem po śniegu.  W myślach budowałem historię miejsc, które mijam. A koła stukotały miarowo brnąc dalej przed siebie. Świat mijał i mglił się, a ja widziałem wycinki chwil, ulotne sekundy. Jadę dalej, a one rozwiną się w minuty, godziny i dni. Zmienią się, gdy ja będę już gdzie indziej. I na co innego będę patrzył. I miał w uszach nie stukot pociągu, a szum wiatru i morza. I bezludną plażę.  I wiem, że wdychając mroźne powietrze o zapachu słonej wody  będę mógł powiedzieć, że nic się nie kończy i nie rozpoczyna. Nie ma nowych początków i starych zakończeń.  Bo takie jest przecież życie, które zostawia za sobą ludzi i rzeczy i sprawy, by gnać przed siebie. Mnie zaprowadzi na zimową plażę, bym mógł iść kilometrami. Bym mógł poczuć ból mięśni i zimny wiatr. A potem  zanurzyć się w sen. Oby  błękitny.
 
 

Komentarze

  1. piękne fotografie jak z błękitnego snu... pozdrawiam Witku... tekst z nutą nostalgii, trudno pisać o nim- lepiej ubrać w błękitne milczenie...pozostawić czystym odczuciem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Skoro tak wolisz...Cóż, cieszę się, bardzo, bardzo. I dziękuję oczywiście :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty