Koniec świata


Tak sobie myślę idąc przez pole, że jeśli miałby być koniec świata, to właśnie teraz. Później zrobi się całkiem zielono i liście załopocą na wietrze. Spadnie deszcz, który będzie o nie bębnił. Zaświeci słońce i niebem będą ciągnęły stada lewiatanów. I koniec, nawet koniec świata, nie będzie miał sensu. A może koniec świata, jak u Miłosza, dzieje się już? Bez trąb i głosu anioła, bez krzyczących proroków, szarańczy, krwi i zarazy? Przecież to tylko metafora, nazwanie wizji takimi słowami, jakie znał Jan, który został świętym. A może każdy dzień, jest końcem świata? Bo przecież nie wróci. Słońce nie wzejdzie raz jeszcze, słońce nie zajdzie ponownie tego samego dnia. I noc będzie nocą tylko tej nocy. A potem minie, by znów nastać. I wiesz, mam wrażenie, jakbyśmy przeciągali ten koniec świata. Niby chcemy, żeby już, żeby się dokonało, ale...ale zawsze są zielone liście, śpiew ptaka i zieloność oczu. Jest błękit nieba i cała ta uroda trwania, której nie chce się wierzyć, że koniec świata jednak będzie. A czy koniec świata nie zależy od nas? Ileż to razy mój świat się kończył na każde Twoje złe słowo, na każdy gest? Ileż to razy ja sam kończyłem z tym światem, by znów i od nowa go budować? Prawda jest taka, że zniewoliła nas uroda ziemi, zniewoliła nas uroda nas samych i nawet jeśli świat się kończy, w szaleńczym zrywie próbujemy go stworzyć na nowo. A może tylko zmienić? Tak samo, jak siebie zmieniamy od nowa i wciąż? Jedno jest pewne, że jeśli miałby być koniec świata, to niech on będzie teraz. Bo później...później świat wybuchnie zielenią, którą widzę w Twoich oczach. Bo później zawieje wiatr pachnący polami i urodzi się tęsknota, która boli, ale każdy na nią czeka. Nawet ja, w tej godzinie idąc przez pole. Nie, niech nie będzie końca świata. To jednak bez sensu...

Komentarze

Popularne posty