Lawendowa kołysanka
Tego
właśnie chciałem – nagrzanych popołudni, które łagodnieją pod wieczór. Czy zwróciłaś
uwagę na powietrze pod koniec sierpnia? Nie jest już jasne, rześkie, staje się
leniwe. Zupełnie jak Ziemia, która unosi swój brzuch do słońca. Ach, to
światło, które żegluje przez powietrze, nie ściga się z czasem, ale powoli
tężeje i ma złotą barwę. Osadza się powoli w owocach, na każdej trawie i w
każdej kropli. A niebo, ech niebo…sam nie wiem, czy powinienem… Ale mogę
powiedzieć o snach, które pod koniec sierpnia łagodnieją, jakby każdy z nich
dostał łyżkę miodu. To dobry czas. Wrzesień i październik będzie już tylko
tęsknotą za tymi ostatnimi chwilami. Nie dziw się, proszę. Tu na przedmieściach
łatwo zgubić się w dobrych myślach, bo jesteśmy na granicy. Ani to miasto, ani
wieś. I blisko i daleko tu do wszystkiego. Łatwo w takim miejscu wsiąść na
rower i pożeglować gdzieś, byle dalej od hałasu. Łatwo tu mieć komódkę z przecieranego drewna,
w której trzyma się szpargały, ręczniki, woreczki z lawendą i dobre wspomnienia.
Chociaż styl prowansalski w wystroju wnętrz minął, tu jeszcze ciągle króluje,
bo pasuje do miejsca. To ważne, jak sądzę, żeby odszukać swoje miejsce i żeby
pasować. To ważne, jak sądzę, żeby móc gdzieś wracać, jeśli droga wzywa, albo
kiedy słowa zaczynają nieznośnie boleć. Tak czy inaczej, ma się alternatywę, a
to wszystko zmienia. To zupełnie jak szklanka wypełniona pachnącym dymem
trunkiem, który można wypić jednym haustem, albo sączyć łyczkami żałując, że
się już nie pali. I wiesz, można wtedy odszukać w sobie łagodność połączoną z
cierpliwością, co jest rzadkie i niedocenione. I nawet można czekać na
zawieruszony w sieci sms, albo na dotyk dłoni, kiedy światło będzie gasło.
Łatwo mi o tym mówić, bo jeśli się nie ma imienia, to wszystko staje się
proste. Tak jak stała się prostą modlitwa przy przydrożnej kapliczce, przy
której ktoś zasadził lawendę. Musiał to
zrobić późno, ale nie dbam o szczegóły. Kępy lawendy rosły i kołysały się na
wietrze. Z chaosu kwiatów wyławiałem poszczególne fragmenty, i było to zupełnie jak
z ludźmi, którzy byli lub są w moim życiu. Patrzyłem na to morze fioletu i
zachwyt mieszał się z wyliczanką modlitwy. „łaskiś pełna…” uwielbiam lawendę, „błogosławionaś
Ty…” zawsze ją będę uwielbiał, „...módl się za nami…” bo przypomina Ciebie,
przypomina przedmieścia, przypomina spokój, którego ciągle się w życiu szuka i
nie znajduje. Przypomina mi też o tych wszystkich słowach dla Ciebie, „...owoc
żywota Twojego…”, tak trudno przyznać się przed samym sobą do uczuć, tak trudno
je nazwać, tak trudno odszukać te, które są ważne i iść tą ścieżką. Czy taka
modlitwa ma sens? Czy ta lawenda ma sens przy przydrożnej kapliczce? Czy ma
sens moje życie, które z niewiadomych przyczyn trwa, choć lepiej by było... A
powietrze faluje i faluje lawenda. I przedmieścia nie spieszą się o tej
godzinie. Wcale się nie spieszą…
Jak cudownie otworzyć oczy o poranku i móc dzięki Tobie przenieść się w świat piękna, refleksji, kolorów i zapachów. Wszystko wydaje się takie żywe, namacalne, płytę myślami ku kapliczce w fioletowych kwiatach...Niosę dla Ciebie pozdrowienia z wiejskiego ogrodu. Na dobry dzień.Jadwiga
OdpowiedzUsuń...płynę...
OdpowiedzUsuńDziękuję Jadwigo :) Również Cię pozdrawiam :))
OdpowiedzUsuńNa fioletowo... pierwsza myśl lawenda...
OdpowiedzUsuńChwil kilka później przyszła wątpliwość, może wrzosy...
Jednak pierwsza myśl :)
Dobrego fioletowego tygodnia Witku :)
Tak, pierwsza myśl najlepsza :)) Również udanego tygodnia - pozdraawiam :))
OdpowiedzUsuń:))
UsuńPS. Haniebnie się wygadałem co do wpisu. Nigdy więcej :D
UsuńTylko kolor, a skojarzenie było błyskawiczne. Wiesz jaka to frajda takie trafienie? Ja mam coś takiego, że jak ktoś dobrze nadaje, to ja to odbieram.
OdpowiedzUsuńWłaśnie zajrzałam na drugie czytanie... Dobrej nocy :)
Tak, znam to uczucie :)) Dobranoc :)
OdpowiedzUsuń:)
Usuńnapiszę Ci tutaj, ale pózniej bo muszę ubrac to w słowa...tak magia-Witku dzieje sie w zapisach...
OdpowiedzUsuń:))
OdpowiedzUsuń