Nie oglądaj się
Zamyśliłem
się patrząc przez okno. Lubię te zapatrzenia, kiedy niby się widzi, a nie
widzi. Niby się jest, a nie jest. Gdzie ja byłem? Nie wiem. Po prostu gdzieś
poza sobą i czasem, ciągle jemu jednak poddany. Słońce zachodziło i choć lubię
patrzeć na zachody, to szpilka małego słońca martwiła. Niebo było tylko to samo
i łuna się rozlała po nim, a chmury absorbowały światło. Nadchodziła ciemność.
W pokoju mrok gęstniał, a cienie rozlewały się po ścianach, podłodze, mnie. I
było coś pocieszającego w tym, że pochłonie mnie mrok. Bo każdy, kto czuje się
potrzebny zaczyna świecić swoim własnym światłem, a kiedy staje się
niepotrzebny, to mrocznieje, znika, rozpływa się. I tak już jest w życiu, więc
niektórzy hołubią zdjęcia, które mają im przypominać chwile, czas, ludzi. A
jeśli i na nich mnie nie ma mimo że, jak zawsze, stałem obok? Cóż, mam pecha,
po prostu. Zrobiłem ruch i puściłem muzykę. Dobrą muzykę, która nie potrzebowała
komputera, a dźwięk rozszedł się fortepianem po pokoju. Ściszyłem tak, by stanowił
tylko tło. Lekkie, niesłyszalne niemal. Mrok lubi ciszę. Nie trzeba mi dzisiaj
słów, bo żadna z piosenek tego świata nie powie o tym, co we mnie. A co jest we
mnie? Powinna być pustka, bo przecież zabiłem to, co było. Ale spieprzyłem
robotę, więc czułem się winny podwójnie. Zapaliłbym świeczkę, ale czy jest sens
ją zapalać, kiedy nie czekam na żadnego wędrowca, ani też żaden wędrowiec nie
przejdzie tędy? Paliłem ją przez ostatnie lata wierny temu, co sobie obiecałem,
więc dziś niech okno stanie się ciemne, a mnie niech nie będzie widać, skoro istnieję-nie
istnieję. Myślałem, że będzie to bardziej skomplikowane, ale okazało się bardzo
proste.
-
Nie obracaj się. Głos był cichy, jakby szept szeptu, ale jednak go usłyszałem.
A może mi się jednak zdawało? Drgnąłem w atawistycznym ruchu chcąc zobaczyć
tego, kto mówi, choć znałem ten głos.
-
Dlaczego mam się nie oglądać?
-Nie
chcę, żebyś na mnie patrzył, nie chcę, żebyś patrzył mi w oczy.
-Przecież
jest ciemno i tak…
-
Nie, nie chcę. Poruszyła się, a ja poczułem drgnięcie ciemności.
-Po
co przyszłaś? Przecież robisz wszystko, by zapomnieć. Podobnie jak ja. Więc po
co?
-
Chciałam pobyć, usłyszeć ciebie, zobaczyć jak odcinasz się czernią od czerni
okna. Posłuchać twojej muzyki tak innej od tego, co mnie otacza.
-
Mały przerywnik, co?
-
Nie mów tak. Jestem tu przecież. Tu i teraz. Nie masz dla mnie ani wina, ani
herbaty. Nie bój się, nie poproszę. Choć jak cię znam, to byś zrobił albo
napełnił kieliszki.
-
Masz rację, zrobiłbym to. A wino mam tu, stoi na parapecie. Ale musiałbym na
ciebie popatrzeć, a tego nie chcesz.
-
Nie chcę.
-
Czemu?
-
Nie chcę patrzyć ci w oczy, nie chcę widzieć w nich siebie. Przecież wiem, kim
się dla ciebie stałam.
-
Więc dziwię się, że przyszłaś.
-
Życie jest ciągłym zdziwieniem, nieprawdaż? Lubiłeś to powtarzać.
-
I miałem rację.
-
No tak, miałeś. Masz.
Patrzyłem
w szybę, gdzie powinno odbić się to, co w pokoju. Widziałem zarysy, wiec
przysunąłem twarz do szyby, ale choć się wysilałem, zaszła tylko parą. Nic nie
zobaczyłem.
-
Gdzie masz to wino?
-
Stoi na parapecie. Poczułem ruch i oddech za sobą. Zobaczyłem rękę trzymającą
butelkę. A potem cichy szept.
-
Szyba zaszła mgłą, narysuj szybko…to, co chcesz.
Wyciągnąłem dłoń.
Wiedziałem, co chcę narysować. Bo spieprzyłem robotę koncertowo. Szyba była zimna, a na zewnątrz padał deszcz zmieszany ze śniegiem. Spieprzyła się pogoda. A może jest jeszcze coś do spieprzenia?...
Komentarze
Prześlij komentarz
KOMENTARZE