Co powiedziałem, co przemilczałem...

Idę ścieżką wydeptaną przez zwierzęta i mówię do siebie. Bo czasami do siebie mówię jakbym prowadził z kimś dialog. Bo czy istnieje ktoś, kto rozumie nas tak, jak my sami? Jesteśmy sobie najbliżsi przez ranne wstawanie i zamykanie oczu na dobranoc. Jesteśmy bliżsi siebie trzymając widelec czy pióro albo książkę. Choć też często się nie rozumiemy, a czasami nawet nie znamy. Więc ja mówię do siebie. Nie, nie głośno, ale tam w sobie, w głębi siebie. Tam gdzie jest miękka czerń i rodzą się światy i słowa. Gdzie umierają. Bo człowiek jest kosmosem. I zaprawdę nie wiem, co sobie myślał ten, który delikatną dłonią i okrągłymi ruchami ulepił nas z gliny i pyłu. Czy wiedział, jaką zagadkę tworzy? Dlatego przychodzę tutaj tylko czasami i lubię milczeć. Przelewają się tylko we mnie słowa, których nie wypowiem. I lubię oglądać te stare dęby, które zawisły nad stawem. I lubię też rozpadające się molo albo pomost, który daje złudzenie romantycznych wieczorów, kiedy słońce chowa się za lasem, albo rozmów prowadzonych szeptem. Siadam i patrzę na niebo i obłoki i fale drżące na wietrze. Słucham wiatru w trzcinach i szelestu suchej trawy. Jak to możliwe, że świat jest taki piękny i doskonały, a mnie uczyniłeś takim, jakim jestem? A może ja sam siebie takim stworzyłem? Z czekania i miłości, z tęsknoty i niespełnienia? To nie był dobry wybór składników. Dlaczego wszystko ma być winą Tego, na siódmym obłoku? Moja wina, moja bardzo wielka wina… A ścieżka wije się między trawami i miedzy korzeniami drzew. Piękne te dęby z szeroko rozłożonymi ramionami. Kiedyś myślałem, by siąść na takiej grubej gałęzi i cieszyć się widokiem z góry. A teraz? Teraz myślę o kołysaniu na wietrze. Bo przecież zawsze lubiłem wiatr. Ale tu też jest dobrze wśród suchych traw. Zachód słońca maluje wszystko pomarańczowo, jedynie cienie stają się głębsze, a ich błękit zmienia się w atrament. Trzciny dalej szepcą jakby rzeczywiście mieszkały w nich dusze topielców. To dobrze, że nikogo nie ma.I nawet mogę napić się herbaty ku pokrzepieniu i straconym złudzeniom. Mogę mówić do siebie. Nie, nawet nie szeptem a tam, wewnątrz, gdzie rodzą się słowa i gdzie umierają… 



Komentarze

  1. fajne to prowadzenie monologu z samym sobą i deptanie śladami zwierząt np. saren...
    nic mnie już nie dziwi...prognoza nie przewiduje tego co spotkaniem myśli...pozdrawiam Ciebie Witku :))- cudne fotografie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Ci Małgosiu :) Za dobre słowo i że chce Ci się czytać :)) Czy dziś ktoś jeszcze czyta blogi? Wiersze, to rozumiem. Ale blog jest chyba passe. Trudny czas u mnie, podejrzewam przedostatni wpis. Chyba nic więcej nie mam do powiedzenia oprócz samego złego. Pozdrawiam Cię serdecznie :))

    OdpowiedzUsuń
  3. przestań- marudzisz Witku jak stara szeptucha :)) ja czytam , a Ty myślisz , że dzisiaj zlepki ktos czyta? Jak to pisała Szymborska? Niektórzy lubia poezję, a ja dodam prozę poetycką z naciskiem na "niektórzy" i chwała Bogu na wysokościach za to że nie wszyscy- Amen...nie ma co ględzic tylko robić swoje...coby nam pamieć nie poszwankowała- trenuj neurony! pozdrawiam Witku:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano trenuję :)) Masz rację, nie ględzę. Ale szeptuchy lubię :D Jedna taka uratowała mnie - dobra kobieta. Również Cię pozdrawiam :)))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty