Jej zapach...

      Tu od północy ziemia jest jeszcze twarda. Jeszcze waha się w niej lód zamieniając powoli w wodę, którą piją chciwe korzenie. Zaczyna się wielkie przebudzenie bez naszej świadomości. Codziennie niedostrzegalnie, codziennie po kawałku, aż wybuchnie pełnią. Ale ten moment jest szczególny, bo kiedy leżę na ziemi, to czuję jej zapach. Nie, to nie zapach rozgrzanej ziemi, ciepłego piasku, mokrej gliny. To zapach butwienia, który przenika zapach lodu gdzieś tam wewnątrz. Bo przecież potrzebna jest śmierć, żeby mogło coś się urodzić. Ciągłe umieranie i rodzenie się na naszych oczach, w nas samych. Ludzie pytają, jak to jest umrzeć? A przecież umieramy wielokrotnie i rodzimy się wielokrotnie. Umieramy z każdą miłością, która odchodzi i rodzimy się dla siebie, by oddać się w ręce kogoś, jeśli tego zapragniemy. Raz, dwa, może więcej razy? Rodzimy się z każdym porankiem i umieramy z każdą nocą obarczoną snem, którego nie pamiętamy. A jeśli pamiętamy, to zostają tylko niejasne strzępki obrazów. Taki jest porządek świata. Taki jest porządek w człowieku. Skąd wiem? Wiem, tak po prostu, bo leżę na ziemi i wdycham jej zapach, który za kilka tygodni będzie zupełnie inny. Będzie pachnieć życiem, zielenią, sokami krążącymi w trawie. Przyznaj, że też to dostrzegasz, też to czujesz nawet, jeśli nie chcesz się do tego przyznać. Wiem, rozumiem, bo ta wiedza boli. Bo przecież napisane jest, że raz się rodzimy i raz umieramy. A potem jest to, w co się wierzyło, czyli błękit z chórami aniołów, albo wyspa jabłoni, albo kraina cieni i rzeka zapomnienia, albo nic. A co z tymi, którzy nie potrafią urodzić się na nowo?  W ciągłym umieraniu, w ciągłej agonii patrzący na świat? W ciągłej śmierci, zanurzeni w butwienie? Każda śmierć w końcu się poddaje, każde umieranie kiedyś się kończy. I zostaje pustka. Trzeba ją tylko ogrzać. Słowem, gestem, spojrzeniem. Czymkolwiek. I niech nie mówią, że za późno przychodzi coś w życiu. Bo nie ma dobrej pory na radość i smutek, tak jak nie ma dobrej pory na śmierć i odrodzenie.  Wieczny ruch i niepokój, na chwałę samego siebie. Wieczny Eros i Tanathos, na wieczne niezrozumienie…

Komentarze

  1. "Umieramy z każdą miłością, która odchodzi i rodzimy się dla siebie, by oddać się w ręce kogoś, jeśli tego zapragniemy. Raz, dwa, może więcej razy? Rodzimy się z każdym porankiem i umieramy z każdą nocą " Zaparło dech! Dziękuję Witku za ten cudny tekst....przywieram do ziemi i z korzeni rodzę się na nowo...wszystko powiedziałeś- pięknie! Pozdrawiam serdecznie ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję Ci Małgosiu, że przeczytałaś i doskonale wiesz, o co mi chodziło. Cenne jak...nie, bezcenne!!! Również Cię pozdrawiam :))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty