Pan Jones myśli...

          Pan Jones postanowił umrzeć. Taka decyzja nie jest ani prosta, ani łatwa. Nikt nie budzi się rano i leżąc w pościeli nie myśli: „tak, jest dobry czas na umieranie”. W każdym razie nie żaden zwykły człowiek. A pan Jones był zwykłym człowiekiem, a przynajmniej za takiego się uważał. Lata mieszkania w tym samym miejscu utwierdziły go w tym. Utwierdziły go w tym również spojrzenia ludzi, które prześlizgiwały się po nim. Och, gdyby był przystojnym, wysokim brunetem. Albo zwracałby uwagę blizną, deformacją albo brzydotą. Rzucał w dyskusjach złotem myśli, albo choć prowokował emocje. Ale nic takiego mu się nie przytrafiło, choć o tym intensywnie myślał. A potem przywykł, nie widząc innej możliwości. Aż przyszedł czas, kiedy postanowił umrzeć. Nie wiedział jak, ale podejrzewał, że pomysł sam wpadnie mu do głowy, kiedy nie będzie o nim myślał. I jak wszystkie dobre pomysły będzie drążył jego umysł, by wydostać się na zewnątrz. Bo pan Jones był w istocie marzycielem zbyt nieśmiałym, by zaryzykować któreś ze swoich marzeń. Ileż to razy myślał o tej spod numeru piątego, a przecież zawsze spuszczał oczy ilekroć ją widział. Właściwie nie była ładna. Była przeciętna. Idealnie dopasowana do ulicy i do miejsca, w którym żyła. Prawie tak, jak on. Ale na tym podobieństwa się kończyły. Stanął w oknie patrząc na sąsiedni budynek. Było ledwie rano i ulica była jeszcze cicha. Ponad dachami dało się wyczuć powoli wstającą łunę, ale szyba była brudna, więc trudno było ocenić, która może być godzina. „Jakie to dziwne myśli przychodzą do człowieka rano” – myślał pan Jones. „Mam umrzeć, a patrzę przez brudną szybę i zastanawiam się, która godzina. Co mnie to obchodzi? Zwłaszcza brudna szyba”. Śmierć jest śmiercią i nie będzie mnie to już nic obchodziło, myślał pan Jones i uśmiechnął się do siebie uważając, że tak to ma właśnie wyglądać. Żeby nie widzieć brudnej szyby postanowił wyjść. O tak, wyjść przed siebie, popatrzeć jeszcze raz na świat, a potem koniec. Pęk kluczy wsadził do kieszeni kurtki i rozpoczęła się ostatnia wędrówka, jak sądził, ku decyzji swojego życia. Szedł ulicą mijając powoli otwierane sklepy, piekarnie, z których biła woń kawy i ciastek i dobrego, świeżego chleba. To były dobre zapachy, ale przecież kusiły minutą dla siebie, spełnieniem pragnienia, odwlekaniem decyzji. A przecież tak nie wolno. Nie można siąść przy stoliku i pić kawę, jeśli postanowiło się umrzeć. To ważna rzecz, takie umieranie, myślał pan Jones. Więc szedł przez miasto, którego był idealnym mieszkańcem przez wszystkie swoje lata. Cichy, spokojny, płacący podatki, czasem nawet wierzący reklamom. Ale czegoś brakowało w tym wszystkim. Pan Jones nie wiedział, że nie wystarczy być, trzeba jeszcze chcieć być. A może ta myśl przepłynęła przez jego głowę, kiedy szedł przez przedmieścia w stronę, gdzie miasto było tylko ciemną plamą na tle nieba. Chciałbym zobaczyć trawę i posłuchać ptaków. To w końcu mój ostatni dzień, myślał pan Jones, więc kiedy minął ostatnie zrujnowane domki z napisem „Na sprzedaż” poczuł zamiast znajomych twardych płyt chodnika, miękkość pod stopą. Stropił się i poczuł niepewnie. W dodatku od zachodu płynęła fala chmur zwiastując deszcz. Ale pan Jones postanowił być dzielny, bo czy wizja przeziębienia może przeszkodzić mu umrzeć? Tak sobie myślał idąc skrajem zapyziałej drogi, która powinna być nazwana ścieżką raczej, a nie drogą. Ale pan Jones nie zwracał uwagi na nazwy. Buty zaczęły go obcierać, a nienawykłe do chodzenia ciało protestować. Dlatego usiadł pod drzewem, by złapać oddech. Przypomniało mu się, kiedy ostatni raz był tak daleko od domu. Wtedy razem z kuzynem i wujostwem pojechali nad ocean. Matka zgodziła się, by mógł z nimi jechać. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy jechał z nimi samochodem. Nie, nie byli niemili. Nawet kupili mu lody, ale czuł się jak piąte koło u wozu. Wuj z ciotką ciągle się kłócili, a George zapatrzony był w swój telefon. Widział, jak świat miga obok nich i wyobrażał sobie, że lecą statkiem kosmicznym przez tunel czasoprzestrzenny, w którym on przez boczne okienko może podziwiać wszystko to, co rozmazywało się w smugi. A potem był ocean i jego szum. Pan Jones usnął. Oparł plecy o pień drzewa i zwyczajnie zasnął. Obudziła go wilgoć siąpiąca z korony drzewa. Był mokry i zły, a dróżka zamieniła się w błoto. Buty oblepiła ziemia, a wilgoć przesączała się przez ubranie. Zrezygnowany szedł przez przedmieścia, a potem ulice mokrego miasta, a deszcz padał i padał. Czuł, że ręce grabieją mu w kieszeniach, więc pomyślał: skoro to ostatni dzień, to napiję się kawy. Bo przecież to ja wybieram, prawda? Miejsce, czas i sposób. Pan Jones wszedł do piekarni. Nie znał jej. Zresztą wiele takich było porozrzucanych po mieście i nigdy się nie zastanawiał, czy kawa w jednych jest lepsza, czy gorsza. Po prostu były. Więc wszedł do opustoszałego środka i owinął go zapach ciepłego chleba, słodka woń wanilii i kawy. Siadł przy stoliku i zapatrzył się zmęczony na ulicę, którą przed chwilą szedł. Widział czarne parasole i taksówki, widział krople, które rzeźbiły wytrwale gładką powierzchnię szyby. „Szyba płacze” myślał pan Jones i przypomniała mu się jego matka, która tak właśnie mówiła, kiedy padało.
- Kawy? Z zamyślenia wyrwał go głos kelnerki. Podniósł oczy i zobaczył fartuszek i wpiętą plastikową plakietkę z wytłoczonymi literkami „Irma”. Tak, poproszę. A czy coś podać do kawy panie Jones? „Nie dzięku….Skąd pani wie…”  Podniósł oczy na kelnerkę i zobaczył jej oczy i uśmiech.
- Ależ panie Jones, jesteśmy sąsiadami, mieszkam pod piątką, nie poznaje mnie pan? Ach, prawda, nigdy pan nie patrzy, kiedy się spotykamy.
- To pani?
- Tak, tu pracuję.
- Nie, nieprawda, ja na panią patrzę, tylko…Pan Jones nie wiedział co powiedzieć. Czuł tylko, jak wszystkie myśli ulatują mu z głowy i wygląda jak idiota. Irma uśmiechnęła się i powiedziała: przyniosę panu rogaliki, są jeszcze ciepłe i …och, panie Jones, pan jest mokry, przyniosę ręcznik, tak przecież nie można…
- Jonatan, mam na imię Jonatan, powiedział pan Jones. Siedział oszołomiony patrząc na jej oddalające się nogi, które tak dobrze pasowały do tego miejsca. Widział grające mięśnie i słyszał pisk gumy o podłogę. Przecież nie mogło się to wydarzyć, myślał pan Jones, przecież ja postanowiłem umrzeć. W tej chwili Irma wróciła z talerzem, na którym leżały rogaliki i poczuł drażniący zapach kawy, który wwiercił się w niego łagodnie i bezapelacyjnie napełniając obietnicą ciepła.
- Masz Jonatanie, wytrzyj włosy. Kto widział, żeby w taką pogodę chodzić po deszczu… Słyszał Irmę jak zza jakiejś zasłony, jakby dźwięki rozbijały się o niego na drobne, srebrne krople.
- Proszę Jonatanie, zjedz. Stała obok, więc sięgnął ręką po rogalik. Poczuł w dłoni łagodne ciepło świeżego wypieku i żołądek podpowiedział mu, że to dobry wybór. Ugryzł kęs i poczuł….
- Hej Jonatanie, śniło ci się coś? Jonatanie, śpisz? Poczuł na swoim ramieniu dotknięcie włosów Irmy, poczuł jej zapach i okazjonalne muśnięcie piersi. Uśmiechnął się do siebie. Nie, nic skarbie, miałem sen.
- Dobry, zły?
Dobry kochanie, dobry.
- Opowiesz rano? Tak, opowiem ci, jak nie zapomnę.(na pewno zapomnę) Przytul się, jest dopiero czwarta, jeszcze nie czas wstawać. Pan Jones poczuł, jak przywiera do niego ciepłe ciało i zamknął oczy. W ustach czuł smak rogalika…

Komentarze

  1. Niesamowita jest ta Twoja opowieść...zupełnie inna i to zakończenie. Pozdrowienia, Witku:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Elu :)) Taki mały eksperyment, który chyba nie będzie kontynuowany. Pozdrawiam Cię również :))

      Usuń
  2. Szkoda, bo czytałam z wielką przyjemnością...:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, mam ochotę na więcej, ale...dobra, waham się :)) Na to składają się różne czynniki. Niewielu osobom chce się sięgnąć po tekst. Jeśli już wchodzą, to raczej oglądają fotografie (jeśli już). I tak sobie myślę, że lubię Pana Jonesa, ale nie chciałbym, żeby on i jego świat utonęli w gąszczu Internetu. Ale może coś wymyślę. Teraz, kiedy już jestem prawie po Wielkim Maglu, czyli maturze, pójdę sobie gdzieś i coś wymyślę :)) Ciesze się bardzo, że Ci się podobało :)) Pozdrawiam :))

      Usuń
  3. Pisz to dalej Witku! WOOOW! Wspaniałe! żadnego wahania...odjęło mi mowę...pisane jak strumień- po prostu tekst płynie... :)) i pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty