Tam, gdzie śpią ważki...
Obiecałem
sobie, że będzie jak kiedyś. Że wsiądę na rower i w nieoczywistym świcie stanę
tam, gdzie stałem kiedyś, kiedy wierzyłem. W co? W wiele rzeczy. Trudno o tym
mówić, lepiej osunąć się w milczenie, które niczego nie tłumaczy, ale też i
niczego nie oczekuje. I ja niczego nie oczekuję w tej szarej godzinie, kiedy
cicha szarość okrywa ziemię i budzą się ptaki. Jak dziwnie ludzkie życie
potrafi zatoczyć koło. Jak dziwnie wraca się do tego, co już było. Zupełnie
jakbym startował z punktu „zero” w nową, nieznaną wędrówkę, choć tak naprawdę
byłem już w tym samym punkcie. Pamiętam dobrze tamten czas, kiedy robiłem
zdjęcia ważkom, pamiętam tamten świt i mgłę wstającą znad jeziora. Pamiętam, że
chciałem, żeby było baśniowo. I było. Odkryłem wtedy prawdę o tym, jak można
patrzeć na świat, choć musiała we mnie dojrzeć. Z którą musiałem się zmierzyć.
Przechodziły zimy, wiosny i lata, a ja wciąż z tą samą prawdą pod powieką
jeździłem tam, gdzie mogłem siąść i pomyśleć. Wybrać, odnaleźć słowa, czasem
szeptać. Tak, wiem, mogłem w tym czasie zrobić coś pożytecznego, odwalić prywatę
za niezłe pieniądze, albo też pogrążyć się w swojej codzienności. Ale jednak
wybrałem to miejsce, by po prostu być sam ze sobą i na wzór Sokratesa zadawać
pytania. By po kilku latach przeczytać, że jestem plebejuszem. Cóż, gorsze są rzeczy
w życiu i gorsze rozwiązania, a ja poznałem czym jest wejście w mgłę, kiedy
nikt nie trzyma za rękę. I wtedy chyba przestałem wierzyć w gwiazdę. To trudne,
co się stało. Trudne, a ja bezustannie przesuwam granicę czasu, by pozwolić by
narodziła się we mnie obojętność wobec siebie i tego, co było. A teraz jestem
tu, gdzie płochy sen ważek nad jeziorem przypomina mi o tym czasie, który miał
się dopiero narodzić. Czy powtórzyłbym swój krok? Czy postąpiłbym tak samo? Czy
zmieniłbym coś? Ważki nie mają tego dylematu. One po prostu są. Trzymają się
cieniutkiego źdźbła trawy czekając, aż słońce osuszy im skrzydła z porannej
rosy, a ja patrzę, jak powoli wspinają się ku światłu. Jest w nich determinacja
i jest ciekawość. Ich świat jest prosty. Może mój też powinien taki być? Nie spełniać cudzych marzeń, a spełniać swoje?
Czy byłbym wtedy tym, kim jestem teraz? Wiatr kołysze trawą, ważki się
niepokoją. A ja po prostu jestem…
Pełna jestem zachwytu, Witku...Twoje zdjęcie są wprost hipnotyczne. Ważki jak z bajki, woda błyszcząca jak niezwykłe klejnoty, piękne niebo. Muzyka fantastycznie uzupełnia i dodaje klimatu. Przy tych zachwycających obrazach słowa wydają mi się nieco smutne, brzmią głucho rozczarowaniem. Niestety życia nie można wykadrować, wyretuszować czy dodać barwy, a szkoda...Wspaniałego tygodnia i najmilsze pozdrowienia:))
OdpowiedzUsuńDziękuję Elu - sprawiłaś, że się czerwienię, jak uczniak :)) Przyznam Ci rację, życia nie da się wykadrować, uzupełnić. Ono jest, jakie jest. Masz też rację, że słowa mogą brzmieć nieco głucho, smutno. Ale chyba czasem trzeba takiej smutnej konstatacji. Czasem to pomaga lepiej zrozumieć siebie, świat, ludzi. Bo przecież to, co było nie zginęło gdzieś tam w mrokach czasu, ale jest w nas ciągle. Ja znalazłem taki punkt zwrotny, kiedy coś się we mnie zaczęło. Inaczej spojrzałem na świat. Więc tym wpisem wracam właśnie tam, w tamten czas. A że smutno? Może nie aż tak bardzo. W końcu jak można się smucić, kiedy patrzy się w oczy ważkom? Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie :)))
UsuńTego się trzymaj Witku- po prostu jesteś i wiesz tak sobie myślę...przecież to tak wiele,
OdpowiedzUsuńto tak jakby karmiącemu ptaki pozostawić tylko milczenie...wyobrażasz sobie spokój,
ten spokój w którym nic nie trzeba: dążyć, mieć, tylko żyć i doświadczać jak te ważki
doświadczają życia siedząc na jakże giętkiej łodydze bytu...dziękuję z serca za ten wpis ...PIĘKNE ,
bo pisane prawdą...
Dziękuję Ci Małgosiu :))) Napisałaś coś, co jest dla mnie ważne. Zwłaszcza teraz, kiedy przyszedł czas wspomnień i pytania, "co dalej?". Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie :)))))
Usuń