(za)światy...
Mgła
rozwiała się. Świat oddziwniał, znormalniał, był. Na próżno rozglądałem się
szukając pasm mgły, cienia kładącego się na wszystko. Na mnie, we mnie. Bo
lubię w sobie nosić cień, cząstkę niedokonania, ziarno zwątpienia. Bo lubię
zamyślenia. Jakby jednego świata było mi mało i potrzebowałbym innych, by je
stworzyć i nazwać. A może nawet przywołać milczeniem. Bo przecież po to to
wszystko jest – i milczenie i słowa. Ale ja nie potrzebuję cudzych słów, bo mam
własne. Tak jak własne milczenie. I chodzę teraz po bagnie szukając mgły.
Daremnie. Droga jednak jest drogą i niedługo wyjdę na łąkę, która
skrzyć się będzie rosą. A potem pójdę w stronę
horyzontu, który o tej porze jeszcze nie jest zadymiony. Ale najpierw
muszę przejść granicę między bagnem i łąką. Takie szczególne miejsce, które nie
należy ani do tego, ani do tamtego świata. Jest pomiędzy. Nawet usypano groblę,
jakby się bano tego miejsca. I na niej właśnie wyrosły brzozy i wierzba. Stara,
wysoka wierzba z rozłożystymi gałęziami Drzewa Wisielców. Tak ją nazwałem, kiedy
nie mogłem wyjść z bagien klucząc i wracając. I siedzę teraz na suchej trawie
grobli patrząc w stronę łąk i pól. Za plecami mam bagno pełne głosów ptaków i
zapachu zbutwiałej zieleni i szlamu. Wierzba rzuca cień szeroki i błękitny. Nie
drgnie jej nawet listek, jest cisza, której szukałem. Przez gałęzie prześwituje
słońce tworząc witraże na ziemi. Jasno, ciemno, jasno, ciemno, a krople na
trawie to mętnieją, to znów nabierają blasku i skrzą się. Widzę płatki
fioletowych kwiatków, które stają się przezroczyste i wtedy widać ich żyłkowaną
strukturę. Nie należą ani do łąki, ani
do bagien, ale są. Znalazły swoje miejsce i jaśnieją teraz w trawie jak lampki,
które ktoś od niechcenia włączył. Fioletowe, żałobne, a jednak piękne tą
prostotą, którą może stworzyć tylko natura. Dlaczego więc moje słowa takie nie
są? Zawiłe i niezrozumiałe jakbym wciąż szukał drogi do tego, co jest proste.
Co dzieje się wokół. Co dzieje się we mnie. A może wcale nie trzeba do tego
słów, tylko ciepłego oddechu obok? Oczu, którym nie trzeba będzie tłumaczyć
ścieżek księżyca i kaprysów gwiazd? Nie trzeba będzie mówić o przypływach i
odpływach i wędrówce i zapalonej latarni? Trudna jest ta prostota. Trudniejsza
niż milczenie. A kwiaty napełniają się słońcem, mgły odeszły, wstał dzień. Już pora. Tak, już pora na nowy szept i nowy
uśmiech milczenia. A świerszcz czeka, by wyschły mu skrzydła, by pożeglować w stronę łąki i zagrać swoją pieśń pochwalną do słońca...
Wcale, Witku, Twój świat nie znormalniał...nadal fotografie są pełne niesamowite i pełne magii. W tekście ja tym razem wyróżnię fragment: "Nie należą ani do łąki, ani do bagien, ale są. Znalazły swoje miejsce i jaśnieją teraz w trawie", bo przecież każdy bez wyjątku ma swoje miejsce na tym świecie, choć może nie zawsze wierzy, że to jest to miejsce i czas w którym być powinien...Miłego weekendu, Witku, ostatniego przed dzwonkiem:)))
OdpowiedzUsuńMasz rację, wcale nie znormalniał, a bardziej pojaśniał od słońca :)) Ale tylko od słońca. Ciesze się, że tak określasz moje fotografie. Dla mnie, to najwyższa pochwała. I wiesz, boję się za każdym razem, kiedy wystawiam post, że nikogo nie zainteresuje, że nikt nie zrozumie, co chciałem powiedzieć. A Ty od razu widzisz sedno, odnajdujesz te myśli, które towarzyszą mi w pisaniu. Dziękuję, dziękuję, dziękuję :))) I Tobie miłego, pełnego dobrego światła i uśmiechu :))
Usuń