Dłonie...

                   Miało nie być tak. Miało być nie o tym. Miałem iść lasem i oddychać razem z drzewami. A one po lewej i prawej stronie miały być, jak w katedrze gotyckiej, w której sufit stanowi niebo. I tak miało być, że wyciągnąłbym twarz do słońca i cieszył się światłem i cieniem i ich mozaiką albo witrażem. Ale jest inaczej. Zamiast zapachu lasu i ciekawskich ptaków, które patrzyłyby na mnie przekrzywiając po ptasiemu głowy, jest miasto i późne popołudnie. Gdzieś tam słyszę, że wzbiera ruch samochodów, każdy spieszy się do domu w piątkowe popołudnie. Byle dalej, byle szybciej i żyły miasta zapychają się, jak u starca, który próbuje dokonać wysiłku przekraczającego rozumienie. I ja niedługo stanę w kolejce po wolność, ale teraz przyszedłem tu, na ten dziwny kawałek ziemi, jak na wyspę w morzu betonu i ludzi. Dziwne, smakuję to słowo, ale wiesz, to naprawdę dziwne, że zawsze mam ochotę ściągnąć buty i boso podejść do tego drzewa. Miałem już tu nie przychodzić i za każdym razem mówię sobie, że nie przyjdę. Ale jednak przychodzę, bo wyróżnia się na tle topoli, banalnych olch i klonów. Z innej baśni. A może tylko z mojej? A może tylko jest ono dla mnie ważne w to zabiegane, piątkowe popołudnie straszne od ludzkiej ignorancji i złego śmiechu? A może ja wymagam spokoju snu, w którym zamieszkam na kilka godzin? Nie wiem, ale stoję pod tym tulipanowcem i czuję, jak światło przesącza się przez jego gałęzie i liście i nabiera koloru najpierw złotego, a potem koloru krwi. I liście są takie, jakby we wnętrzu dłoni ktoś zrobił ranę. Za dużo tej symboliki, za dużo. Ale nic na to nie poradzę, że widzę świat właśnie taki i właśnie tak. Bo przecież jestem produktem kultury, który ma w sobie potencjalne wdrukowaną matrycę myślenia. Drzewo, axis mundi, piątek, krew. Od cierpienia przez odkupienie. A cierpi się różnie po to, by życie nie było puste. I wiesz, zastanawiałem się nad tym, czy to przyjemność wypełnia życie, czy cierpienie, czas próby. Brzmi górnolotnie. Ale takie to właśnie jest, jak dłonie imitujące lot ptaka po niebie. Nie, nie odpowiem na to pytanie, bo każdy ma swoją drogę przez życie i każdy ma swoje pytania. I ma też swoje odpowiedzi. Dlatego podziwiam ludzi, którzy beztrosko rzucają się w zabawę. Którzy nie zadają pytań, tylko biorą, biorą i biorą. I nie mają wątpliwości, że tak trzeba. A może nie trzeba? Dotykam pnia, bo zawsze dotykam pni drzew, które lubię. Patrzę w górę, na cień, który się kołysze między liśćmi. Lubię, kiedy błękit miesza się ze złotem. Bo choć przeminie, to pozwala złotym iskrom zamieszkać w oczach na chwilę.  A starsza pani robi mi zdjęcie niezdarnie trzymając telefon po to, by mieć dowód, że szaleńcy są na świecie. Zupełnie, jakby nie miała lustra, w które mogłaby zajrzeć. A może boi się tego, co zobaczy? A może boi się samotnych popołudni i tykania zegarka w kuchni, który sączy dzień za dniem wciąż takie samo od iluś lat? Niech więc będę na tym jej zdjęciu, jako dowód w sprawie, że byłem i myślałem. Że wszedłem na moją drabinę szamana. Więcej grzechów nie pamiętam…




















Komentarze

  1. Wiesz, uderzyłeś kaskadą uczuć. Uczuć zmęczonego człowieka, któremu jak wody potrzeba spokoju, ciszy i wytchnienia. I gdzieś tam nadziei na zrozumienie na akceptację. Pokazałeś człowieka zmęczonego ludźmi, samotnego w tłumie. Pokazałeś i człowieka, który czasami nie rozumie motywów, jakimi kierują się współtowarzysze doli i niedoli w życiu i byciu ludźmi. Wstrząsający tekst. Jak przy każdym swoim tekście zmusiłeś czytającego do chwili zadumy, do zajrzenia w swoje wnętrze, swoje JA. Jakże symboliczna jest ta scena przytulenia do drzewa, do spojrzenia przez złoto i czerwień w dal, poprzez umierające życie ze świadomością i wiedzą, że w cyklu trwania ono narodzi się na nowo. Marzenie gdzie w życie można wejść na boso, bez obaw że pod stopami ostre kamienie a nie aksamitny dywan z mchu, liści trawy. W naszej ignorancji i wiedzy o świecie wydaje nam się, że wiemy o bliźnich wszystko, że znamy motywy ich postępowania, często zabawy do zatracenia. Nie zazdrość ludziom zabawy. Znałam dwie osoby, które "świetnie" się większość życia bawiły nie oglądając na nic i nikogo. Dwie z całkiem rożnych powodów to robiły i całkiem różne osobowości. Obie ostatnią swoją zabawę zakończyły samobójstwem. Dokładnie zabawę. Opisałeś staruszkę ukradkiem robiącą zdjęcie. I przypisałeś jej historię i motyw skłaniający ją do zrobienia zdjęcia. A może ona zobaczyła piękno w samotnym człowieku w promieniach słońca, złota z ręką dotykającego drzewa, opoki. Zobaczyła piękny symbol biosyntezy człowieka z naturą i utrwaliła ten obraz, nie do swojej samotności, ale dla pokazania swoim najbliższym. Do podzielnia się tym zaczarowanym widokiem. Wiesz, tak nam łatwo oceniać innych ( to już tak ogólnie) tak łatwo własne myśli wkładamy w głowę innych osób, nie znając ich życiorysów ich uczuć, ich myśli, ich czasu. Wydaje nam się, że wiemy, wszak matryca u nas jedna - człowiecza. Czasami grzeszę tą przypadłością jako człowiek... Wiesz, niby istnieje na tym świecie zabawa śmiech jednak to nie on nam wyznacza życie. Kształtuje nas ból. Zdjęcia jak zaczarowane - złote w pełnym słońcu. Trochę się wzruszyłam i łezka w oku się zakręciła. Dobrego dnia Witku 🤗

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie to opisałaś, co chciałem powiedzieć i ciesze się, ze obudziłem w Tobie refleksje. Bo przecież o nic innego nie chodzi, tylko o to, byśmy patrzyli na świat myśląc i wiedząc co i z czego pochodzi i jakie może mieć konotacje. Zaskoczę Cię, ale nie chciałem już ciągnąć wątku ze staruszką, bo żal mi jej bardzo. A żal dlatego, że jeśli ktoś żyje złością do całego świata i ma pretensje o to, że inni żyją, to nie jest to dobre. Otóż Pani, tak ją zatytułuję z chęci dyplomacji, podeszła do mnie, a właściwie stojąc na chodniku obdarzyła mnie epitetami tak głośno i dosadnie, że zawstydziłaby górnika. A kiedy mając dość jej wrzasków podszedłem do niej i grzecznie się przedstawiłem chcąc pokazać zdjęcia, zaczęła dzwonić na policję. Może liczyła na to, ze ucieknę mając kolejny powód do wrzasków. Powiedz mi Grażynko, czy ja źle ludzi oceniam przez pryzmat pisania o samotności? A może zbyt łagodnie ją oceniłem? To prawda, nie wiem nic o niej. Ale się dowiem, bo to nie jest duże osiedle i wystarczy zapytać. Ale jedno dobre jest w tym, ze policja szybko przyjechała, bo sam ją wezwałem widząc, ze Pani nie umie zadzwonić. Panowie byli bardzo uprzejmi i podziękowali mi, bo to nie pierwszy raz Pani robi awanturę, więc ktoś tym razem użył jej narzędzia, jako broni obusiecznej. Zdziwieni byli nawet, ze reaguję uśmiechem na to, co pani mówi o mnie. Pokazałem zdjęcia liści i jeden z policjantów wdał się ze mną w rozmowę na temat obiektywów i sprzętu. Okazuje się, że jest w czasie kursu fotografii, ale raczej związanej z pracą. Epizod z Panią bez znaczenia, bo przecież nie po to tam przyszedłem. Pozdrawiam Cię jak zawsze serdecznie życząc zdrowia i dużo sił. I nie roń łzy nad moim tekstem, bo przestanę pisać :)))

      Usuń
    2. Hmm. W życiu bym takiego scenariusza nie dopisała do pani starszej. Patrz jak to życie potrafi zaskakiwać. A ja zdecydowanie powinnam udać się do jakiegoś trenera od psychologi osobistego, by nauczył mnie widzieć obie strony ludzkiej natury delikatnie rzecz ujmując. Ty to miewasz zawsze "przygody" :) mam ino nadzieję, że nie byłeś klientem banku akurat wtedy kiedy robiono napad :D ... Boże jak ten świat potrafi zaskakiwać szkoda tylko, że czasami złem :(

      Usuń
    3. Ja też bym nie dopisał, bo zazwyczaj spotykam się z zaciekawieniem, ewentualnie z pytaniami. Ale nieczęsto. A tu taka historia, która w sumie mnie rozśmieszyła. Biedny człowiek, bardzo biedny. I nie wiń siebie za to, że szukasz dobra w ludziach, bo ja też szukam. Ale życie bywa przekorne. I to zazwyczaj wtedy, kiedy najmniej się spodziewamy, po to chyba, by coś nam udowodnić. Mnie Pani jest bardzo żal. Tak po ludzku :)) Z miłym uśmiechem życzę Ci dobrego i ciepłego dnia ostatków :))

      Usuń
  2. Bardzo podobają mi się zdjęcia, rozgrzało mnie to światło jak zupa dyniowa z curry - dosłownie, też jest tak rozgrzewająca i ma bardzo podobny kolor, tylko tej czerwieni w niej brakuje. A dynia pasuje mi dziś wyjątkowo, bo tuż tuż listopad i niedługo zapłoną w nich świece :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno to ostatnie takie dni. Trzeba skorzystać. Ja się wziąłem za sprzątanie i rozgrzało mnie to do białości. Wszystkie schowane w zapomnienie szpargały powyciągałem i wyrzuciłem. Wszystkie zachomikowane maile pracowicie odkładane i pielęgnowane poszły w cyfrowy niebyt. Strach trochę w tej pustce, ale i zabałaganiło się trochę przez tyle lat. Niech więc będzie porządek :)) Pozdrawiam Cię serdecznie i cieszę się, że Cię to rozgrzało.
      PS. Uwielbiałem zupę dyniową z curry. Teraz zostało tylko curry :D Ale i to dobre :)))

      Usuń
  3. Cudowne zdanie Witku :"zawsze mam ochotę ściągnąć buty i boso podejść do tego drzewa". To tak jakby chcieć wrócić w czasy bez telefonów, komputerów samochodów, wrócić do macierzy, dni pierwotnych. Teraz pisząc ten komentarz myślę, że poruszyłeś ważny temat, tak nie tylko w nas, ale globalnie. To chyba właśnie przesyt tłumem, ludzkim hałasem ciągłych spraw, ale też cyfryzacją wszystkiego wokół. Pewnie matematyk by się oburzył, ale gdzie tu miejsce na uczucia, emocje i czystą radość z życia. Żyjemy teoretycznie coraz lepiej, wygodniej i to fakt niezaprzeczalny, ale czy jesteśmy bardziej szczęśliwi w tych luksusowych twierdzach. Ani trochę...marzymy, tęsknimy za kawałkiem nieba, szumem drzew, promieniami słońca i przyjazną dłonią. Niezmiennie...
    Mój komentarz miał być zupełnie inny, bo te zdjęcia Witku tak bardzo zachwycają i tyle jeszcze myśli przychodzi po przeczytaniu, ale nie umiem tego wszystko opisać w kilku zdaniach.
    Jedno jeszcze ten tekst zmienił moje plany na dziś, z czego śmieję się teraz. Zostawiłam na później tzw. ogarnięcie domu i porządki i przywołana słońcem zza okna buszowałam długo leśną łąką i łapałam te słoneczne chwile na "potem":)))
    Z wielkim podziękowaniem życzę Tobie Witku również jak najwięcej takich chwil w takim otoczeniu jak lubisz, uśmiechu i duuuużo odpoczynku :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A teraz, to ja się śmieję, bo w najśmielszych marzeniach nie sądziłem, by moje słowa mogły zmienić cokolwiek i nakłonić kogoś do czegokolwiek. A tu, proszę. rzuciłaś wszystko! I pewnie dobrze Ci tak. Słusznie, życie jest jedno, więc cierpieć cierpmy, ale kiedy możemy, to dajmy sobie luzu :))) Fakt, temat "ugryzłaś" od takiej strony, że jestem zdziwiony. Ale co komu w duszy gra, a Tobie gra ścieżka i łapanie światła, więc się ciesze z Tobą :)))) Masz rację, ten tekst, to tzw. generator tematów, bo jest tego tyle, ze można obdzielić dwa lub trzy wpisy. Ale kłopot w tym, że zawsze jak próbuję opisać to, co się wydarzyło, to tyle rzeczy dzieje się. I wychodzi taki zakalcowaty przeplataniec. Ale nie ma tego złego, bo niejadalny może i jest, ale za to zmusza do wyjścia :D A to już coś :))) Dziękuję Ci Elu z całego serca za te piękne słowa i ciesze się, ze odnalazłaś w tym tekście coś dla siebie. Po cichutku zawsze na to liczę. Wybacz, ze taki komentarz, ale chciałem sobie z siebie pożartować. To dobrze zawsze robi na niepotrzebną dumę i twardy kark :)) Będę się starał odpocząć, jutro podobno ostatni dzień ze słońcem, więc musowo mi jechać gdzieś, gdzie będą buki i ich dobre światło :))) Elu, dziękuję raz jeszcze i życzę Ci spokoju :))))

      Usuń
  4. Myślę Witku, że w tym tekście, jak i w innych Twoich, każdy bez trudu znajdzie coś dla siebie, a akurat takie myśli mi przyszły do głowy, jak zaczęłam pisać :-)
    Ps. Staruszka dziwny człowiek, a Twoja reakcja - podziwiam bardzo, bardzo.
    Mnie tylko dzisiaj pies chciał ugryźć, bo ponoć byłam w dziwnej dla niego pozycji kucając w trawie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i jak to pięknie wyszło! Zawsze twierdziłem, że w czasie pisania najlepsze pomysły przychodzą do głowy. I mam rację :D Ech, z tą staruszką... Dawno nie słyszałem takiego plugawego języka, a że byłem bardzo zmęczony po 8 godzinach (tak, wiem, mało może, ale to godziny nauczycielskie i inaczej trochę liczę), to zeźliła mnie i postanowiłem odwrócić sytuację. Zaskoczyło mnie, że Panowie przyjechali w ciągu pięciu - siedmiu minut. Akurat kiedy Pani zaczęła się czuć bezpieczna w swoim przeklinaniu na mnie i na świat. "Módlcie się za nieprzyjaciół waszych", coś w tym jest. Sam miałem psa, więc wiem, ze faktycznie mógł się zdziwić i wystraszyć, ale samo to, nie jest powodem, by nie trzymać go na smyczy. Głupie tłumaczenie. Ale tak bywa, a ludzie nie rozumieją, że ich pupil może zrobić krzywdę. Dobrze, że nic Ci się nie stało!! Buziak na dobry dzień Elu :* U mnie piękny wschód, ale wieje. Będzie trudno o bukowe złoto. Ale co tam! Najważniejsze, to iść z aparatem i uśmiechać się, bo przecież jest pięknie! Czego Tobie i sobie życzę na ten dzień :)))))

      Usuń
  5. Banalna olcha? No błagam, nie sądzę i jeszcze nauczyciel polskiego takie rzeczy…;) olcha to najbardziej przerażające drzewo od czasu “Króla Olch”! Przynajmniej ja tak o nim myślę i inaczej już na to drzewo patrzeć niż z niepokojem nie potrafię.
    Moją miłością jest natomiast wierzba płacząca. Drzewo zdecydowanie z mojej bajki. Nie wiem czemu, ale od dziecka mnie fascynowały i hipnotyzowały, te wielkie, monumentalne wyglądają jak jacyś drzewni bogowie, królowie wśród drzew, albo przynajmniej capo di tutti capi drzew;)

    Takie światło padające przez liście drzew to taka magia dnia codziennego. Drobnostka, ale ile przyjemności i spokoju daje, no magia jak nic!

    “Dlatego podziwiam ludzi, którzy beztrosko rzucają się w zabawę. Którzy nie zadają pytań, tylko biorą, biorą i biorą. I nie mają wątpliwości, że tak trzeba.”
    To trochę o mnie. Ale tak jak piszesz wcześniej nawet my sabaryci i hedoniści mamy swoją drogę przez życie i swoje pytania, więc to chyba nie do końca takie proste i zero- jedynkowe oddawanie się tym wszystkim zabawom i przyjemnościom;)
    A te wszystkie koszmarki, że per aspera ad astra, o uszlachetniającym cierpieniu…ja w to nie wierzę. Wierzę, że jeśli nas to spotka to trzeba to przekuć w coś dobrego, na miarę oczywiście naszych zasobów i okoliczności, ale do tego że jest potrzebne, że jesteśmy dzięki niemu lepsi, że dostaniemy coś ekstra dzięki każdemu takiemu doświadczeniu nikt mnie nie przekona. Cóż- każdy według swoich doświadczeń.

    Szaleniec?;) Kolejne brzydkie słowo, tuż obok “wariata”;)

    Dobrego dnia!


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Siadam do pisania i myślę sobie: "No dobra, to lecimy":
      Utwór oczywiście znam, bo w głowie by mi się nie mogło pomieścić, jak można nie znać tego czegoś. Ale wolę tłumaczenie Szymborskiej, bo jest bliższa rozumieniu romantycznemu i bliżej świata romantycznego, niż to pierwotne tłumaczenie, którymi raczą nas w szkołach w starych podręcznikach (w nowych nie ma tego utworu). Ciekawą rzeczą jest to, że autor odwołuje się do mitologii celtyckiej, którą później próbowano utożsamić z mitologią germańską. Wyszedł z tego typowy misz-masz romantyczny, co romantykom odpowiadało. Inna sprawa, że doskonale uwodziło się na ten wiersz w czasach Goethego. Niestety olcha i brzoza są na tyle pospolite, że nijak mi się ich bać. Zresztą bardzo lubię brzozy. Ale co komu w duszy gra, prawda? Już może prędzej konotacje z filmem "Koszmar z ulicy wiązów" itd. Ale idąc tym tropem musiałbym przestać jeść kukurydzę pomny obrazu w "Dzieciach kukurydzy". Co zaś do bycia nauczycielem, mam pewien tekst, który bardzo lubię, a w pewien sposób obrazuje to, ze wykonuję ten zawód: "
      Konstruktor Trurl sporządził raz maszynę, która umiała robić wszystko na literę N. Kiedy była gotowa, na próbę kazał jej zrobić nici, potem nanizać je na naparstki (które też zrobiła), następnie wrzucić wszystkie do sporządzonej nory, otoczonej natryskami, nastawniami i naparami.
      Wykonała polecenie co do joty, ale jeszcze był niepewny jej działania, i kolejno musiała zrobić nimby, nausznice, neutrony, nurty, nosy, nimfy i natrium. Tego ostatniego nie umiała i Trurl, bardzo zmartwiony, kazał jej się tłumaczyć.
      – Nie wiem, co to jest – wyjaśniła. – Nie słyszałam o czymś takim.
      – Jak to, ależ to sód. Taki metal, pierwiastek...
      – Jeżeli nazywa się sód, jest na S, a ja umiem robić tylko na N.
      – Ale po łacinie nazywa się natrium.
      – Mój kochany – rzekła maszyna – gdybym mogła robić wszystko na N we wszelkich możliwych językach, byłabym Maszyną Która Może Robić Wszystko Na Cały Alfabet, bo dowolna rzecz w jakimś tam obcym języku na pewno nazywa się na N. Nie ma tak dobrze. Nie mogę robić więcej, niż to wymyśliłeś. Sodu nie będzie."
      Zatem widzisz, że skoro jestem tym nauczycielem, to wcale nie muszę odwoływać się do czegoś, do czego nie chcę. Wolałem pójść drogą "mistycyzmu piątkowego".
      Co zaś do wartości, jakie kto wyznaje i czym się kieruje, to jak w życiu - każdy mówi na podstawie swoich doświadczeń mniejszych, bądź większych. Dlatego też nie odpowiadam na pytanie w tekście, bo po co. Tekst ma intrygować na tyle, by zrodzić wewnętrzne pytanie. Zostawiam to w zawieszeniu, bo przecież mam świadomość swojego zmęczenia i widzenia świata w tym, danym momencie właśnie tak, a nie inaczej. Gdyby to było dziś, może powstałby tekst niejednoznaczny erotycznie? Albo mówiący o słońcu, świetle i uśmiechu. Ale trafiło na piątek, kiedy byłem zmęczony tym rodzajem zmęczenia, które trzeba przeczekać, by nie zasnąć za kierownicą samochodu.
      Co do słowa szaleniec, to nie ma chyba aż tak negatywnych konotacji. jest boży szaleniec, jest szaleniec ogarnięty blaskiem, a i romantycy mówią o szale romantycznym, gorączce romantycznej (ciekawe, kto ich badał). Że już nie wspomnę o tańcu szamanów czy ich szalonej wędrówce w zaświaty. Niee, tego słowa się nie wyrzeknę, za bardzo smakuje :))
      Również życzę Ci dobrego dnia i ciepła jak najdłużej :))
      PS. Nie czesz mnie pod włos "nauczycielem", bo najpierw jestem człowiekiem, potem mężczyzną, a gdzieś tam dalej nauczycielem. Co nie znaczy, ze się wypieram i nie lubię swojego zawodu ani tego, co robię. Ale jest coś takiego, jak higiena życia wewnętrznego. Ważne!

      Usuń
  6. Nie miałam nic złego na myśli, nic dewaluującego, ani narzucającego. Mam nadzieję, że nie odniosłeś takiego wrażenia.

    “Inna sprawa, że doskonale uwodziło się na ten wiersz w czasach Goethego.”
    No to mnie zabiło! Jak? Jakim cudem?
    Zawsze miałam wrażenie, że ten utwór powstał tylko i wyłącznie po to by straszyć dzieci i wymuszać na nich posłuszeństwo;)

    Co zaś do “Dzieci kukurydzy”, to może sama kukurydza nie, ale pola kukurydzy mają klimat grozy, więc u mnie także wejście w nie wywołuje pewien dyskomfort i obawę, że coś tam może się złego czaić. A co do ulicy wiązów (proszę się trzymać, bo to będzie głupie;)) znaczną część życia sądziłam, że jest to koszmar z ulicy wiĘzów. Myślałam, że chodzi o jakieś niezdrowe więzi, albo jakieś liny. Naprawdę. Dopiero z rok temu ogarnęłam, że nazwa ulicy odnosi się do drzew;)

    W tym przypadku być może przesadziłam, ale jestem strasznie przewrażliwiona jeśli chodzi o stygmatyzację osób chorych psychicznie. To moja mała, osobista walka. Stąd też wynika moja niechęć do pewnych sformułowań.

    Higiena życia wewnętrznego. No złoto. Powinno się tego uczyć już w szkołach podstawowych, albo w przedszkolach. Masz w tym temacie milion procent racji.
    Ah i nie było moim zamiarem czesanie Cię pod włos, wybacz że sprawiłem że tak to poczułeś.

    ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, jest w porządku :) Uprzedzam, po prostu, że piszę ten blog prywatnie i bynajmniej nie w celach terapeutycznych, ani edukacyjnych. Po prostu to lubię. Tak jak lubię lody waniliowe i kurczaka :)) Zabrzmiało :P Przepraszam za offtop, ale przypomniał mi się wiersz Miłosza: " Zawsze lubiłem dżem truskawkowy i ciemną słodycz kobiecego ciała". W każdym razie niektórzy z moich uczniów wiedzą o moim blogu, ale ani nie wchodzą, ani nie czytają słusznie uważając, że to moja sprawa. I ja się z tego cieszę, bo daje mi to komfort bycia sobą i pisania tak, jak lubię. Zatem przywołanie kontekstu tego, że jak mogłem nie wiedzieć, bom nauczyciel i to polskiego, wywołało pewien dysonans poznawczy :D Ja??? Ja nie wiedzieć?? Goethe, którego w całości machnąłem, nawet "Fausta"? Zresztą jeśli czytać Goethego, to tylko tego późnego, bo ten wcześniejszy, to twardy oświeceniowiec i raczej filozof. A swoją drogą, trafiła mu się kochanka w późnej jesieni życia, która bardzo zmieniła jego poglądy i sposób patrzenia na świat.
      A uwodziło się genialnie, bo cały romantyzm zachodni (nie łączyć z polskim romantyzmem), to wywołanie gwałtownych uczuć. Wyobraź sobie salon. Salon w XIX wieku, gdzie każdy ma swoją pozycję i właśnie wchodzą w modę bardzo purytańskie zasady konwersacji i uwodzenia. Więc jak zatem dotknąć panny, która się nam podoba? Jak pokazać mężczyźnie, że sprzyjamy i rumienimy się rumieńcem panieńskim? Ano można w tańcu, ale te tańce nie tak piękne i kontaktowe. Więc trzeba zemdleć. Trzeba zachorować. Trzeba mieć globusa, sole trzeźwiące, trzeba mówić o wyjechaniu do badów, albo wód. Powodzenie murowane. Można też wystraszyć. Dlatego romantyczny spacer, to nie spacer brzegiem morza, gdzie wierny piesio niesie patyk, a mewy o zachodzie słońca kreślą koła w powietrzu. To spacer zaciemnioną alejką, gdzie stara i ślepa przyzwoitka nie będzie widziała pocałunków i szybkiego wsadzenia ręki w rękę (albo za ubranie, ale to inna sprawa) Romantyczny spacer, to modny wówczas spacer nocą na cmentarz, by poczuć atmosferę strachu, gdzie panna przytuli się do swojego wybranka. Ot i cała tajemnica :)))) Zatem wiersz, czytany w zgromadzeniu salonowym, miał wywołać ochy i achy, rozgrzać wyobraźnię, a co u bardziej temperamentnych pań wywołać mdlenie. I wywoływał. Skoro Mickiewicz napisał swoje "Ballady i romanse" właśnie w ten sposób osiągając cel - wstępną sławę, to znaczy, że tego oczekiwano. A zresztą nuda salonu i życia doskonale robiła na czytanie takich rzeczy.
      Tak, pola kukurydzy maja coś w sobie. A zwłaszcza dźwięk, kiedy liście trą o siebie, a każde poruszenie wiatrem powoduje, że przechodzą ciarki.
      No to się zdziwiłem :))) "Koszmar z ulicy wiązów" był moim pierwszym horrorem i poniekąd traktuję go kultowo. Tak, wiem, jest sporo lepszych horrorów, ale od pewnego czasu przestałem oglądać.
      Nie bój się, ze będę stygmatyzował, bo jestem daleki od tego. Nie zdradzę tajemnicy służbowej, jeśli powiem, że zawsze traktowano mnie, jako nauczyciela do zadań specjalnych, czyli do przypadków trudnych. Zatem zetknąłem się i z psychozami, silnymi lekami i schizofrenią (najczęściej) Podobno działam bardzo dobrze i nawet wywołuję uśmiech. Więc spokojnie, znam temat na tyle, by nie iść w tę stronę "ciemnego luda" Swego czasu miałem przyjaciółkę mieszkającą w Rybniku, która walczyła z tym obiegowym powiedzeniem, więc wiem, co jest na rzeczy.
      Spokojnie, zjeżyłem się trochę, ale co by warte było życie bez jeżenia się? Ktoś kiedyś użył tego argumentu nazywając mnie kiepskim nauczycielem, a że była to osoba, którą obdarzałem miłością, to i efekt był nieprzyjemny. Od tego czasu bardzo pilnuję, by jedno nie wchodziło na drugie. Czyli co boskie, to boskie, co cesarskie, to cesarskie :)) Tak wygodniej. Miłego :)))

      Usuń
    2. No to wkradło się między nas małe nieporozumienie. Mi zupełnie nie chodziło, o coś w stylu, że o boże co to za nauczyciel polskiego co nie zna Geothego, matoł jakiś, nie nauczyciel. A bardziej o to, że o boże jak olcha może komukolwiek nie kojarzyć się w pierwszym momencie z królem olch i w związku z tym jak ją można uznać za banalną jeśli stanowi tło czegoś tak strasznego!
      Mam nadzieję, że udało mi się rozjaśnić mój strasznie pokrętny tok myślenia. Choć rozumiem Twoje uczucia- rzeczywiście jak przeczytałam swój komentarz parokrotnie na spokojnie to… klapa przekazu;)

      “Goethe, którego w całości machnąłem, nawet "Fausta"?”
      To jest pokuta za wielkie grzechy, jeszcze machnij Ulissesa i pójdziesz prosto do nieba;)

      Gdy tak mi rysujesz tą wizję uwodzenia na salonach XIX wieku to prawie to kupuję. Bardzo mi się ten twój opis tego życia salonowego podoba:)
      Rozumiem, że chodzi o wzbudzanie gwałtownych uczuć, ale takie uczucia nie zawsze muszą być przecież nacechowane pozytywnie. Gdy próbuję sobie wyobrazić siebie w takim miejscu sprzed dwustu lat to widzę to tak: zjawia się jakiś typ chcący mnie uwieść i wyjeżdża mi z takim “Królem Olch”. Och tak, zdecydowanie wzbudza gwałtowne emocje. Od tej opowieści robi mi się aż niedobrze. Może nawet mdleję, a co tam. I myślę sobie, że to jakiś potworny psychopata i nie mam ochoty z nim zatańczyć, ani zaszyć się w ciemnej alejce. No, ale łatwo mi się mówi teraz z XXI wieku;)

      Moim pierwszym horrorem był “Omen”. Niedawno kupiłam nawet książkę o tym samym tytule na podstawie filmu. Horrory zdecydowanie bardziej wolę czytać niż oglądać.

      Jeśli potrafisz potrafisz u schizofrenika wywołać adekwatny afektywnie uśmiech to naprawdę masz dar terapeutyczny;)
      Akceptacja i zrozumienie to podstawa aby chorzy mogli być częścią społeczeństwa. Uważam, że każdy pracujący z ludźmi powinien mieć choć minimalną wiedzę w tym zakresie, ale już serio się zamknę bo w tym temacie to ja mogę godzinami zamęczać. Obiecuję, że już nigdy więcej!;)

      “Ktoś kiedyś użył tego argumentu nazywając mnie kiepskim nauczycielem, a że była to osoba, którą obdarzałem miłością, to i efekt był nieprzyjemny.”
      Ciężkie słowa od kogoś obcego, albo obojętnego, a co dopiero od kogoś kogo kochamy, bardzo mi przykro.

      Ale się rozpisałam! Chciałam się choć trochę wytłumaczyć z tych moich przypadkowo rzucanych myśli;)

      Wspaniałego poniedziałkowego wieczoru!
      :)

      Usuń
    3. Ajajaj...mam opóźnienie, przepraszam. Siedzę nad tekstem i zdjęciami, bo to już czas :))) Uśmiałem się z tego salonowego XIX wieku, ale takie były sposoby. A właściwie, to może nie dopisałem, a to istotne, to była epoka nudy. Nudy salonowej. To wszystko było ogarnięte etykietą i ograniczeniami, które ze swobodą i lekkością myśli miało bardzo mało wspólnego. Zatem zaproszenie artysty, typa spod ciemnej gwiazdy albo takiego Chopina, to było coś. A czymś naprawdę świetnym były pojedynki poetyckie Mickiewicza i Słowackiego. Ale to zupełnie inna historia. Fakt, faktem, ze gwałtowne uczucia, a strach jest takim uczuciem powodowały zainteresowanie i reakcję. która później można było wykorzystać. Czy to pisząc list, czy też rozmawiać oczami (powiedzmy, ze w to wierze). Ja też mogę o tym godzinami, więc stopuję, bo przesadzę :))
      Wiesz, nikt mnie nie uczył terapii i nikt nie instruował. Ale myślę, że skoro wysyła się mnie, jako pierwszego do stanów depresyjnych, które nałożyły się na próbę samobójczą, to znaczy, że działam dobrze. Oczywiście nie mówimy o klinicznych przypadkach, bo to zupełnie nie moja bajka. Ale lubię prace z osobą chorą, bo mogę jej dać swój czas w całości i swój uśmiech (też w całości). A to pomaga. Nie powiem, kosztowało mnie to za każdym razem dużo, ale jeśli komuś mam pomóc, to niech i będzie zmęczenie, czy nawet głupi żart czy wygłup. Przecież niejednokrotnie wcale nie chodzi o tę naukę, a właśnie o bycie z kimś przez pewien okres czasu. Ależ teraz się oburzyłem! Mów, mów spokojnie. To i ciekawe i dobre. I to nie dlatego ciekawe, że mroczne i obce.
      Wiesz, tamta sprawa z "kiepskim nauczycielem", to rzecz niewarta wspominania, bo żarna umysłu długo mieliły te plewy, ale w końcu zmieliły :)) Mnie też jest przykro do tej pory, ale skoro komuś to miało pomóc i lepiej się poczuł, to na zdrowie :) A Tobie niepotrzebnie przykro, bo tak w życiu jest. Tylko czasami zapominamy wziąć to pod uwagę w naszych rachubach. ja zapomniałem.
      Ale fajnie, ze piszesz i odwołujesz się do tylu ciekawych rzeczy! Mój pierwszy horror książkowy? "Życie po życiu", która de facto horrorem nie jest. Teraz bym się z tego śmiał. No ale jedenastolatek ma inną wrażliwość. A pierwszy horror powieściowy, to było chyba coś Mastertona. "Wyklęty" bodajże. Nie powiem, ma specyficzną atmosferę i miejsca ciekawie napisane. Ale poza tym, to szmira i tyle :D
      Również dla Ciebie bardzo miłego wieczoru i spokojnej nocy :)))

      Usuń
  7. Właśnie. Każdy ma swoją drogę i swoje pytania.
    "...czy to przyjemność wypełnia życie, czy cierpienie, czas próby"
    Myślę, że ani przyjemności, ani cierpienia nie wybieramy. One po prostu przychodzą. A my musimy się z nimi zapoznać, ich posmakować. Sposób, w jaki to zrobimy dopiero nas kształtuje i uczłowiecza.
    Dajmy się staruszkom fotografować :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam daję się staruszkom fotografować :D Byle staruszki mówiły językiem zrozumiałym bez łaciny podwórkowej. A może śmietnikowej? A tak w ogóle, to masz rację Aniu z tym cierpieniem i przyjemnością. Może brakło mi perspektywy w ten piątek, a może chciałem, by wypełniło to pierwsze, a zastałem drugie...Przeżyłem, jak wiele takich rzeczy, więc póki życia, póty uśmiechu (i marudzenia, bo bez tego nie ma uśmiechu. Przecież wiadomo, ze jak sobie Witek pomarudzi, to od razu jakiś lepszy :)))) ) Dziękuję Ci z całego serca Aniu za komentarz i pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie :)))
      PS. Przepraszam, za późną odpowiedź, ale nie da się spokojnie usiąść, by nagle nie opadły człowieka sprawy, które figę z makiem go obchodzą, ale musi je zrobić, by jednak usiąść i na spokojnie pomyśleć i odpowiedzieć :) [ uff, ponarzekałem, od razu lepiej]

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty