Listopadowy marsz odejścia...

             To już ostatni raz, tak sobie powtarzam. Ale sam w to nie wierzę. I idę. Kiedyś zastanawiałem się, po co? Przecież uwielbiałem dawniej nieśpieszne poranki i gardziłem zbyt szybkim wstawaniem. Tak jak lubiłem zachody słońca i noce, kiedy cisza domu przelewała się w pokojach. A teraz budzę się i sprawdzam godzinę. Już? Nie, jeszcze nie. A może teraz? Nie, też jeszcze nie. Aż w końcu piję wodę, ubieram się, zakładam plecak i drepcę przed siebie. Może tu, a może tu? A może w innym kierunku? Boże wiatrów i zgubionych dróg, gdzie moja droga? Gdzie mój ląd, którego szukam? Idę i czuję, jak opada ze mnie wszystko to, co nawarstwiło się we mnie z każdą godziną, z każdym dniem od ostatniego razu. Tak, jakby czas mnie rozbierał z wszystkich ludzkich słów, ze spojrzeń, z gestów. Nie, nie moich – innych ludzi. Tych, którzy ze mną rozmawiają, którzy na mnie patrzą, w których oczach dostrzegam swoje odbicie. I potrzebuję głębokiego oddechu zimnym powietrzem, które trzeźwi, wygania gnuśność ze mnie. Zimno, ale to nic, bo śmieję się, kiedy nikt nie widzi. Czasem tak, że łzy stoją mi w oczach nad byle trawą czy drzewem w perspektywie, które oplata światło. Albo kiedy wiatr zawieje i zaszumią gałęzie. Potrzebuję tego, wiesz? Potrzebuję. Niektórzy nazywają to oczyszczeniem, inni nazywają spowiedzią. A jeszcze inni pukają się w czoło. A ja potrzebuję tego, by żyć. Tak samo, jak potrzebuję kartki papieru i chwili ciszy, by napisać kilka zdań. Albo kilka słów. Że niby poezja? A co to niby jest poezja? To inny rodzaj mówienia. Intymny. Wewnętrzny. Zakodowany. Dlatego wstaję rano i idę mając przed sobą pustą drogę i wszystko jest dla mnie wtedy poezją. I mój pośpiech i płot i kamienie. I słońce i chmury i ptaki. Tak, masz rację, cieszę się, że żyję i za każdym razem, kiedy czuję zmęczenie siadam na trawie, by ją poczuć w dłoniach. I powtarzam właśnie tak: „Cieszę się, że żyję”. Niektórzy mówią, że to banał. I mają rację. Ale ich nigdy nie połknęła ciemność. Ich własna ciemność. Ich własne błądzenie we mgle. Ich własne poszukiwania Boga, diabła i siebie. Ja też nie znalazłem, ale noszę te strzępki ciemności w sobie. Ale to dobrze, bo pamięć musi być w człowieku. Bo byt musi być komplementarny we wszystkim, również w swojej samotności i być gotowy na to, że minie się z innym bytem takim samym, jak on. Wymienią sygnały, jak statki na morzu, wymienią być może jeńców albo pozdrowienia. Ale ani jedni, ani drudzy nie opuszczą swojego statku, by się poznać.  Bo nie można się nauczyć człowieka na pamięć. Nie i kropka. Widzisz tę zwaloną czasem ambonę? Kiedyś na nią wszedłem. Dawno, albo wcale nie tak dawno. Nie, nie powiem ci, co myślałem. Teraz, to już nie jest istotne, więc siadam na ziemi i wzdycham. A na ziemię zejdą Wszyscy Święci i będą maszerowali w swoim kolorowym i pijanym korowodzie, a my będziemy robić poważne miny niby we wspomnieniach, wytartych półsłówkach unikając prawdy, albo ją przemilczając na grobem albo pomnikiem. A oni zeszli, jak co roku i płyną razem z mgłą, by w ostatnim akordzie jesieni zabrzmiał hałaśliwy Marsz, a nie żałosne Requiem. Słyszysz? I tak potem odejdą, a my zapadniemy się w ciemne ranki i popołudnia. Będą witać nas żarówki ledowe i świetlówki, jak nieczułe kochanki. Może czasem zapalimy świeczkę, by uśmiechnąć się pośród ciemności i powiedzieć „Cieszę się, że żyję” i zapaść w uczciwy sen…   












Komentarze

  1. Trzeba się rozprawić raz na zawsze z demonami przeszłosci.Wziąć się z nim za bary...A kiedy staniesz na rozdrożu - sam znajdziesz cel,do którego pragniesz zmierzać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, gdyby trapiły mnie demony, to pewnie nie napisałbym tego tekstu. Zamknął komentarze i niech się dzieje, co chce. A tak? A tak uśmiecham się. I to chyba najlepsze zawsze w życiu :)) Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie :))))

      Usuń
  2. Kiedyś, będąc dzieckiem, tata wszedł ze mną, a właściwie pomógł mi wejść na "obserwator" - tak to się wtedy nazywało i nazywa w lokalnej, wiejskiej gwarze. Od ambony było to zdecydowanie wyższe, ponieważ wznosiło się dużo ponad wszystkie nawet te najwyższe lasy. Z tego miejsca obserwowano najpewniej, czy gdzieś się nie pali. Wejście na niego było trudne, ponieważ był już stary i w niektórych miejscach nie było gdzie nogi postawić i chwiał się niemiłosiernie. Tato pomógł mi wejść na sam szczyt, a nawet wyrył nożykiem moje imię i datę, żeby potem jakiś niedowiarek nie próbował podważyć autentyczności mojego dokonania. A było to dokonanie nie małe, bo większość ludzi bała się tam wchodzić ze względu na kiepski stan machiny no i było bardzo wysoko. Właściwie nikt z moich znajomych tam nie wszedł. A potem po jakimś czasie się zawalił i zostały po nim tylko murowane słupy. Są oczywiście do dzisiaj. Tak więc przez chwilę byłam na szczycie :D Pozdrawiam serdecznie, piękne zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piękna, piękna opowieść. Dziękuję Ci za nią. I zazdroszczę trochę. A zwłaszcza tych liter wyciętych na pamiątkę. Ech... Pozdrawiam Cię i cieszę się, że zdjęcia Ci się spodobały :))

      Usuń
  3. Wiesz Witku, ja bym właśnie tak mogła zapaść w sen i przespać cały ten listopad od pierwszego jego dnia do ostatniego. Szkoda miesiąca? Dla mnie nie...bo czym w istocie jest jutrzejsze święto. Wspomnieniem najbliższych, którzy szepczą zza światów czy pokazem dla innych swego dla nich uwielbienia. Dobrze jeśli choć przez chwilę zetkną się krewni i kuzyni, wymienią co u nich, może wdepną na kawę czy zupę z dyni, ale tych wszystkich twarzy nie zobaczysz na cmentarzu, bo jeśli są to w nas i myślach o nich. Nie w wiązankach kwiatów czy ogromnym szklanym zniczu tkwią wspomnienia, jeśli je mamy czy dobre, czy nie najlepsze czasami to ich miejsce w naszym sercu, sumieniu...na zawsze. Takie to moje myślenie, ale przecież i ja jutro będę przeciskać się w tłumie przez bramę, zaniosę wiązanki i zapalę znicze. Tradycja przecież.
    Mam w moim lesie też ambonę, wchodziłam nie raz nawet na przekór sobie, bo przecież mam lęk wysokości:))
    Tekst niesamowity, mnie bardzo wzruszył, tak prawdziwe Twoje słowa. Zdjęcia cudnie przeplecione są nieco przekorą do tekstu, by chyba wszystko nieco złagodniało. Ważka to już jest naprawdę mistrzostwo bohenu. Dziękuję:)))
    Dobrego światła jakkolwiek to brzmi:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z ostatniego zdania, to śmieję się, jak głupi :D Dziękuję Ci za nie :)) I Tobie dobrego swiatła w naszym, fotograficznym znaczeniu oczywiście :* Wiesz, trochę myślałem nad tym tekstem, bo na kolejny wiersz chyba nie pora. Zatem proza. I wczoraj siedziałem popołudniu w szkole w "bocianim gnieździe", czyli radiowęźle, którego jestem z musu opiekunem. Zamknąłem się i było cicho i ciepło. I jakoś tak naszły mnie wspomnienia. Nie, nie ta falą, która przykrywa i człowiek tonie, ale naszły mnie słowa. Więc miałem kartkę i sobie spisałem to, co ważne było. I dziś wiedziałem już, co pisać. Bo niby o sobie, ale czy jestem inny niż reszta ludzi? Przeciez i czuję tak samo i tak samo spostrzegam pewne rzeczy. Więc i Marsz Wszystkich Świętych musiał się znaleźć. Ale nie jako muzyka pogrzebowa, a raczej jako radosny pochód, który idzie sobie przez świat dając radość, że mamy w pamięci tych, którzy z nami byli i których kochaliśmy. To o zmarłych i o żywych. Dziękuję Ci z całego serca Elu za kapitalny komentarz i jeszcze raz pozdrawiam Cię życząc ciepła i oby nam listopad był łaskawy :)) A drzewa już wyglądają niesamowicie :)))

      Usuń
    2. Małe uzupełnienie: dobrego światła jakkolwiek to brzmi, bo w listopadzie zazwyczaj o nie trudno, ale aura szykuje nam niespodzianki więc Witku jest nadzieja :)))
      Serdeczności:)))

      Usuń
    3. Dziękuję Elu :* I dla Ciebie miękkiego światła popołudnia, bo przecież trwa tak krótko teraz. Ja się poddałem - chmury. Nic mi dziś nie wyjdzie. Ale dla Ciebie niech świeci :)))

      Usuń
  4. Tak jak kiedyś napisałam , jestem lipcowym dzieckiem słońca. Czy to wschody czy zachody , podążam pytając samą siebie...po co ! Nie lubię wstawać o poranku gdy mam wolny dzień, z dwu przyczyn. Jedną jest to że w tygodniu wstaję bardzo wcześnie i śpię nocą zwykle nie więcej niż 4 godziny . Druga to taka że siedzę długo. Ale to chyba wiesz .
    Bardzo mi się podobają wersy o samotności takiej chcianej z wyboru a jednak z nadzieją na wymianę sygnału. Bardzo podobnie odczuwam moje spotkania z lotnikami . Nie znam ich ani oni mnie nie poznali choć mają pewną przewagę nade mną. Oni mnie widzą , ja ich nie widzę ale niekiedy widzę ludzi na ziemi na terenie lotniska. Nie mam potrzeby poznawania się choć ciekawość jest . Taka ,,wymiana" mi odpowiada i myślę że jest to taka nasza przyjaźń nawet jeśli to dziwnie brzmi . Lubimy się i to czujemy dając sobie sygnały. Zapytasz jakie ? Najróżniejsze gesty , moje płynące z ziemi , ich kreślące na niebie. I jest tak dobrze i jest radość z tych spotkań i wiemy to i czujemy. Może kiedyś podamy sobie rękę na powitanie , może...
    Mieszkam w landzie niekatolickim tu pierwszego listopada idzie się do pracy. Nieliczni idą odwiedzić swoich bliskich na cmentarzu . Mi brak jest tej atmosfery która jest w Polsce , chodzę na cmentarz i staram się wyszukać polskie nazwisko na płycie wyryte. Tam zapalam znicze ale nie to jest ważne tylko to , że myślą jestem bliżej moich bliskich. Tradycja i tożsamość jest bardzo ważna dla mnie i mam nadzieję że Wiki nie zapomni o tym.
    Ja znowu po godzinach i chyba rozpisałam się nazbyt.
    Taki to czas przemyśleń nastał .
    Zdjęcia Witku , trzy razy bardzo... :)
    Pa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci za opowieść i za to, że "przyłożyłaś" ten tekst do siebie i wyciągnęłaś wnioski. Że zobaczyłaś siebie. To bardzo ważne dla mnie. Bo nie chcę, by ludzie widzieli mnie i moje przemyślenia tylko, a żeby popatrzyli w siebie i zastanowili się choć chwilkę. Podoba mi się to, co piszesz o "lotnikach", bo bardzo ładnie przetworzyłaś moją opowieść o egzystencjalizmie, który jest mi bliski. Da się? Da, oczywiście, że się da :) Cieszę się, że podobają Ci się zdjęcia :)) Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie :))

      Usuń
  5. Czytam w świetle dnia Twój Witku tekst. I przypomniało mi się i moje wejście na ambonę. Dzieckiem byłam i włóczyłam się po lasach. Gdzieś tam na szczycie górki bieszczadzkiej była taka ambona. Sobie ją czasami okupowałam. Siadałam, wyciągałam paję chleba i patrzyłam na świat dziecięcym umysłem. Zachłannie patrzyłam, by zapamiętać na całe życie. Zapamiętałam. I teraz gdy wędruję po skwerkach, parku mam tamten obraz. Potrzeba kąpieli po męczącym dniu, po bombardujących nas wiadomościach, troskach innych. Po małym piekiełku jakie nam niesie życie jest koniecznością. Ja takie spacery jak Twój nazywam prysznicem duszy. Prysznicem, by zmyć z siebie trudy dnia codziennego, by na nowo zobaczyć piękno, światło, słońce i niebo. By na powrót nabrać sił na te żarówki, neonówki aż do kolejnego prysznicu. Sugestywnie to opisałeś. Poezją duszy i prozą życia. A zdjęcia na przekór tekstowi albo i nie, bo konsekwencją kąpieli - piękne. Piękne widoki w świetle ciepła. Dobrego dnia Witku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak to mówią Grażynko, ranek jest mądrzejszy od nocy. i myślę, ze dotarłaś do sedna tego wpisu. Bo przecież ja wiem, ze w nim jest smutek. Ale jest i uśmiech. I nie bez powodu nawiązałem do Marsza Wszystkich Świętych, bo choć uważa się go za prawie modlitwę ( w pierwotnej wersji zapewne taki miał być), to ja uważam za utwór buntowniczy i pełni witalizmu i nadziei. Serdecznie Ci dziękuję za to, ze dwa razy komentowałaś i dziękuję Ci za Twoje przemyślenia. Bo to ważne by wiedzieć, ze nie gada się od rzeczy, a coś, co może być cenne i prawdziwe. Pozdrawiam Cię jak zawsze życząc zdrowia, ciepła i dużo sił :)))

      Usuń
  6. Pięknie napisane. Sugestywnie. Pod koniec wyczuwam trochę gniewu? zniecierpliwienia?
    Marsz Wszystkich Świętych. Chyba podobnie to odczuwam, albo tylko mi się wydaje, że czytam między wierszami. Może wymienimy jeńców albo pozdrowienia?
    Tak, czy inaczej kończysz uśmiechem, jak zwykle. To może uśmiechy wymienimy? Na te ciemne dni, które nadchodzą.
    Fotografie piękne, a ważka wręcz magiczna:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Aniu :))
      Nie, pod koniec jest koniec, czyli zastanawiam się, czy to wszystko :D A tak serio, to masz troszkę racji. Nie, to nie złość, a raczej bezsiła, bo o wielu, wielu rzeczach nie powiedziałem. Ale powiedzieć nie mogę. Chciałem pokazać trochę atmosfery i święta i tego, co dzieje się w przyrodzie. Ale za każdym razem wydaje mi się, ze to nie to. Może sprawdza się teoria, ze kiedy człowiek jest z siebie zadowolony, to traci czujność? W takim razie ja nigdy nie tracę, bo nigdy nie jestem zadowolony z tego, co zrobię. Oczywiście, ze wymienimy jeńców, pozdrowienia i nawet uśmiechy :D Jak to na morzu :)) Musiałem posłużyć się tą metaforą, bo posłużył się nią Sartre. Niech więc i sobie będzie niezmieniona :)) Przesyłam więc jeńców w paczkach pakowanych po dziewięciu z napisem UWAGA SZKŁO, Pozdrowienia są w osobnej paczce z napisem UWAGA ŚRODKI CHEMICZNEGO RAŻENIA, a uśmiechu mam całą beczkę i nie zawaham się go użyć! PS. To w paczkach, to dla zmylenia piratów. W końcu jesteśmy na dzikich i mgielnych wodach :))) Z kapitańskim pozdrowieniem i kukułką - WN :)))

      Usuń
  7. Znowu piękny tekst... po długim oczekiwaniu...
    pozdrawiam Cię serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci również bardzo serdecznie. I ukłon do ziemi za wytrwałość w czytaniu. Wyobrażam sobie zawód, że to jednak nie to. Tym cenniejsza wydaje mi się być pochwała z Twoich ust - DZIĘKUJĘ!

      Usuń
    2. Witku,
      Nie gniewaj się, ale ja mam wobec Ciebie BARDZO wysokie oczekiwania.
      Ponieważ POTRAFISZ!
      Już kilka razy Twoje teksty powaliły mnie na kolana. Wiem, że artysta nie jest w stanie za każdym razem stworzyć genialnego dzieła. Dlatego cierpliwie czekam i "doczekuję się" ( przepraszam polonistę :-))) ). W Twoich pięknych przemyśleniach jeśli mi coś przeszkadza i zgrzyta to zwykle nie treść, ale forma.
      A ten tekst ma wszystko co w Twoim pisaniu uwielbiam. Treść i formę...

      Usuń
    3. Nie gniewam się Małgosiu, bo to nie jest konkurs piękności, a ja nie jestem zblazowanym kandydatem. Masz rację, że nie zawsze jest poziom i nawet tego się nie wypieram. Rozumiem Twój zarzut, bo faktycznie, często zostawiam tekst tak, jaki on jest - surowy. Tematycznie również czasami idę w rejony, które nie są bliskie mojemu rozumieniu. Czasem jednak muszę odejść od utartych schematów, czy rzeczy znanych, by spróbować zmierzyć się z czymś innym. I nie traktuję tego, jak przymus, a wyzwanie. Oblałaś mnie właśnie wiadrem zimnej wody, ale bardzo dobrze zrobiłaś. To znaczy, że zgnuśniałem i zapatrzyłem się w jeden punkt, który nie jest gwiazdą, która wyznacza północ. I za to Ci dziękuję, bo zmuszasz do intensyfikacji wysiłku :) Obiecuję - a zawsze robię to na poważnie, że postaram się :)) I dziękuję Ci raz jeszcze :)

      Usuń
  8. Jak rodzić się to w kwietniu, jak umierać to w listopadzie. Nie ma chyba drugiego tak dołującego miesiąca. Wszystko z tym miesiącem wydaje się być nie tak. Nawet święto rozpoczynające listopad idealnie się wpisuje w jego mokry, mroczny klimat.
    Nigdy nie lubiłam tego całego grobingu- kto dłużej wystoi, kto bardziej zmarznie, kto będzie miał bardziej zadumaną minę, no a potem to już heca na całego “a Kryśka to nawet godziny przy grobie nie postała!” Koszmar. Cieszę się, że nie biorę już w tym udziału. Teraz załatwiam co trzeba kilka dni przed, albo po i nie muszę słuchać takiego bezmyślnego gderania głupich kur. Choć lubię oglądać cmentarze kiedy jest ciemno i jest tam mnóstwo wspominających ludzi- wtedy to miejsce staje się ironicznie żywe. A ja chodzę między nagrobkami i czytam imiona i nazwiska zastanawiając się kim byli ci ludzie, co by zmienili gdyby mogli wcześniej, ale mając wiedzę już tej drugiej strony i z przerażeniem myśląc, że ktoś kiedyś będzie tak czytał moje imię i nazwisko.
    Bardzo mi się podoba, że w Twoim tekście listopad jest takim czasem oczyszczania, nie umierania, nie czekania na lepsze. Dużo w tym nieuświadomionej prawdy dla mnie. Przyznam, że dzięki temu trochę cieplej od tej pory będę myśleć o tym, co by nie było wyjątkowym miesiącu. A co do hałaśliwego marszu…trochę mnie napawa ta wizja grozą, bo za bardzo skojarzyło mi się z “Upiorną opowieścią” Petera Strauba;)

    Wyjdzie, że jestem typowym, wojującym, internetowym grammar nazi, ale aż szkoda mi tego wyjątkowego tekstu na taki malutki błądzik, przypadkowo źle wciśnięty klawisz. No i trochę kompulsywnie muszę to wyjaśnić, bo inaczej to napięcie mnie zniszczy- gdzieś w połowie tekstu jest napisane “kilka zdać”, zamiast “zdań”. Przepraszam, ale przysięgam musiałam! Proszę się na mnie nie gniewać.

    Dobrej soboty!
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie gniewam się :) Jestem z tych, którzy lubią czuć pod palcem klawiaturę, więc piszą chętnie i namiętnie :D Ale i literówki się trafiają, zwłaszcza jeśli szybko trzeba myśleć, bo myśl nie poczeka, tylko poleci w rejony jasne logiczne, ale nie powiązane z tekstem. A o to powiązanie wszak chodzi. Cieszę się, że tak odebrałaś mój tekst, oczywiście na swój sposób i na swoich zasadach, ale zrobiło mi się miło, że moje spojrzenie na listopad nie jest ani typowe, ani nieciekawe. Oczywiście musiałem w to włożyć Marsz Wszystkich Świętych, bo mimo tego, że hałaśliwy, to jednak dający nadzieję. Na coś. Na cokolwiek. Akurat w oryginale chodzi o niedolę człowieka, o wyzysk itd, ale nie musimy się chyba literalnie trzymać oryginału. Gdzieś na końcu klawiszy miałem obraz, kiedy przez Nowy Orlean idzie radosny korowód grających jazzmanów, melodia się unosi i wibruje w szybach, a droga ich wiedzie na cmentarz. Bliskie wydało mi się to średniowiecznej myśli o śmierci, jako o wyzwoleniu z pęt, albo przejście do nowego, lepszego życia. I choć to kultury całkowicie odległe, to źródłem jest tłumaczenie, że śmierć nie jest końcem, a początkiem. I teraz do tego dołączyłem obraz spadających liści i wiatru i ostatnich chwil z pięknym słońcem. No i stąd może i dysonans, ale usprawiedliwionego korowodu, który idzie przez świat grając swoją muzykę w akcie ostatniego, radosnego wyznania, że życie jest piękne. Przyznasz, że odległe kontaminacje, ale nie chciałem pisać tekstu, w którym będzie typowo. Na typowość zawsze ma człowiek czas. A oryginalność od czasów romantycznych jest w cenie, więc wkupiłem się trochę :)))
      Błąd oczywiście poprawię i dziękuję Ci za "wyłapanie" :) Ale to też sygnał, bym był uważniejszy i skąpił tekstów, albo na jakiś czas się wyłączył. Zmęczenie zmęczeniem, ale skoro takie rzeczy się dzieją, to lepiej, bym zamilkł.
      Również dobrej soboty dla Ciebie :))))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty