Opowiadam...


                 Chodź, no chodź, nie bój się. Podaj mi dłoń, pokażę ci to, co powinienem. Tak bywa w życiu, że nie wszystko da się pokazać i nazwać, choć samemu rozumie się to doskonale. Czasem trudno wypowiedzieć to, co wewnątrz. Trzeba odwagi, wiesz? Mógłbym milczeć, ale wtedy to, co zobaczysz będzie anonimowe. Będzie obojętne. Bez znaczenia. A ja nie chcę, by takie było. Schodzimy z górki. Kiedy pierwszy raz się wspinałem na nią, było dla moich dziecięcych nóg daleko, bardzo daleko. A potem niezliczoną ilość razy tędy szedłem tam i z powrotem. Tam, czyli do świata i ze świata wracałem. Ten świat, to była szkoła. Osobny byt i inni ludzie. A ja szedłem tą drogą, u wylotu której rosła stara lipa, którą ktoś ściął, a mimo wszystko z pnia dalej wyrastały gałęzie. Stoi do dziś. Potem były tory i czasem lokomotywa, pod którą kładliśmy monety, by ciężkie koła sprasowały je na placek. Dziś wiem, że to tory przeładunkowe dla browaru, ale wtedy wydawało nam się, że tory ciągną się het, het daleko i wiodą do miejsca, gdzie produkuje się Coca Colę. To była magia naszej wyobraźni, która musiała nasz świat poukładać po swojemu. Nazwać, oswoić. Dlatego chciałem, byś ze mną poszła, bo czasami stare ścieżki mogą więcej powiedzieć o człowieku, niż on sam. Patrz, to jest kościół, który widać z mojej wieży. Zawsze go lubiłem, bo tu nauczyłem się, że każde słowo może stać się modlitwą. Wystarczy tylko chcieć. Tu czasami przychodziłem, kiedy chciałem poczuć zapach kadzidła unoszący się w powietrzu i echo odbijające się od ścian. I spójrz, teraz jesteśmy na Starym Rynku. Lubiłem tu być, bo przypominał rynek małego miasteczka zanurzonego w ciszy i sennym spokoju. Wtedy nie było fontann, ale były gołębie krążące nad kamienicami. Kiedyś podobno był tu staw i targ, na którym sprzedawano garnki wypalane z gliny i warzywa z wozu ciągniętego przez konie. Widziałem nawet takie zdjęcie, ale ten świat na nim wydał mi się obcy. Mógłbym ci powiedzieć, jakie sklepy tu były, ale to już nie ma znaczenia. Tam gdzie idziemy, nie będzie miało znaczenia. Nie, nie martw się. Pokażę ci miejsce, gdzie mieszkałem. Widzisz? To plac, na którym bawiliśmy się. Dziwne miejsce, między starymi budynkami, a nowymi. Te okna z wywieszonym na balkonie kocem, to miejsce, gdzie mieszkałem. Wiesz, jest we mnie jeszcze pamięć tego mieszkania i wszystkich kątów, które uważałem za swoje. Czy mi smutno? Nie, bo nauczyłem się, że nic nie jest mi dane na wieczność. Nawet dom. I nawet przyjaciele, którzy podobnie jak ja, rozjechali się po świecie. Patrzę w ich okna i przysiągłbym, że kiedy zadzwonię do ich drzwi, to otworzą mali chłopcy gotowi do zabawy. Nie, nie zadzwonię. Oni należą do mojej pamięci, a nie do tego świata. Czy daleko jeszcze? Tak, daleko. Spójrz, to Rynek. Drugi Rynek, jak mawiałem w swoim dziecinnym nazywaniu rzeczy. Tu byłem pierwszy raz w kinie, które już nie istnieje. Tu był postój taksówek i delikatesy, w których stała maszyna do mielenia kawy zepsuta od zawsze, albo działająca, a z braku kawy bezczynna. Kiedyś chciałem wejść na dach tych kamienic, gdzie te wieżyczki. I wiesz, kiedy już mogłem, zrezygnowałem. Wolałem, by to marzenie z dzieciństwa zostało niespełnione. Bo przecież w życiu nie musi się wszystko spełniać, prawda? A teraz pójdziemy drogą, którą nieczęsto chodziłem, a którą znałem. Czasami zapędzały się tam moje krótkie, dziecięce nogi i widziałem inny świat. Zupełnie inny. Ale najpierw pokażę ci NEON. Kilka lat temu ktoś go odnowił, ale za dawnych czasów pamiętam, że świecił się reklamując sklep chemiczny, który pachniał alchemią. To był dobry zapach. A teraz spójrz, kasztanowe aleje, które wspinają się w górę i które odwiedzaliśmy idąc trawą między jezdniami. Cudowne aleje, które wszyscy chłopcy uwielbiali jesienią. Odnowiono kamienice, ale kilka z nich stoi tak, jak je zapamiętałem, szare, bure i bez wyrazu. Jeszcze tylko uliczka wyłożona cegłą i zobaczysz coś. Jest jeszcze taka jedna uliczka w tym mieście. Staniemy teraz dobrze, zmęczyłem się trochę, bo przecież idę podwójnie. A może potrójnie? Idę po znanych sobie ulicach, idę ścieżką pamięci. Idę twoimi oczami, byś mogła zobaczyć to, co ja widziałem wtedy. Dotarliśmy do osi miasta, gdzie pociągi przecinają starą część od tej nowej. Wiesz, to nie dokładnie tak, ale ładnie to wygląda w teorii, więc o tym mówię. Dotarliśmy na koniec świata mojego dzieciństwa. Dalej rozciągała się terra incognita, której nie pragnąłem zwiedzać. Wystarczył mi swój mały świat, który wtedy i tak wydawał się ogromny. Cóż jeszcze mógłbym ci pokazać? Sklep, gdzie ojciec kupił mi pierwszy aparat za uzbierane pieniądze. Aparat zepsułem, ale pamięć tej radości i żalu została ze mną długo. Nie ma już aparatów, ale optyk pozostał, jak kiedyś. Tutaj też kupowałem znaczki, bo zbierało się wtedy znaczki, potem kapsle, puszki i nalepki. Czasem nawet prospekty firm zza Żelaznej Kurtyny. Ten dom, który mijamy, to stara willa, w której zawsze chciałem być. Kusiła niedostępnością. Zawsze zazdrościłem tym, którzy tu mieszkali. Obok jest pizzeria, gdzie pierwszy raz byłem na randce z dziewczyną, którą kochałem. Pizza po latach była okropna, ale dobrze pamiętam swój strach i radość, kiedy siedziałem naprzeciwko tej, która wydawała się moim zbawieniem i drogą. Człowiekiem, który zwrócił na mnie uwagę i do którego mógłem szeptać. A to moja szkoła, dziś odnowiona, którą uwielbiałem, by potem ją znienawidzić dzięki nauczycielom skrzywionym systemem. To moje liceum, w którym poznałem magię języka i gdzie zakochałem się po raz pierwszy na całe kilka miesięcy tragicznie i oczywiście bez wzajemności. Taki był mój świat, zanim opuściłem go wierząc w inne drogi i inne gwiazdy. Ani mi płakać, ani żałować. Miasto się zmieniło i zmieniłem się i ja. Wszystko przecież ulega zmianie, wszystko żyje swoim życiem nawet, jeśli to życie utajnione, jak budynki, drzewa, czy chodniki. Nie śmiej się ze mnie, ale lubię stare drogi. Lubię wierzyć, że pamiętają moje niewielkie stopy, które po nich biegły. I cieszą się, jak stary, wierny pies, który choć raz zamacha ogonem na znak, że poznaje. A potem zapadnie znów w drzemkę zmęczony czekaniem…























Komentarze

  1. Kiedy moi rodzice wyprowadzili się na „koniec świata” miałam 2 lata. Dziś jest to bardzo dobra lokalizacja, zaledwie 3 przystanki od Targów:)))
    Za oknem mojego pokoju była trawa, dalej barak pozostały po jakiejś budowie, a zaraz za nim zboże z rozrzuconymi po nim chabrami. U nas mówi się, że to modraki. Kilka lat biegaliśmy tam i zbieraliśmy modraki i uplotłam z nich kilkadziesiąt wianków. Przepięknych :)))
    Później wybudowali tam szpital dziecięcy. A budowali kilka lat i teren budowy był doskonałym, choć trochę niebezpiecznym miejscem zabaw (oczywiście zabronionych:)) )
    Ten szpital, to jest dobry szpital, bo powstał w dobrym miejscu.

    Dziękuję, że mi o tym przypomniałeś, ale przecież nie sposób nie pomyśleć o własnych miejscach z dzieciństwa po przeczytaniu o Twoich. Sprawiłeś, że szukałam w oknach tego koca:)))

    Pozdrawiam i idę wędrować dalej po ścieżkach mojego dzieciństwa i młodości. Dzięki Tobie idę tam jeszcze raz i uśmiecham się do wspomnień:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się ogromnie Aniu, ze napisałaś o swoich wspomnieniach i tak je wartościujesz. To ważne, by je wartościować. By nie traktować tego, co było, jako mało ważne w życiu. Bo to było i jest ważne, bo przecież one są nasze. Pięknie pokazałaś swoje magiczne lusterko (tak, wierzę, ze wspomnienia, to magiczne lusterka, albo szkiełka) - cudowną historię z polami pełnymi chabrów i później ze szpitalem, który stał się dobrym miejscem. Cieszę się też (a wiesz, ze szczerze), że sprowokowałem Cię do napisania i do tego, ze sama uśmiechasz się do tego, co było.
      Ja z przypadku zrobiłem ten wpis. Miałem iść na wschód słońca, który nie wychodzi ostatnio, bo chmury. Więc wziąłem aparat i poszedłem sobie, na długi spacer. Choć może niekoniecznie bezinteresownie, bo w poszukiwaniu fryzjera. Ale więcej było w tym szukania tego, co było, niż miejsca, gdzie mogą mi "obciąć głowę" :))) W rezultacie strzygł mnie stareńki fryzjer, którego pamiętam z dzieciństwa i opowiedziałem szybką historię, którą tak naprawdę powinno się rozwlec na wieczór. Ale tylko w dobrym i cierpliwym towarzystwie. Za to właśnie, ze przeczytałaś i uśmiechnęłaś się, bardzo, bardzo Ci dziękuję :))) Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie i niedługo już będę Ci machał mijając Twoje miasto w drodze na północ :)))

      Usuń
  2. Wiesz Witku ten wpis odczytałam bardzo osobiście. Z pewnością nie to było Twoim zamiarem, ale nic nie poradzę na to, że ostatnio mam w głowie nie takie myśli jak bym chciała. Wewnętrzne tłumaczenie na nic. Taki czas...
    Sam przecież zadajesz pytania„Czy mi smutno? Nie, bo nauczyłem się, że nic nie jest mi dane na wieczność. Nawet dom. I nawet przyjaciele,”
    Tak, wszystko prawda, prawda najprawdziwsza. Takie jest życia, ale...mi smutno. Dlaczego ? Bo chociaż jest pamięć, są wspomnienia to tęsknota jest większa. Widać jeszcze muszę dojrzeć choć wydawałoby się, że dawno powinnam. Pewnie powinnam...
    „Bo przecież w życiu nie musi się wszystko spełniać, prawda?”
    Druga z prawd tych oczywistych...Szkoda, ale zawsze warto mieć marzenia. Są motorem do działania i dają nadzieję.
    Żeby tak nie było bardzo poważnie to przyznam, że sprowokowałeś mnie również do spaceru uliczkami swojego dzieciństwa. Fakt , że od urodzenia moje przeprowadzki były w promieniu chyba jednego do dwóch kilometrów pozwala mi od czasu do czasu widzieć wszystkie miejsca gdzie wzrastałam. Moją podstawówkę widuję często i nawet ostatnio w markecie spotkałam Panią Dyrektor. Pamiętam, jej syn chodził ze mną do klasy i nie dziwne, że był jednym z najlepszych uczniów. Z koleżankami faktycznie niewielki mam kontakt, choć od czasu do czasu zdarza się niespodziewane spotkanie. Dziwne to nasze życie.
    Tychy w Twoich słonecznych obrazach naprawdę wyglądają na miłe, zadbane miasto. Pomysł reportażu ścieżkami naprawdę pamięci świetny. Wytwarza prosto i naturalnie własne wspomnienia. Za Twoją drogę dziękuję, i za swoją odbytą przy tej okazji podziękować muszę. Warto zrobić takie zdjęcia nawet jako dokument jak bardzo zmieniły się uliczki przez ostatnie lata, jak nabrały kolorów i świeżego wyglądu.
    Dziękuję raz jeszcze :)
    I podwójnie życzę Ci światła:)))

     

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Elu sama, że nasza pamięć ma swoje prawa i wykorzystuje je w momentach, które nie są często najlepszymi. Albo tymi, które wyznaczyliśmy sobie na "chwilę dla siebie". Robimy to niejako mimowolnie, choć i przywołać potrafimy obraz czegoś, co chcemy. Czasem łatwiej, czasem trudniej. Przepraszam Cię, że te słowa poruszyły coś, co jest dla Ciebie ważne. Ale skoro ważne, to znaczy, ze i nieobojętne. Sama wiesz, ze obojętność zabija człowieka w człowieku. A skoro zastanawiasz się nad słowami, skoro one coś poruszają, to możesz powiedzieć, ze nie jesteś obojętna. To bardzo dużo, wiesz? Dziś, to bardzo, bardzo dużo. Dojrzewamy długo i kazdy po swojemu. I nie jest tu ważny dowód i ciąg cyfr, które wyznaczają nasza datę urodzin. Po prostu musi się coś zadziać, by spojrzeć czystym spojrzeniem i zrozumieć. A jeśli nie? Jeśli nie, to znaczy, ze to jeszcze nie ten czas. Tak, zgadza się Elu jeśli chodzi o tęsknotę. Trzeba nauczyć się z nią żyć, bo przecież zawsze i wszędzie do czegoś lub kogoś tęsknimy. Tak, marzenia są naszym motorem. Ale nawet, jeśli się nie spełniają, to zostawiają nie pustkę, a wiele pytań, które sa dowodem na to, że trzeba dalej marzyć i chcieć. Tak ja to widzę. Może źle, nie wiem. Ale tak przynajmniej chciałbym.
      Dobrze, ze sprowokowałem Cię do spaceru i do popatrzenia na "stare kąty". One ciągle są, może i zmienione, ale są. I dobrze. Są również w nas - ciągle niezmienione, jak na stare fotografii, choć od niej doskonalsze, bo z zapachem, kolorami, które nie blakną i z głosami.
      Tychy są swoistą efemerydą. Nie mają centralnego planu, są miastem rozproszonym, skupionym wokół osiedli, które mają swoiste centra. Z tej wioski, która powstała na gruntach księcia, który założył browar, wyrosło miasto. I wiesz, wmawiano mi przez pół życia, ze genialni projektanci zaprojektowali go od A do Z, co okazało się banialuką, bo zrobili to Niemcy w czasie wojny. Miała tu istnieć fabryka amunicji i kompleks mieszkalny obok pobliskich kopalń. Dużo by mówić, fakt pozostaje faktem, ze faktycznie, te Tychy, szare, bure i odrapane znikają. Są jeszcze gdzieś, tak samo, jak są stare uliczki i stare osiedle, na które szykuję się z aparatem od jakiegoś czasu. (taka mini Nowa Huta) Ale Prezydent dba o miasto. Choć przyznam się z ręką na sercu, ze kompletnie nie znam tyskich osiedli. Pewnie, jakoś znajdę ulicę, czy nie zgubię się. Ale po prostu kompletnie nie znam tych osiedli. Znam Stare Tychy, bo to był mój świat. Stary, dziecięcy świat :)) A potem pojawiły się inne miasta.
      Ciesze się Elu i dziękuję równocześnie, ze podobają Ci się zdjęcia i miasto na nich. Nie przyłożyłem się do tych zdjęć, bo były robione w biegu. Tym bardziej się cieszę, ze podoba Ci się ten mój stary świat we wspomnieniach. I ciesze się, ze wybrałaś się w swoją drogę. Czasami znajduje się na niej to, co wazne, albo po prostu uśmiech. A to czasami jest ważniejsze od najważniejszych rzeczy, które nam się wydają. Sama zresztą wiesz :)))
      Dziękuję Ci bardzo, bardzo, bardzo. Mała do Ciebie macha, a ja jej z radością wtóruję! Elu, światła i spokoju dla Ciebie. Reszta sama przyjdzie :))

      Usuń
  3. Bardzo dziwacznie mi się to czytało i oglądało, ale w sensie pozytywnym. Bo część z tych miejsc znam i mam z nimi jakieś tam swoje własne wspomnienia. A tutaj na zdjęciu widzę coś znajomego, a czytam o czymś obcym. W każdym razie- ciekawe:)
    Z miłości do coli zazdroszczę Panu tego cudownego wspomnienia i nawet żałuję, że nie jest moje własne!
    Jako dziecko myślałam, że te szklane wieże na tej kamienicy są latarniami morskimi. Byłam pewna, że ich światło widać aż nad morzem. W mojej fantazji to nie było takie pulsacyjne światło typowe dla latarni, ale taki przyjemny, ciepły blask, jakby płomień. Lampiony z funkcją latarni morskiej. Pięknie, co?;)
    Nie jest mi w żaden sposób żal tamtego świata i miejsca. Nawet jak teraz czasem wracam i widzę co się zmieniło nie czuję absolutnie nic, żadnego smutku, sentymentu, no zero. To chyba kwestia tego, że nigdy się tam nie czułam dostatecznie dobrze, więc teraz wszystkie zmiany odbieram obojętnie, bezrefleksyjnie, a i nawet ze wspomnieniami z moich dziecięcych lat, z tego miasta nie czuję się specjalnie związana. Nie wiem dlaczego tak wyszło, ale jest jak jest.
    Co innego moja kochana Łódź. Mam nawet taki symbol mojego rozstania z tym miastem, jest nim Stajnia Jednorożców. I tam wspominam z czułością, a zmiany obserwuję i z radością, ale też ze skutkiem, że nie są moim udziałem.

    Ostatecznie wycieczka bardzo udana i serio ciekawa, trochę jednak, jak widać zostałam zmuszona do czułego wspomnienia (ah te wieżyczki), mimo że upieram się, że absolutnie nie!;)
    11/10;)

    Dobrej nocy:)



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja patrzę na klawiaturę i się uśmiecham :)) A uśmiecham się, ze po prostu potwierdiłaś to, o czym myślałem, ze to nie tylko człowiek wybiera sobie miejsce, które jest "jego", a miejsce również wybiera sobie ludzi. Ciebie najwyraźniej Łódź sobie wybrała i chyba jesteś na nią skazana, choć w sensie pozytywnym :)) Pewnie mogłybyście z Elą rozmawiać godzinami, bo Ela jest z Łodzi (Elu, przepraszam, musiałem, skoro Twoje miasto chwali się).
      A co do latarni czy wieżyczek, tak, przypominają latarnię i wyobrażałem sobie, jako dziecko, ze tam siedzą ludzie i zapalają światła w środku. Zresztą, co ja będę gadał; widziałaś to pierwsze zdjęcie z kościołem, prawda? Otóż kościół stoi na górce, a otacza go cmentarz. Cmentarz otoczony jest murem, w którym są otwory odpływowe. Dawniej bardzo zaniedbane, ale to się zmieniło. Otóż, kiedy wprowadziłem się do Tychów, wmawiałem koledze, że te "dziury, to służą do oddychania trupów", a on bez wahania w to uwierzył. Nawet spotkaliśmy się niedawno i jeszcze mi to wypominał. Ale wiesz, ciesze się bardzo z tego, ze spojrzałaś na te obrazy i ze swojej perspektywy i z mojej i ten dysonans różnych spojrzeń na to samo miejsce i miasto, jest bardzo fajny. W każdym razie bardzo się ciesze, ze było "dziwnie", a z tego 11/10, to już w ogóle... Kamień z serca!
      A, właśnie!! Coca Cola... byłem w browarze, kiedy jako uczeń zatrudniłem się w browarze, jako "siła niewykwalifikowana". Była taka możliwość, więc nawet fajne pieniądze z tego były. Może powiem herezję, ale Colę dostawałem, jako gratis i mogłem jej wziąć kilka butelek do domu. Z ciekawszych rzeczy, to podłogę w procesie technologicznym myliśmy Colą, bo tylko taka woda była dostępna. Cola była jeszcze bez cukru na tym etapie. Potem samą linię produkcji zmieniono, a w końcu przestano produkować. Zostało tylko piwo.
      Spokojnych i miłych dla Ciebie, dobranoc :))

      Usuń
    2. Nigdy o tym nie słyszałam, ale bardzo mi się podoba że miejsce też wybiera ludzi:)
      Myślę, że naprawdę może tak być, a jest to całkiem miła perspektywa, że jednak musi to być uczucie odwzajemnione.
      Wie Pan co, doskonale wiem, że ten kościół stoi na górce i jest otoczony cmentarzem;) nie wiedziałam tylko, że dziury odpływowe w murze pełnią jeszcze inne, dodatkowe funkcje. Zresztą dość makabryczne;)
      Niedaleko szkoły jest też straż pożarna- jak byłam dzieckiem myślałam, że ta wieża jest wieżą graniczną i wyjeżdżając poza tamten obszar jest się już za granicą. A dokładnie to we Włoszech:D nie wiem czemu tak, ale daję słowo, że moja wiedza geograficzna od tamtego czasu nieco się poprawiła;)

      A czy Pan wie po co są te wieżyczki na tej kamienicy?

      Czyli dostawał Pan taki deputat colowy! Wspaniale! <3
      No i ostatecznie myślę, że też się zgadzamy, że cola bez cukru to właśnie się co najwyżej do mycia podłóg, albo tarcia chrzanu nadaje. A fuj!;)

      Usuń
    3. Jest coś pięknego w tych wyobrażeniach dzieciństwa, bo też ten świat układany jest pod logikę dziecka. Z perspektywy czasu inny - dziś może śmieszny, ale w końcu prawdziwy! Nie, nigdy nie dowiedziałem się, po co były te wieżyczki. Kolega, który w Tychach się urodził i wychował (tak, właśnie tam, na Placu Baczyńskiego) mówił, że to miała być reminiscencja jakichś zachowań wojennych, a same wieżyczki miały służyć pierwotnie, jako wieżyczki przeciwlotnicze. Mało prawdopodobne, choć pod Placem Baczyńskiego zbudowano ogromny schron, który kiedyś miałem okazję zobaczyć. Niemiłe okoliczności i przy okazji wywołaliśmy z chłopakami pożar, ale wtedy pierwszy raz widziałem drzwi schronu i wywołało to we mnie myśli o bliskości wojny atomowej :P

      Potwierdzam - A fuj!! :D

      Usuń
    4. Mam niespodziankę dla Marty. Pozdrowienia z Łodzi :)
      https://drive.google.com/drive/folders/1w4NvVFeDuWvq8-v2bnzLfrnFO1meecRJ?usp=sharing

      Usuń
    5. Dziękuję Pani Elu!
      Zdjęcia obejrzałam już wczoraj i przyznam się, że jak je odpaliłam i pierwsze co zobaczyłam to Stajnię...to kilka łez się pojawiło. Ale tak działa na mnie teraz Łódź, a Stajnia przede wszystkim, bo została otwarta w okresie kiedy wyprowadzałam się na zawsze.
      Przyznam się też, że rzeźby jednorożca osobiście jeszcze nie widziałam, ale Pani zdjęcie jest zdecydowanie najlepszym tego pomnika jakie widziałam :)
      Pamiętam jak jeszcze nie było OFFa, a tamten teren był jeszcze wtedy raczej...przerażający, a potem powstała ta mekka dla ludzi chcących wypić piwo, albo zjeść najlepszy hummus w mieście, a z czasem najlepszy ramen w Polsce;)
      Kto wie, jeśli robiła Pani tam zdjęcia co jakiś czas także ponad 5 lat temu, to może nawet się na któreś załapałam:) (ah Spaleni Słońcem:))
      Jest też nawet Pan Dzwoneczek<3
      Jakiś czas temu widziałam, że organizował zbiórkę na leczenie żony i Łodzianie stanęli na wysokości zadania! Ale co się dziwić ten człowiek to też symbol Łodzi, był na swoim posterunku gdy się wprowadzałam i był w dniu w którym wyjeżdżam, a byłam to nawet sprawdzić:)
      Moim muralem z którym jestem najbardziej związana jest ten na ul. Struga, aż sprawdziłam- "Święty wojownik", moja uczelnia była w pobliżu i miajałam go prawie codziennie przez kilka lat. Zawsze trochę mnie przerażał i fascynował, ma taką dostojną postawę i sylwetkę, a twarz taką komiksowo- pluszową. Niebanalne połączenie i jeszcze te żywe kolory. A takim moim ukochanym z wyboru jest "Madame Chicken":). Miałam kiedyś nawet pomysł, żeby któryś z nich z miłości do Łodzi sobie wytatuować, ale strach zwyciężył (póki co, bo czasem wracam do tego pomysłu).
      A zdjęcie placu Wolności to jest sztos! Tak Pani cudownie uchwyciła ten monumentalny zamysł, że aż mi żal samej siebie, że nie potrafiłam tak na niego spojrzeć, mimo że mieszkałam w okolicy placu przez jakis czas, więc i często tam bywałam.
      To zdjęcie zdecydowanie do wywołania i powieszenia na ścianę:)
      Bardzo dziękuję i pozdrawiam:)

      Usuń
    6. Bardzo mi miło Marto, że mogłam choć przez chwilę przywołać wspomnienia, jak rozumiem miłe. Dla mnie to też ogromna radość i cieszę się , że zdjęcia się podobały. Przyznam, że wybierałam intuicyjnie, bo oprócz Stajni nie wiedziałam, co może Cię zainteresować. Oczywiście poszukałam i wojownika i Madame Chicken. Dzięki uprzejmości Witka mogę Ci jeszcze przekazać. Są to zdjęcia dość stare i może nie najlepszej jakości, ale jak się ma sentyment...
      Jeśli chciałabyś babuszkę w lepszym "wydaniu" to mogę zrobić przy okazji zdjęcie, bo pracuję całkiem niedaleko. Zmartwię Cię, bo zdjęcia tak naprawdę zaczęłam robić trochę ponad trzy lata temu, więc nie mam fotografii Łodzi sprzed pięciu lat. Jeśli masz jeszcze jakieś życzenia związane z Łodzią może nie od razu, ale w miarę możliwości mogę pobawić się w Dżina :)
      Serdeczne pozdrowienia :)))

      Witku mam nadzieję , że nie zakłóciłam zbytnio porządku na blogu, ale w końcu to Twoje słowa wywołały wspomnienia :)))
      Pozdrawiam i macham do Ciebie z daleka :-)

      Tu obiecane zdjęcia plus niespodzianka:
      https://drive.google.com/drive/folders/1-4nK2ONtdeCOO5YGUhitIU3VCY3Cdr_e?usp=sharing

      Usuń
    7. Pani Elu bardzo się już zagotowałam i zapaliłam na Pani propozycję odnośnie Madame! Wspaniale byłoby mieć zdjęcie w dobrej jakości, chętnie bym też je widziała u siebie na ścianie. Bardzo dziękuję!:)
      Moje najbardziej łódzkie rejony to zdecydowanie Polesie- Stare Polesie i Koziny. Uwielbiam kaplicę Scheiblera, pamiętam jak ją po raz pierwszy zobaczyłam przechodząc koło cmentarza, pomyślałam, że wygląda jak scenografia z Harrego Pottera i gapiłam się wtedy na nią z godzinę, zresztą nigdy nie potrafiłam przejść obok niej obojętnie, bo zawsze musiałam choć na chwilę się zatrzymać, żeby popatrzeć:)
      Ale pomieszkiwałam i w Śródmieściu i na Chojnach i Olechowie. Wszędzie dobrze, byle w Łodzi:)
      Uwielbiam też park na Zdrowiu, przez dwa lata bywałam tam codziennie z moimi psiakami.
      Może zabrzmi to niepokojąco, ale lubiłam też wgapiać się w opuszczone domy mieszkalne na terenie szpitala w Kochanówce, są niesłychanie klimatyczne, jak z resztą cały teren szpitala.
      Moja przyjaciółka opowiadała mi kiedyś jak gościła u siebie znajomego fotografa z Portugalii. Wyjeżdżając orzekł, że wiele miejsc świata fotografował, ale żadne z nich nie może równać się z Łodzią, że została stworzona, aby robić jej zdjęcia:)
      Nie znam się na robieniu zdjęć, ale jako łodzianka z wyboru oczywiście się zgadzam!:)
      Bardzo mi się podobało zdjęcie niespodziankia! Tak rzeczywiście jest, ja też na początku nie wiedziałam jak zagadać, ale jak już się udało to uczucie do grobowej deski mnie z Łodzią połączyło:)
      Mam też w domu taką książeczkę- album "RTS vs. ŁKS. Czyli co mówią łódzkie mury", może źle to o mnie świadczy, ale te napisy mi się to podobały i zawsze bawiły ;)
      Jeszcze raz Pani dziękuję. Fajnie było sobie teraz co nieco przypomnieć :)

      Pozdrawiam też i autora bloga! Żeby nie było, że się zapomniałyśmy i panoszymy się po cudzych włościach;)
      Więc dziękuję za udostępnianie terenu i życzę dobrej nocy/udanego dnia!
      :)

      Usuń
    8. To Madame masz u mnie jak w banku, tylko proszę o cierpliwość.
      Stare Polesie - coś tam znajdę, kaplicę Scheiblera też. Wiesz, Marto nie uwierzysz, na cmentarzu na Ogrodowej byłam pierwszy raz w zeszłym roku. Tak to jest czasem, że nie zna się tego co najbliżej. Wybrałam się po Wszystkich Świętych w mglisty, deszczowy dzień. Przyznam, że wrażenie było niezwykłe. Te groby porośnięte bluszczem, obsypane liśćmi, światełka zapalonych zniczy i monumentalna kaplica. Widok nie z tego świata...
      Obiecałam sobie, że jeszcze kiedyś tam pojadę. Nie wiem czy wiesz, w końcu Kaplica Scheiblera doczekała się remontu i być może wkrótce nabierze blasku. Warta jest tego z pewnością.
      Zdrowie to jeden z moich parków. Mieszkam na Retkini więc mam niedaleko, chociaż ja wolę bardziej naturalne Uroczysko nad Bielicą. Zdjęcia mam z różnych pór roku.
      Książeczka przyznam zainteresowała mnie chociaż odwieczna walka klubów to nie moja bajka. Na meczu piłki nożnej byłam raz w życiu, na ŁKS, kiedy w bramce był jeszcze Jan Tomaszewski. Byłam , obejrzałam i ten raz mi wystarczył:)
      Nie masz pojęcia jak miło czytać , że tak świetnie odbierasz moje miasto. Wiem, że nie wszystko jest tu piękne, bo nie jest wiesz sama, ale z pewnością ma klimat.
      Pozdrawiam Cię bardzo , bardzo i czekaj cierpliwie na ciąg dalszy :)))

      Usuń
  4. Jesteś mistrzem opowieści. Robisz to tak doskonale, że byłam pasażerem na gapę w tej Waszej wycieczce przez miasto. Już wiem jaki będzie cel następnej rowerowej wycieczki- tyski rynek:)

    Przedwczoraj znalazłam w starym domu zdjęcia z dzieciństwa. Nawet nie zdjęcia, a klisze powkładane w takie okienka. Miałam sentymentalną podróż do dawnych lat :))) Na jednym ze zdjęć mam może 2 lata i siedzę z książka na podwórku. Jak dziś pamiętam co to za książka i nawet to, że na przedostatniej stronie był wąż którego się bałam i zawsze szybko przerzucałam kartkę:)) Albo ścieżka błotnista naprzeciwko domu, którą w jedną lub drugą stronę chodziło mnóstwo ludzi. Godzinami siedziałam w kuchennym oknie i patrzyłam jak ludzie idą między podwórkami by za chwilę zniknąć za rogiem. Myślałam, że tam jest coś cudownego i wspaniałego. Wyczekiwałam dnia, w którym też będę mogła tam pójść. Bardzo się rozczarowałam jak zobaczyłam, że tam jest kopalniany szyb, a ci wszyscy ludzie idą do pracy:)
    Dobrze tak powspominać i uśmiechnąć się do swoich myśli. Dziękuję, bo czas mam teraz bardzo kiepski. Pozdrawiam serdecznie z daleka. Ola


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieee, nie jestem mistrzem opowieści. Opowiadać powinno się spokojnie z pauzami, by każdy porządnie to sobie w głowie wyobraził. A tu? Za bardzo naciaprane. Ale inaczej nie mogłem i nawet nie chciałem z różnych względów. Może jeszcze coś wyjdzie z tego mojego łażenia po Tychach, kto wie? Na pewno sa miejsca, których nie opisałem, bo miejsce i cierpliwość czytelników mają swoje granice :))
      A Twoje wspomnienie świetne! To nie są Olu zdjęcia, to są slajdy!!!! I jest to genialna sprawa, bo są skanery do slajdów dzięki którym uzyskujesz oryginał zdjęcia na papierze albo w komputerze z doskonałą jakością. Może warto się zastanowić nad digitalizacją? Naprawdę fantastyczna sprawa. No a wspomnienie piękne :)) Co prawda zrobiłem kółeczko z ust, kiedy dotarłem do tej ścieżki, która nie wiodła w nieznane, a do szybu kopalnianego, ale sama wiesz, jak to jest - nasze dziecięce marzenia i wyobrażenia nieczęsto pokrywają się z rzeczywistością. Może dlatego tak je lubimy, bo są nasze "pierwotne".
      Pociesze Cię, ze dużo ludzi ma teraz "czas kiepski". To chyba wina tego dziwnego roku dwóch dwudziestek. I kometa, która zawsze zapowiada coś niezwykłego i pogoda i różne inne rzeczy. mam nadzieję, ze będziesz na priv, zostawiam wiadomość.
      Ciesze się też, ze się uśmiechnęłaś. To dobrze, to bardzo dobrze :)))
      Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie :)))

      Usuń
  5. Ładne to Twoje miasto. Ładniejsze od mojego, ale kiedyś bym tak nie powiedziała, bo kiedyś bardziej podobały mi się wielkie miasta niż te małe. Czas mnie zmienił i teraz sympatią darzę małe, zaciszne, urocze miejsca. Widzę jak chodzisz po ulicach, próbując znaleźć ślady dawnego siebie. Dobrze, że w ogóle możesz wrócić do tego miejsca. Są przecież takie, które całe istnieją już jedynie w naszej pamięci i wyobraźni. W świecie rzeczywistym ich nie ma. Można tylko zamknąć oczy i myślą przenieść się do twojego miasta lub wsi. Ja wspominam często wieś, gdzie jeździłam na wakacje. Wtedy bardzo się tam nudziłam. Teraz tęsknię, bo już jej nie ma, wyłącznie pod zamkniętymi powiekami i gdzieś w głębi mojej świadomości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, pokazałem tylko świat mojego dzieciństwa, a właściwie wycinek tego świata i to na przestrzeni kilku lat. Często się przeprowadzałem i osiadłem dopiero na swoich przedmieściach będąc już "jako, tako" ukształtowanym. Nie pokazałem miasta od strony osiedli, bo zwyczajnie nie widzę w nich nic ładnego. Zresztą miasto bez centralnego punktu, to horrendum. Zresztą Tychy, to nie jest stare miasto, ze swoją długą historią i warstwami architektonicznymi i stylami. Uśmiechnąłem się, kiedy przeczytałem, ze czas Cię zmienił, bo zgadzam się z Tobą, że czas potrafi zmienić. Czas w ogóle wszystko zmienia, więc często nasze wspomnienia dotyczą tego, czego już nie ma. Tak jak w Twoim przypadku. Zostaje pamięć i wyobraźnia, gdzie wszystko jest żywe, pachnie i jest w ruchu. Czasem żal, czasem wspominamy z nostalgią i myślimy sobie "stare, dobre czasy" Pozdrawiam Cię serdecznie i dziękuję Ci, że tak ładnie spojrzałaś na moje miasto (ten rys współczesny). :))

      Usuń
  6. Bardzo przyjemnie szło mi się z Tobą. Pewnie miasto całkiem zwyczajne, ale teraz nabrało niezwykłości. Oddałeś taki dziecięcy pośpiech i radość, że naprawdę pomyślałam, że za rękę prowadzi mnie dziecko, potem coraz starsze. Dziwnie się wraca w takie miejsca. Całkiem już nie swoje. Aż to się czasem wydaje, że może mnie to nigdy tam nie było, tylko mi się to wszystko przyśniło. Znów mnie utwierdziłeś w przekonaniu, że możemy żyć po kilkanaście a nawet kilkadziesiąt razy i wybierać to, na co mamy tylko ochotę lub dać się bezwolnie prowadzić, jeśli i tak trzeba i jeśli tam chcemy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że przyjemnie Ci się szło (czytało). To nieodmiennie jest dla mnie ulgą zwłaszcza, kiedy tekst powstaje "na gorąco", czyli przy robieniu zdjęć. I tak, masz rację - miasto zwykłe swoją szarością. Tylko światło go ożywia i oczywiście ludzkie opowieści o nim. I tak sobie myślę, ze nie tylko dotyczy to miast, ale w ogóle miejsc. Są, bo są. To człowiek i światło wydobywa je z pozornego nieistnienia. Cieszę się też, ze dostrzegłaś gradację w tekście, choć może niebyt dokładną, bo pod koniec lata mi się poprzestawiały, ale istotnie, tak chciałem, by tekst wyszedł, jako pewien proces i skomplikowanie widzenia świata. Na to by trzeba chyba raczej opowiadania, niż wpisu blogowego. Ale czy warto? Nie, nie warto :)) I też zgadzam się, ze w takie miejsca wraca się tak, jakby to były miejsca obce. Doskonale pokazał to Miłosz, kiedy był w swoim rodzinnym majątku po wielu, wielu latach emigracji. Poniekąd z nami też tak się dzieje. Kilka razy w życiu miałem takie doświadczenie i oprócz chodzenia i szukania tego, co przeminęło, towarzyszyła mi gorycz utraty. Dlatego Rok temu pojechałem w pewne miejsce, gdzie mieszkałem kilka lat i chciałem zrobić zdjęcia. Nie zrobiłem ani jednego. I nigdy tam już nie pojadę. A czy żyjemy wielokrotnie? Tak, żyjemy. Koniec, kropka! Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie i jeszcze raz dziękuję :)))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty