Kończymy...

 

            Jeszcze dwa dni temu grały, kiedy wracałem ze zdjęć. Czekały pewnie, kiedy rosa obeschnie, rozgrzeje ich kruche pancerzyki, by mogły nieść swoją piosenkę do słońca. Swoją melodię, jak pochwała życia. Ale słońce już nie to. Jakby ktoś narzucił cieniuteńką i przezroczystą firankę. Albo rzucił w górę welon panny młodej, który zamiast opaść na ziemię, to utkwił w słońcu. Owinął go. Zdusił. Różnie mówią, wiesz? Że niby to pył, że to wina pogody, że to koniec sierpnia. A może to omen? Zwykły omen, który zwiastuje nadejście innego czasu. Trudnego. Nieprzytomnego. Sam nie wiem. Miałem wybrać się na rozstajne drogi. Usiąść i pomyśleć, splunąć siedem razy przez lewe ramię, pokruszyć zabrany chleb zostawiając na ziemi okruchy dla przygodnych ptaków i tych, którzy tęsknią do chleba, bo zaledwie próbują istnieć. Ale dojechałem tylko do ściany lasu, by cofnąć się schyliwszy głowę. Pewnie przyjadę tu wtedy, kiedy wybuchnie już wrzesień szukać chwili wolnej od wszystkiego złego, oparłszy plecy o pień drzewa, jak ostatnio. Jak rok temu. Jak dwa lata temu. Ale nie wyszło. Kolejny omen, kolejne drganie zwierzęcego instynktu w staromózgowiu. Albo kolejny zabobon, które kolekcjonuję tworząc swój świat. I wiesz, stałem pod ścianą lasu i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Dopiero dalekie granie świerszcza odczyniło urok zapatrzenia w swoje myśli. Odpowiedział mu inny z drugiego końca łąki, potem trzeci i czwarty. A ja trzymałem ręce spotniałe nagle na kierownicy roweru nie wiedząc, czy zanurzyć się w szept lasu, czy wracać. Wróciłem, bo słońce było nie to. Bo droga była nie ta. Bo czas jest nie ten. Bo to ostatni dzień kiedy ja, to znaczy ja. Muszę dać sobie chwilę, by się ukryć, schować, zagrzebać pod fałdami skóry i mięsa. Przylgnąć do żeber i kręgosłupa. Przyczaić się. Choć i tak oberwę. Wiem, że nawet tam głęboko dotrą do mnie słowa, które będą ranić. Piec, uwierać. Więc patrzę na te kwiaty zazdroszcząc im po cichu. Na skołtunione trawy kołyszące się na wietrze. Zamykam oczy i widzę siebie, jak stoję przed aparatem i naciskam przycisk zdalnego wyzwalacza. Jest ranek tak, jak lubię. Nikogo wokół. Świat jest taki, jak w chwili stworzenia, a w każdym razie mógłby taki być. Słońce wstaje, a ja patrzę daleko i szeroko. Myślę - nie myślę. Po prostu jestem. Nadwrażliwy na światło i na barwę. Otwieram oczy i widzę krople rosy. Małe wysepki, które połączą się być może w kroplę. Albo same wyparują pod wpływem ciepła. Dobrze tak stać. Dobrze widzieć. Słyszeć granie świerszczy. Czuć słowa, które uparcie układają się w wiersze, których nie napiszę. Ale dobre jest to, że są. Jeszcze są. Przez kilka godzin, przez ileś oddechów i stukotów serca. Zastanawiasz się pewnie, jak to jest być kimś i kimś. Monetą z awersem i rewersem. Pamiętasz „Zimę Muminków” i Too-Tiki i jej czapkę, która odwracała, kiedy wiosna przyszła? Too-Tiki wiele wiedziała o życiu i z obojętnością filozofa przypatrywała się światu, który jest zmienny i niezmienny jednocześnie. Jak człowiek. Jak ja. Tak, brakuje tu pomostu, na końcu którego byłby zbudowany z desek wyrzuconych na brzeg domek kąpielowy, w którym mieszkała. Czapki mała Too-Tiki jeszcze nie odwróciła na drugą stronę, ale w powietrzu czuć zmianę. Nie, to nie jesień, choć pająki zaczynają tkać swoje sieci, które lśnią teraz w rannym słońcu. Może to będzie upadek cesarstwa kłamstw, albo jakiegoś systemu? Albo coś zupełnie niepozornego. Kto wie? Te wszystkie znaki następujące po sobie nie mogły być przecież przypadkowe. Nie mogą być przypadkowe. Kończymy, prawda? Pora wsiąść na rower i jechać w drogę powrotną. Kończymy już, bo chmury na horyzoncie nabierają czerni. Kończymy… 






















 

Komentarze

  1. Tak, masz rację Witku, zaczyna się. Ja już widzę te zapełnione okienka na planie, w telefonie, na grafiku na lodówce. Przeraża mnie to. Staram się odciągać myśli jak mogę, dopatruję się gdzie mogę mojej ukochanej jesieni żeby nie wpaść w dołek. Ten rok zapowiada się wyjątkowo przytłaczająco. Zawsze się cieszyłam na myśl o nowych wyzwaniach, starałam się patrzeć pozytywnie. A teraz jakby mnie coś przygniotło, ścisnęło i nie chciało puścić. Odwracam swoją własną uwagę gdzieś indziej, trochę oszukując samą siebie. Nie do końca wychodzi, ale będę próbowała dalej. Mam nadzieję, że jakoś to przetrwamy.
    Twoje zdjęcia z ciepłym, miękkim światłem są przecudowne. Te kwiaty, pajęczyny- niesamowite ujęcia. I niebo z promieniami, jakbyś jednak chciał pokazać że za każdą chmurą jest słońce... Tak, wiem, moja upierdliwa tendencja do wyszukiwania światła ;) No i w końcu na zdjęciach jest postać :) Ta z rozpostartymi ramionami zdaje się być pogodzona ze światem i czuć się jego częścią, to wspaniałe uczucie. No i na koniec Świetlik. Bo świetlikom świecą tyłki ;)))
    Dużo światła dla Ciebie, Witku. Zza chmur czy tyłka, skądkolwiek. Będziemy go szukać, może się znajdzie :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Elu, mam wrażenie, jakby ktoś poprosił mnie o danie z siebie wszystkiego, po czym powiedział, ze to o wiele za mało. Zaczynam zastanawiać się, czy będę jednym z wielu, który da sobie spokój, czy jednak tę nawałnicę jakoś przetrzymam. Najbardziej mnie boli nie to, że praca, że trzeba sprawdzać, wykładać itd. Bo to lubię i to normalne. Boli mnie, że nie znajdę czasu, by chwycić aparat i iść gdzieś sobie nie myśląc wiele. Albo wiele myśląc, ale o sprawach, które dla mnie są ważne, a niekoniecznie dla mojego miejsca pracy. To był/jest taki bezpiecznik, dzięki któremu dało się funkcjonować. Boli mnie też to, że kiedy zacznie się sezon katarów i kaszlu, będzie się działo to, co zazwyczaj. Czy znajdziemy czas na to, by samych siebie zapytać kim jesteśmy i dokąd idziemy, czy staniemy się trochę jak golemy - bez duszy, bez pytań, bez celu? Corocznie mam problem z "narzuceniem skóry" belfra i schowaniem własnego "ja" gdzieś w środku, by się ochronić. W tym roku tym dotkliwiej to odczuwam.I już wiem, że chwile tego bloga są policzone, bo nie znajdę siły, by opisywać świat tak, jak go widzę - po prostu nie będzie kiedy.
      Mimo wszystko macham do Ciebie i życzę Ci dobrego, leniwego dnia :)))
      PS. To zdjęcie, to "samojebka" dosyć skomplikowana w zrobieniu, bo statyw, wyzwalanie radiowe i śmieszne ustawianie samego siebie. Ale zawsze chciałem takie zdjęcie z wolnością w tle i nieuczesaną fryzurą :)

      Usuń
  2. Wiesz Witku nie chcę myśleć , że to Omen, choć może masz i rację, ale przecież nie było znaków, gdy nadchodziły złe wiatry. Nikt nas nie ostrzegł. A może były tylko nikt ich nie zauważył. Bo tak było lepiej, bo trudno było uwierzyć, że niełatwe życie może stać się z dnia na dzień jeszcze trudniejsze. Nie wiemy i nigdy się nie dowiemy. Chcę, a może muszę wierzyć, że nie będzie tak źle, że przecież słońce nadal świeci, choć czasem chowa się za chmurami, że deszcz zmyje te wszystkie bzdury i znów będzie, jak było, choć przecież nie najlepiej. Trochę bzdurzę wiem, ale co mi zostało. Jeszcze jest błękit, szum drzew i uśmiechy tych wszystkich, którzy są obok i wierzą, że nie wszystko się kończy, że wiatr, że czucie i uczucie jest jeszcze w nas. Dopóki jest…jest dobrze Witku. Dopóki zachwyt budzi się. To nic , że wszystko inne ma pokręcone takty, że trudno znaleźć rytm dnia codziennego, że świat gna i nie ogląda się na takie zguby, jak my. To nic…i tak dobiegniemy. Swoim tempem, ale tam gdzie chcemy. Wiem to.
    Witku zachwycam się bardzo jak cudownie ułożyłeś tę opowieść, łącznie z ukochanymi przeze mnie Muminkami. Gradacja kolorów na zdjęciach, zapewne zamierzona, jest niewyobrażalnie sugestywna. Mówi wiele. Gesty zachwytu w powitaniu dnia tego tam daleko i tu bliżej domu z nielubianymi przez większość drobinkami, a przecież tak ślicznie mieniącymi się w słońcu, oplecionymi złotą nicią i iskierkami rosy, są dowodem, że świat, że wszystko może być piękne. A chmury i błękit nadal piętrzą nad nami…
    Witku, trzymam mocno kciuki za Ciebie i za wszystkich, którzy niosą tak przytłumiony, przygaszony kaganek….za to, by mimo wszystko chciało się chcieć.
    Ślę z daleka uśmiech i wiarę, że nie kończymy, a zaczynamy bój o prawdę, dobro , uśmiech i zachwyt mimo wszystko. Pozdrawiam ciepło i bardzo, bardzo serdecznie :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz Elu, te znaki, omen, szept przy uchu, nagły dreszcz na skórze, jakby śmierć przeskoczyła, tego się nie pamięta. Może po jakimś czasie staje się to istotne. Jak we wszystkim.
    Zapewne po jakimś czasie wszystko się unormuje. Wskoczy w swoje koleiny czy na swoje tory. Tylko pytanie, po jakim czasie? Ile będzie trwał powrót do "normalności" po tych kilkunastu latach debilizmów? Czy jeszcze starczy życia, by się tym cieszyć?
    Pięknie Elu piszesz o podziwianiu świata. To wszystko prawda i do tej pory to był mój azyl, w który "uciekałem", by psychicznie odpocząć. By napełnić się światłem czy spokojem. Mogłem to opisać tak, jak umiem - kalekimi słowami, bo przecież nie sposób oddać tego, co się czuje. Teraz dla mnie zwyczajnie nie będzie na to czasu. A moje wewnętrzne ja na długi, długi czas będzie musiało usnąć. Zostanie mechanizm, który pracuje i nie zadaje pytań. Także blog chyba będzie musiał zostać uśpiony, albo zawieszony. Kiedy zdjęcia? Kiedy refleksja? Kiedy wnioski i najważniejsze - pytania? Nie potrafię tego powiedzieć. Zostaje sobota, bo tradycyjnie w niedzielę pracuję sprawdzając prace, przygotowując się.
    Tak, masz rację, staram się to ułożyć, by wypracować pewien rytm i swój sposób na przybiegnięcie do mety. Tylko wiem, ze z czegoś trzeba mi będzie zrezygnować. Może to "tylko" dziesięć długich miesięcy, może się jakoś ułoży. Ale też rodzi się pytanie, dlaczego zmuszeni jesteśmy do takich kompromisów, jakby nie było mało rachunków za prąd, gaz, czynsz itd? Bardzo staram się o jasne spojrzenie, o nadzieję, o odszukanie miejsca w tym chaosie. Na razie idzie kulawo :))
    Ciesze się, ze podoba Ci się to ułożenie zdjęć. Taka końcówka, przy której stać mnie jeszcze na swój własny głos. Później może nie być czasu...
    Macham do Ciebie przez zachmurzony Śląsk i wysyłam dobre, spokojne myśli :)))
    Dziękuje Ci bardzo, bardzo :))))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty