Kroki przez dni...

 

Einaudi: Low Mist Var. 2 (Day 1)

            Szedłem ulicą i był sobotni poranek. Nie taki poranek jak lubię, ale wystarczająco wcześnie, by pierwsi przechodnie ciągnęli do śródmieścia. Nie chciałem tu przychodzić nie dlatego, że nie lubię ale dlatego, że ludzie. Że są. Że mijam ich na ulicy. Póki ranek, to jest ich mniej. Ale powoli ulice napełniają się przechodniami. Słyszę urywki rozmów, jakieś przerwane historie, jakieś opowieści ważne dla nich samych. Albo te wymyślone, by można było przemycić jedną, czy dwie myśli. Albo jest milczenie. Ale niezależnie co jest, to tłum męczy po całym tygodniu przeciskania się. Ktoś, kto nie jest introwertykiem nie zrozumie dlaczego fotel w pustym pokoju jest lepszy od ulicy wypełnionej tłumem. Dlaczego sklep albo galeria handlowa, to nie miejsce spotkania. A przecież wchodzę do nich również, bo potrzebuję. Zawsze śmieszyło mnie to, ze młodzi ludzie są zdziwieni, że robię zakupy. Że spotykają mnie z torbą, w której są pomidory, chleb, masło. Że niosę torbę, w której pyszni się koszula, spodnie, skarpetki i cała reszta, pięknie zwana kiedyś imponderabiliami. Dla nich bez znaczenia, choć patrzyć na mnie muszą. Skoro to robią, więc warto, bym jak dziad proszalny spod kościoła nie wyglądał. Mimo pensji, która jest, jaka jest. Ale co tam – minister wywalił czterdzieści milionów dla niewiadomokogo, więc ma gest. Mam i ja. Przynajmniej raz, na jakiś czas. Ale przyznam, że wychodzę ze sklepów z poczuciem ulgi. Świat nagle znowu jest światem. Nie tym pięknie poukładanym na półkach, nie tym pachnącym i kolorowym. Nie tym z drogerii, nie tym z księgarni, nie tym, w którym ubrania wiszą kusząc na smukłych manekinach i obiecując ten sam widok. Kłamią, jak zwykle kłamią. A może to taka umowa między ludźmi, którzy chcą być okłamywani? Pewnie można by się doszukać tu i kompensacji i rozładowania napięcia i chęci zaimponowania. Ale czy to ważne? Ważne, że wychodzę zmęczony, a na ulicach tłum. A na ulicach hałas. A na ulicach już grają na gitarach, fortepianach, pokrywkach od garnków. Performance – mój Boże…. Dawniej nazwało by się to debilizmem, kiedy człowiek w gumowej masce konia rytmicznie patykiem uderza w to, co znalazł na śmietniku. Uciec, to moja myśl. Uciec i nie wracać do tego wszystkiego. Znaleźć kawałek miejsca dla siebie z trawą i widokiem i być. A tu kolejka do restauracji, gdzie podają obiad, po którym moje wnętrzności postanowiły zrobić rewolucję. A tu zapiekanki, czyli powrót do PRL. A tu wino na szklanki. Wiśniówka na kieliszki, piwo na kufle. A ludzie niespiesznie idą zachwyceni sobotą, spacerem, robieniem czegokolwiek. Albo i nicnierobieniem. Męczy mnie to wszystko. Rozumiesz? Męczy. Dlatego ważne jest, by zrzucić z siebie to wszystko. Zanurzyć się w ciszy. Dobrze, umówmy się, że pozornej, ale jednak ciszy. Innej niż to, w gwarze miasta. To moja ucieczka pod osłoną mgły. Długo czekałem na taką mgłę, wiesz? Nie wiedziałem, że nadejdzie. Ale właśnie na taką czekałem, by opadła na pola i okolice. Żeby weszła głęboko w las i między bloki. By była we mnie. Żeby przykryła wszystko bielą, za która można domyślać się kształtów rzeczy. Drzew, dróg, mostów i samochodów. By ludzie szli w jakiejś nabożnej ciszy, jakby stąpali na palcach po kruchym szkle. Jakby się bali, że ich pochłonie. Dlatego lubię mgłę, a zwłaszcza tę jesienną, na którą czekam.  Jeśli ktoś nie stał w środku pola pośród niczego nie wie, co znaczy być w jesiennej mgle. Droga z samochodami został gdzieś za plecami, a może z boku, hałas nie dochodzi i jest tylko biel rozciągnięta między skrawkiem zieleni, a resztą. Coś majaczy na horyzoncie, czy to są drzewa? Czy to jest las? Czy to jest droga, po której powinienem iść? Czy to samotne drzewa z opadłymi nie wiedzieć kiedy liśćmi? Czy to szkielety przedpotopowych gadów wstałe nagle z głębin ziemi, by wziąć odwet za millenia leżenia w ciemności? Świat wiruje od bieli, świat wyłania się i chowa we mgle. I ja wraz z nim. Pojawiam się i znikam ze swoim rowerem. Ze swoim aparatem. Ze swoimi myślami i całym bagażem, który powinno się zostawić właśnie tutaj, by w pierwszy pogodny dzień odszedł wraz z mgłą. Ale tak się nie dzieje. Bagaż zostaje, jak i ja zostaję. Jeszcze tylko następnego dnia jest taka mgła, która pochłania wszystko. Cisza w klasach, cisza w ludziach. Wszystko przytłumione bielą, która zmienia się w błękit i granat. Ale tego już nie widzę. Widzę dopiero noc. Matkę noc, jak to pięknie pisarz zauważył. I latarnie, które usiłują przebić się przez mrok i mgłę. Usiłują ratować ludzi. Wszystkich tych spóźnionych przechodniów, wszystkich tych milczących w pospiesznym kroku. Czeka na nich bezpieczna przystań mieszkania. Złotego światła domu, który nie zniknie. Czeka ich bezpieczny koc i kołdra. A może sina poświata monitora albo telewizora. A ja jestem tak zmęczony, że nie mam ochoty wracać do domu. Chcę chodzić ulicami patrząc na kolumny światła latarni. Patrzyć, jak wyłaniają się i giną we mgle budynki. Drzewa, ludzie. Potrzebowałem takiej mgły. Potrzebowałem milczenia. Potrzebowałem ciszy. Tej chwili, która niknie w czasie, rozpływa się w bieli dni i nieoczywistości nocy…








































 

Komentarze

  1. Mgła i cisza odwieczne atrybuty latarnika. Gdyby nie mgła, jego latarnia nie miałaby racji bytu. Po co latarnia, gdy wszędzie jasno, gdy wszystko wyraźnie i o czym opowiadać, gdy nie ma zamazanych kształtów. Latarnik żyje mrokiem lub tuż przy granicy mroku. Próbuję spojrzeć jak on na mgłę, ale moje oczy inne. Widzę jak mgła połyka budynki i ludzi. Mnie też połknie za chwilę i albo nadal gdzieś będę istnieć albo zniknę. Mgła pasuje do horroru albo romantycznej opowieści latarnika. Ja siebie w niej nie odnajduję, choć też nie lubię ludzi ani zakupów.
    Zdjęcia piękne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację Aniu, mgła jest atrybutem horrorów i jakimś romantycznym akcesorium, które chyba nie wyjdzie z mody. Cóż, tajemniczość i chęć poznania niepoznanego nigdy chyba nie wyjdą z mody. A to, co napisałaś o latarniku, to prawda - żyje na granicy jasności i mroku. Taki szczególny zawód. Z tym lubieniem ludzi, to jest dziwna sprawa, bo dzieje się tak od pewnej granicy. Zakładam, że nie lubimy tłumów, hałasu i chaosu, który ludzie wprowadzają. Ale w głębi siebie podziwiam ludzi, którzy są socjalni, którzy rzucają się w wir właśnie tego chaosu i dobrze się z tym czują. Ba, źle się czują w samotności.Cieszę się, że zwróciłaś uwagę na zdjęcia. Grzechem byłoby takiej mgły nie wykorzystać :)
      Pozdrawiam Cię serdecznie :)))

      Usuń
  2. Mgła ma w sobie coś magicznego. Ogranicza widoczność, otulając wszystko dookoła, zmniejszając przestrzeń do tego niewielkiego fragmentu w zasięgu wzroku. Tak jakby dalej nie było zupełnie nic, jakby świat się kończył właśnie tutaj. Jakby nikt więcej nie istniał. Masz rację, po tylu godzinach w hałasie i tłumie trzeba wyciszenia lub jakiegoś resetu. Zdjęcia piękne, zwłaszcza to z łabędziami, to z lustrzanym odbiciem drzew w tafli wody i to z ptakami nad polem. Najpiękniejsze, może dlatego że słychać z nich ciszę i czuć spokój. A może dlatego, że jakieś kadry z moich rodzinnych stron z dzieciństwa mi się przypominają... Spokojnego wieczoru i dużo ciepła Ci przesyłam Witku, niech smuga światła dryfuje przez tą zimną noc w Twoją stronę :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda Elu, przyda się reset. Wiem dobrze, o czym mówisz. Taki reset powinien być wprowadzony odgórnie, jako higiena pracy. Ale kto o tym myśli? Jeśli sami nie zadbamy o siebie, to nikt nie zadba. Ech.. Przyznam, że nieprzypadkowo właśnie tam pojechałem, choć mogłem w inne miejsce i pewnie zdjęcia byłyby lepsze. Ale pomyślało mi się, że pora na właśnie to miejsce, które jest może zbyt oczywiste, bo niedaleko od naszej pracy. Ale skoro jest, to zapewne czeka na moje kroki :))
      Dobrego czasu Elu, spokoju i odpoczynku :)))

      Usuń
  3. Ja również w ostatnie świąteczne dni wpadłam na genialny pomysł zakupu nowej jesiennej kurtki, więc wybrałam się do galerii „upolować” coś interesującego. Przyznam, że pandemia zmieniła moje przyzwyczajenia i podobnie jak Ty byłam zaskoczona ilością ludzi, którym też podobna myśl wpadła do głowy. W końcu tyle dni wolnego, że coś trzeba z nimi zrobić, a najprościej iść w tłum do galerii, a tam wszystko kusi. Od burgera z frytkami, pachnące flakoniki czy wielki i płaski ekran telewizora. Miałam wrażenie, że wszyscy się cieszą, że mogą kupować, dotykać i mierzyć te cudowności. Też wyszłam z ulgą zmęczona i lżejsza o sporą ilość cyferek na koncie. Na całe szczęście kupiłam co chciałam, bo drugi raz nie wybrałabym się szybko. Można przecież większość rzeczy kupić online. A mgłę też bardzo lubię. Jest nie tylko fotogeniczna, ale mam wrażenie, że we mgle wszystko wygląda pięknie, magicznie i bardzo intymnie. Pewnie dlatego, że potrafi zasłonić całą brzydotę, a wydobyć blask świateł i intrygujące sylwetki drzew czy domów. Zwyczajna na co dzień ulica w mglisty dzień potrafi nas oczarować niezwykłym klimatem i obiecującą tajemnicą. Podobnie jak Twoje zdjęcia Witku. Człowiek na wózku pod aniołem zrobił na mnie ogromne wrażenie, podobnie jak cisza na stawie z łabędziami. Dwie jakże dobre i jak różne fotografie. Zupełnie jak światy, które ze sobą zestawiłeś. Żyjemy w nich niekoniecznie w proporcjach przez nas upragnionych…
    Macham do Ciebie już zza głęboko-listopadowej rzeczywistości, gdzie szarość goni deszcz i zimno za oknem. Po cichu jeszcze liczę na jakieś przebłyski i mgliste dni. Spokoju Witku, jak najwięcej dobrych chwil i uśmiechu :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja sobie właśnie pomyślałem, ze robi się zimno, więc ciągną ludzie do galerii, gdzie światło i ciepło. Taki może chałupniczy sposób mojej analizy, ale sam nie odmówię mu pewnej racji. Poza tym dużo lepiej coś przymierzyć, niż kupować w ciemno. Ale skoro już ten nawyk kupowania online mamy, niech i z nami zostanie. Ostatnio szukałem pendriva. I wiesz co? Musiałem zamówić online, bo w zwykłych sklepach po prostu nie ma. Dojdzie do tego, że będziemy tylko oglądać pewne rzeczy, a zamawiać online.
      Ładnie powiedziałaś o intymności mgły. Tak, to prawda. Mgła odcina niepotrzebne elementy i skupiamy się tylko na wybranych obrazach. Podróż we mgle, to trochę też podróż w głąb siebie. Tam przecież też jest mgła, choć innego rodzaju. I zdjęcia wtedy chyba też dostają takiego szczególnego rysu. Niby przedstawiają, co przedstawiają, ale ...No właśnie :)) Gdzieś jest drugie dno za mgłą.
      Ciesze się, ze zauważyłaś te dwa światy. Zupełnie różne, o zupełnie innym świetle. A jednak czasami taki kontrast bywa potrzebny. Zupełnie, jak mgła, która wszystko tłumi, wycisza. Dziękuję Ci :))) Właśnie się uśmiecham do Twojego tekstu, bo to prawda.
      Pozdrawiam Cię zimowo, wszak za oknem prószy białe. Brrr...nie lubię śniegu, ale niech tam, skoro musi, niech prószy :)))
      Macham do Ciebie przez mróz i biel końca jesieni :)))

      Usuń
  4. Ja tak nie lubię rozbić zakupów, nie wiem, może dlatego, że zawsze sama muszę je robić, zawsze się przyglądam tym pełnym koszykom, które zapełniają całe rodziny na zakupach, mój to aż nie pasuje do tego wszystkiego. Ostatnio musiałam iść za ubraniami właśnie, bo już mi znajomi dawali do zrozumienia, że już najwyższa pora. Zrobiłam kilka podjeść, ale ostatecznie i tak część kupiłam w sklepie internetowym, ale to i tak jest tylko namiastka, bo jak się człowiek odzwyczai od kupowania ubrań, to mu się z czasem zaczyna wydawać, że nawet nowych skarpet nie potrzebuje, bo te z niedużą dziurą właściwie jeszcze są niczego sobie. Świetnie zestawiłeś te zatłoczone ulice do tego pustego pola we mgle. Ja mgły bardzo lubię, bo jakoś mi w nich tak cicho i ciepło...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, mgły takie są. Choć dziś napłynęła na przedmieścia taka zimna mgła, która osadzała się na rzęsach i marzła. Ale i tak dobrze było w niej iść i nie myśleć, ze na stole piętrzy się robota. Wiesz, przy braku czasu docenia się każdą chwilę i każde wyjście gdziekolwiek, choć zakupy, czasem z musu, nie są najlepszym wyjściem. Zwłaszcza galerie przy takiej pogodzie są zatłoczone ludźmi. I przyznaję, deprymuje fakt innych koszyków. Zwłaszcza, ze kiedy coś mi się spodoba, to od razu kosztuje pół pensji, albo i pensję z naddatkiem. Albo mam drogi gust, albo powinienem pozostać przy robieniu zakupów przez net. I wiesz, coś w tym jest, bo ostatnio szukałem banalnego pendriv'a i w żadnym sklepie z elektroniką nie było takiego, jak chciałem. Uprzejmi i pryszczaci sprzedawcy patrzyli na mnie jak na raroga, bo kto dziś kupuje takie rzeczy stacjonarnie? Ech...
      Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie :)))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty