Błękitne buty...

 

              Śmiejesz się ze mnie, że mam błękitne buty. I że mam błękitną bluzę i spodnie i skarpetki. Mam też błękitne oczy, które często robią się szare, ale tego nie wiesz. Nie wiesz. Śmiechu warty taki ubiór, wiem, ale czy to przeszkadza, by wziąć plecak i iść? Czy to przeszkadza, by błądzić myślami gdziekolwiek? Bo tak naprawdę nigdy nie ma planu. Jest tylko mglisty cel, który nigdy nie jest pewny. I wtedy wędrowanie nabiera sensu, bo przecież nic nie muszę. Czy skręcę w prawo, czy skręcę w lewo, jakie to będzie miało znaczenie? Ktoś mógłby powiedzieć, że szukam wolności, ale to nieprawda bo wiem, że człowiek nigdy nie jest wolny. Zwłaszcza od myśli, od pragnień, od marzeń, od tego, co się wydarzy. A czasami od tego, co było. Ale masz rację, śmiesznie muszę wyglądać z góry, kiedy błękitna plamka przesuwa się ulicami. Czasami staje, czasami siada, czasami skręca w sposób nieoczywisty w dobrze znany skrót, w dobrze znaną przestrzeń. Po co? Dlaczego? Po co pytać, skoro ja sam nie wiem. Idę, bo idę. Rozglądam się, bo trzeba sycić czymś oczy, bo świat się zmienia. Taka jest już uroda świata, że jest zmienny, więc czasami żal jest czegoś, a czasami rejestruje tylko zmianę, która nic nowego nie wnosi. Tak właśnie sobie myślę, kiedy mijam porzucony dom. Nie znam jego historii. Nie znam jego właścicieli. Wybudowali dom, ale nie mieli siły w nim zamieszkać. Czy brakło im pieniędzy, czy determinacji, czy czegoś jeszcze, nie wiem. Przyglądam mu się od czasu do czasu jadąc z pracy. Sekunda, dwie, trzy. Zmęczony mózg i pragnienie dotarcia do domu zawsze były większe, niż moja ciekawość. Ale teraz idę i pod błękitnymi butami chrzęści mi piach chodnika, chrzęści szkło z rozbitych okien, które wyglądają jak oczy z niebieską obwódką tęczówki i pustą dziurą źrenicy. Ale to smutny dom, bo w środku widać jeszcze nieotynkowane ściany. Zanim oddechy mieszkańców nadały mu osobowości, zanim ściany poznały dotyk rąk, to stał się już pusty. Uśmiecham się, bo idę na palcach przez wybetonowany podjazd. Dotykam ściany smakując opuszkiem palców fakturę odchodzącej farby i ziarenek pisaku, które niezwiązane z betonem odpadają. Stoję i widzę, jak pęknięcie powoli rozszerza się, by zginąć gdzieś we wnętrzu domu. A właściciele zdążyli posadzić nawet jabłonkę, która zdążyła zdziczeć nieprzycinana i opuszczona. Dawniej sadzono przy domu lipy, które były symbolem kobiecości, siły i życia. Czasem domowego ogniska. Ale sadzono też bez i jabłonie. Stare bzy rozrastały się tworząc zieloną zaporę ze swoich twardych liści o kształcie serca. A jabłonie? Jabłonie rozrastały się wzdłuż i wszerz tworząc wygodne gałęzie, by można było siąść na nich, jak na pokładzie brygantyny i żeglować przez zielony przestwór. Albo kierować statkiem kosmicznym przez nieznane gwiezdne pola. Ściąć jabłoń, to popełnić przewinienie. I nie chodziło tu o kontekst biblijny, a jeszcze starszy, dużo starszy. Wiesz, zadziwia mnie ludzkie przywiązanie do jabłoni. Gdziekolwiek nie mieszkałem, to rosła jabłoń. Albo był to stary ogród z jabłoniami, albo nowy dom z resztkami sadu i cegłami po domu, który rozebrano, by zrobić miejsce dla bloku. Albo jakaś uczynna dłoń zasadziła między murami jabłoń, bo pustkę i tęsknotę należy czymś wypełnić. A może w ferworze zabawy zjedzone naprędce jabłko i rzucony w trawę ogryzek dały impuls do tego, by wyrosła jabłoń? Dzika, ale swoją dzikością piękna, bo wśród ludzi, którzy może i nawet się dziwili temu, że wyrosła. Może nawet nie zwrócili uwagi, że jest. A rajskie jabłonie? Takie inne od tych pospolitych? Pewnie przyszło do głowy jakiemuś urzędnikowi, by zazielenić miasto w szybki sposób. Może spektakularny? Bo przecież nie o owoce tu szło, a o zagospodarowanie przestrzeni, która od zawsze kulała w polskich miastach. Wędruję więc między domami – blokami, uliczkami z domami jednorodzinnymi i patrzę. Wypatruję, odtwarzam. Błękitne niebo i ja błękitny. Uwiązany do ziemi, uwiązany do przestrzeni. Smakujący zapach murów, o które opiera się słońce. Dotykający płatków starej jabłoni znalezionej między blokami. Zanim zawiążą się owoce, zanim płatki opadną. Zanim miejski kurz osiądzie na moich błękitnych butach, w moich błękitnoszarych oczach… 


































 

Komentarze

  1. Pozwól, że zacytuję słowa, które niedawno przytuliłam: Piękny wpis zrobiłeś, ale smutny...💙 Wiesz, przecudnie zapachniało świeżością błękitu i słodką subtelnością jabłoni. Bo jabłonki mają w sobie coś magicznego. Te zdjęcia błękitno różowych kwiatów z drobnymi listkami i niebem w tle są niesamowite. Tak miękkie, lekkie. A rozbita szyba z odbiciem nieba stanowi dla nich wyjątkowy kontrast ze swoimi ostrymi krawędziami i surowością betonu. Jakby potrzaskana wolność? Idealna ilustracja do Twoich słów... Wiesz, że błękit jest kolorem wolności. Nieba, morza, bezkresności, głębi, przestrzeni. I to, że możesz się w niego ubrać jest wolnością. To, że możesz podążać przed siebie, dokąd tylko zapragniesz. Twoje myśli też mogą być wolne jeżeli im na to pozwolisz. Niestety w głowie mamy wiele głosów i każdy z nich coś gada, opowiada, o czymś przypomina, o coś pyta, czasem krzyczy. Ale nie wydaje Ci się, że czasem się wyciszają? Nikną onieśmielone chwilą. Kiedy jest Ci naprawdę dobrze, błogo. Kiedy robisz co chcesz, gdy dzieje się to, czego pragniesz. Kiedy całym Twoim światem staje się tu i teraz. Czy to nie jest wolność? Może wolnością jest sposób myślenia i postrzegania świata? Może wolność nie jest stanem przewlekłym, tylko tą lekką i ulotną chwilą? Jest w płatkach kwiatu jabłoni, w potrzaskanej szybie, w błękitnych butach? Jak najwięcej takich chwil, Witku. Błękitu i jeszcze więcej cudownego błękitu. Tego naokoło Ciebie, na Tobie, w Tobie. I w Twoich oczach 💙

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziałem Elu, ze tak długo nie odpowiem na komentarz. Jednak życie jest przewrotne, a właściwie sytuacje, w które wikła nas życie zawodowe. Przepraszam więc za opieszałość.
      O wolności możemy długo rozmawiać. Egzystencjaliści twierdzili, ze nasz smutek wewnętrzny bierze się właśnie z niej. Dlaczego? Bo całkowita wolność nakłada wiele obowiązków. A te rodzą odpowiedzialność i jej konsekwencje. Zatem, czy jesteśmy naprawdę wolni? Może przez chwilę, kiedy zapominamy, lub staramy się nie pamiętać. I to właśnie tym się kierowałem troszkę robiąc ten wpis. Bo po cichu wyznaję egzystencjalizm, który i może został wyśmiany, ale nikt nic sensowniejszego dawno nie wymyślił.
      Bardzo bym chciał Elu, by Twoje życzenia się spełniły. Ale jak na razie niewiele tego błękitu. Nie mówię o dziś, ale w ogóle. Matury, codzienne kończenie pracy o 20-tej, to nie jest miła perspektywa. I nic nie zapowiada lepszej. Znów ze skrawków muszę budować wpisy, kroić czas zszywając drobnym ściegiem ukradzionych minut. Wolności chciałem, prawda? No, to ją mam...o ironio.
      Pozdrawiam Cię z serdecznie z miejsca, gdzie Juliusz Słowacki pisze "Wesele" a, Bolesław Prus kleci swoje "Pamiętniki" :)))

      Usuń
  2. Czytając pomyślałam, że mam naprawdę mnóstwo szczęścia, że akurat tu jest mój dom. Moje osiedle kiedyś było małą wioską. Pamiętam jak wśród pól i sadów wyrastały betonowe giganty. Teraz to ogromna sypialnia tysięcy ludzi, a drzewa - staruszki przypominają o przeszłości tego miejsca. Są jabłonie, grusze, czereśnie. Na całe szczęście ocalały przed śmiercionośnym ostrzem piły, a właśnie wiosenną porą ozdobione milionem kuszących owady kwiatów wyglądają najpiękniej. Uwielbiam Witku Twoje fotografie robione „ciężkim”. Kółeczka są po prostu obłędne. Inne też zachwycają, ale te odróżnię zawsze :))
    Niebieski to najgłębszy z wszystkich kolorów, bo przecież rozlewa się w nieskończoność horyzontu, którą tak bardzo lubimy obserwować. Koi i uspokaja. Więc bądź Witku niebieski, jeśli taką barwę wybrałeś i lubisz, bo najważniejsze to pozostać sobą. Na całe szczęście jeszcze nie każą nam nosić mundurków, by nie odróżniać się w szeregu.
    Podziwiam Cię bardzo za odwagę. Kilka dni temu znalazłam się zupełnie przypadkowo w opuszczonym zajeździe niedaleko Łodzi. Zrobiłam zdjęcia tylko z pewnej odległości. Nie miałam odwagi przekroczyć progu. Wygrał strach przed tym co może spaść na głowę, ale też przed tym co można spotkać w takim miejscu.
    Wiem, zdjęcie potłuczonej szyby w błękicie i tekst bardzo symboliczne, ale pozwól, że przemilczę. Cisza jest przecież tak bardzo potrzebna, żeby słyszeć rytm własnego serca, czego Ci Witku serdecznie życzę. Maj szybko minie, a potem jeszcze jedna góra i będziesz mógł spojrzeć w błękitną przestrzeń. Niebieski i spokojny.
    Ps. Macham Witku do Ciebie ze swojej dalekiej wysokości i z zapachem bzu ciepło pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, masz rację Elu, niektóre z tych zdjęć robione są tą ciężką, ruską armatą, której projekt i tak zerżnęli z niemieckiego obiektywu z lat czterdziestych. Ale wcale mi to nie przeszkadza, a cieszy, kiedy mogę go użyć. Choć jak czas pokazuje - niezwykle rzadko. Trafiłaś w sedno z oknami. Rzekłbym - w punkt.
      A z kolorami, to jest dziwnie. Wybrałem niebieski, a w szczególności błękitny. Wybrałem, bo doszedłem do punktu, że mogłem sobie pozwolić na wybór. Dawniej kochałem żółty. Taki słonecznikowy albo taki, który przeskakuje w pomarańcz. Ale jednak zwyciężył zimny niebieski.
      A co do miejsca, które czasami pokazujesz na fotografiach - tak, masz szczęście, bo nie ma nic piękniejszego od drzew, które tworzą miejsca, oazy. Nie będę się o tym rozpisywał, bo mamy podobne zdanie :))
      Pozdrawiam Cię ze środka wielkiego chaosu, wojny i armagedonu. gdzie III wojna światowa zdaje się być pieskiem pokojowym, który wścieka się na muchę na firance. Jak przeżyję, to nie ruszę się pozycji leżącej przez trzy dni. Słowo daję!
      Macham do Ciebie :))))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty