Trip part 1...

 

             Piłem kawę przy Place Saint Andre des Arts. Nie wiem, czy zawsze to chciałem zrobić, ale zrobiłem. Miejsce było przypadkowe i tylko tabliczka z nazwą miejsca uświetniła tę chwilę. Na chwilę. Bo przecież ogarnął mnie gwar miasta. Szum, który wlewa się w człowieka. Kroki ludzi, którzy mijali mój stolik, samochody skądś dokądś. Jakieś głosy, dźwięki i słońce bezgłośnie wędrujące po budynkach. Paryż. Powinienem zamknąć oczy i chłonąć atmosferę tego miejsca. Powinienem. Ale to nie tak wyglądało, wiesz? Nie było barwnej bohemy z pijanymi artystami. Był zwykły dzień, w którym nikt nie przechadzał się ulicami, by czas mógł go powoli pochłonąć. Byli ludzie, mrowie ludzi – wszechświaty ze swoimi niebami i piekłami, mgławicami i supernowymi. Nieznane światy, na które patrzyłem z ciekawością, z której narodziło się zmęczenie. Co zapamiętałem pośród tego chaosu i mijanych tysięcy światów? Wielki pośpiech. Bieg, bieg, bieg od zabytku do zabytku. Od miejsca do miejsca. Od oddechu do oddechu. Tak, tylko niebo nad Paryżem było błękitne i wielkie, jakby ulice miasta zapraszały przestrzeń. Ale to tyle. I pamiętam podparyski hotel i wschód słońca jesienny, w który lądowały samoloty. Jak w zegarku, co trzy minuty. I była jeszcze Sekwana i wiatr od niej, który targał włosy i przeglądał się w kieliszkach z winem pitym pod zachód słońca. Wiesz, nie umiałem tego nazwać, bo zwaliło mi się to wszystko na głowę. Na oczy. Wsiąkało w ubranie, skórę. Mierzwiło włosy i kubki smakowe. I tak zostałem – ogłuszony miastem, życiem w ułamkach tych, których widziałem. Kawałkach galaktyk, które zostawiły smugi w oczach. Ale kiedy zamykam oczy to widzę właśnie to miejsce na  Saint Andre des Arts. Kawa ani dobra, ani zła. Kawa w filiżance, jakich miliony. Ale pośród tego gwaru przypomniałem sobie o swoim marzeniu, które zdążyłem zapomnieć. Które schowałem przed samym sobą. Piłem kawę i uśmiechałem się, bo wydało mi się tak nierzeczywiste i tak paranoiczne, że aż cudowne w tej świątyni mrowia ludzkiego. Zawsze marzyłem, by dziewczyna zagrała dla mnie na fortepianie albo na skrzypcach. Ale nie dlatego, że ją poprosiłem. Nie dlatego, że zapłaciłem za bilet. Widzę, jak idzie, stawia stopę za stopą. Ciało jeszcze jest niepewne, ale wiem, że postanowiła. Siada i spogląda na mnie. Uśmiecha się. I w tym uśmiechu widzę niewypowiedziane słowa. Że gra dla mnie. Tylko dla mnie. I to co gra, płynie z niej i z instrumentu. Nic nie zostaje powiedziane i zostaje wypowiedziane wszystko. Kawa się skończyła, ale nie mam siły się ruszyć w dalszą wędrówkę. Siedzę i chłonę tę chwilę. Trzeba było Paryża, bym wydobył to z siebie. Trzeba było kawy na Saint Andre des Arts, by nie czuć biegu od miejsca do miejsca w poszukiwaniu cieni, które dawno minęły. Trzeba było czasu, bym odnalazł pośród zgiełku miasta w sobie tę tlącą się iskrę. Tę jedną myśl schowaną dawno temu. Zgubioną. Dobre i to. Dobre i to...

































Komentarze

  1. Wiesz Witku naprawdę Ci zazdroszczę. Obudziłeś we mnie tęsknotę do miasta marzeń, którym pozostanie dla mnie Paryż. Nie, nie dlatego, że chciałabym zobaczyć, tylko przez to, że byłam i zostałam nim zauroczona. A trzeba wiedzieć, że kiedy byłam tam pierwszy raz u nas był ciemny, ciężki czas komuny, puste półki itd. Kiedy wylądowałam już sam blask świateł mnie oszołomił, a każdy kolejny dzień zwiedzania przyprawiał o nowy ból głowy. W przenośni i dosłownie. Wszystko było jak w bajce. Myślę, że teraz nie miałabym już takich odczuć, ale wtedy…
    Ech, chyba zapragnęłam tam wrócić choć na chwilę.
    Wiem to miasto, w którym ciężko żyć. Przeludnione i hałaśliwe, ale jakże piękne zarazem. Pokazałeś to Witku doskonale.
    „Trzeba było kawy na Saint Andre des Arts, by nie czuć biegu od miejsca do miejsca w poszukiwaniu cieni, które dawno minęły”. Wspaniała opowieść o marzeniach, bo przecież zawsze warto je mieć i nigdy nie wiemy, kiedy może nadejść chwila ich spełnienia. Ona zawsze przychodzi nieoczekiwanie…
    Cieszę się bardzo, że mogłeś skosztować tej kawy takiej niby zwyczajnej, a jednak niecodziennej, że zobaczyłeś Paryż z perspektywy jedynej w swoim rodzaju Wieży Eiffla i mogłeś zanurzyć się w krajobrazie miasta malarzy i bukinistów nad Sekwaną.

    Serdeczne i ciepłe pozdrowienia z jesiennej już Łodzi. Macham Witku mocno i ślę dobre, jasne myśli pełne nadziei:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to musiał być przeskok. Nasza "szara rzeczywistość PRL" kontra "kolorowy zachód". Przeżyłem podobne poznanie "zachodu" będąc dzieckiem, bo pojechałem do tych "złych" Niemiec. Dziwiłem się wtedy, dlaczego ludzie się do siebie uśmiechają i dlaczego jest tak czysto i pachnie.
      I pomyśleć Elu, że możemy być świadkiem odwrotnego procesu, który wyciągnie nas z tej "zgniłej Europy". Niby dla nas nic nowego, ale co z tymi, którzy nie znają tego dawnego świata? Tak sobie gdybam, ale wolałbym, jak większość, nie doświadczać tego powtórnie.
      To nie był mój pierwszy raz w Paryżu, bo byłem już raz, jako student. Na krótko wprawdzie, bardzo krótko, ale inaczej wtedy patrzyłem na świat. Inaczej na ludzi, na samo miasto. Ale na pewno teraz popatrzyłem na nie inaczej - cieplej i serdeczniej. Oczywiście na tyle, na ile mogłem - wszak to wycieczka szkolna, więc oczy dookoła głowy :))
      Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie i macham w ten jesienny, pełny nadziei czas :))

      Usuń
  2. "Dobre i to..."
    Bo - "zawsze to coś, zawsze to coś, niech ryczy z bólu ranny łoś..."
    Tak mi się skojarzyło i pod wpływem chwili postanowiłam napisać ;)
    Pozdrawiam - okresowo stała czytelniczka - Irena z Warmii ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro się skojarzyło, to znaczy, że było potrzebne, a ja się uśmiechnąłem :)
      Dziękuję za pozdrowienia i również pozdrawiam machając ze Śląska :)

      Usuń
  3. O... odwiedziłam Paryż i Francję w zeszłym roku, bardzo miło powspominać..., ale to, co najważniejsze jest, czyli Wieża Eiffla i Łuk Triumfalny, no i Louvre, oczywiście jest :) Czasem tak dobrze zanurzyć się w tę inną codzienność, niby inną, ale przecież niemal jak naszą, ale przecież to aż Paryż! Kawę też wypiłam, ale w innym miejscu. Francje bardzo miło się wspomina, pozdrawiam Mrs.Gorzka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, kiedy teraz siedzę sobie w fotelu, to gdzieś wkradają mi się słowa Wokulskiego "Paryż, Paryż..." Tak, to aż Paryż! Trzeba zaliczyć, choć trochę inaczej pamiętam to miasto kilkanaście lat temu. Zresztą też byłem w nim turystą dwudniowym, bo praca pracą, a Paryż trzeba zobaczyć. Może to też sprawa naszych literackich podróży, bo ciągnie do tego, co czytaliśmy i widzieliśmy w wyobraźni.
      Ale prawda, inna codzienność. I inni ludzie, mentalność. Odświeżające.
      Nie wiem, jak u Ciebie, ale nie mogę się zebrać z wpisami. Nawet jakieś zdjęcia mam, ale nie umiem zmusić się do pisania. Odkładam i odkładam. Ech...
      Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie i cieszę się, że napisałaś :))

      Usuń
    2. Ja to nawet komentować nie mogłam przez dłuższy czas, więc potem się całkiem zniechęciłam i w ogóle przestałam nawet czytać. No a jeśli chodzi o pisanie, to w ogóle nie mogę ani zebrać myśli, ani znaleźć czasu, a jak już go znajdę, to wtedy najchętniej nic bym nie robiła. Zdjęcia też jakieś mam, ale znacznie mniej i dużo w ogóle jakichś zupełnie nieudanych i przypadkowych. Dzisiaj to w ogóle strasznie przykro mi się zrobiło, bo wokół już taka piękna jesień, a ja nawet nie mam kiedy popstrykać, w końcu jak znalazłam chwilę , to słońca już nie było, a co to za zdjęcia bez światła. No cóż, czekam na listopad :)) Przyszły tydzień się wydłuży.

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty