Przedział...

 

          

                     Szyba była haniebnie brudna i starszy pan kaszlał. Pachniało pociągiem. Uśmiecham się, bo ten zapach nie znika po dziesięciu minutach. Nie znika po godzinie. Jest tak trwały, że pachnie nim bluza, sweter spodnie i kurtka. Dopiero później wiatr wywieje z człowieka tę mieszaninę cudzych oddechów, zastanego powietrza i drzemki na pół gwizdka. Kiedy otworzą się płuca na wietrze targnie mną kaszel, by wykrztusić z siebie zapach przedziału i smak słów, których wcale nie chciałem powiedzieć. Bo nie chciałem nic mówić. Wiesz już o tym, prawda? Znasz mnie na tyle by wiedzieć, że wolę milczeć. Że słowa składają się tylko w mojej głowie i tylko, kiedy chcę.

- Pan do Ustki?

- Nie, wysiadam wcześniej.

- Bo wie pan, moja córka, moja wnuczka, mój zięć, mój kolega. Sam pan rozumie, po mojemu to nie tak powinno być. Bo ja na pielgrzymce z moją grupą…jak można mieć takie poglądy? No niech sam pan powie. Tak, drzemeczka, zasłużyłem.

Słodki Jezu, a nasz Panie daj mu… najdłuższą drzemeczkę byle był spokój. Dobrze choć, że nie włączył migoczącej gazem świetlówki w przedziale, bo otulała mnie jeszcze ciemność, która powoli błękitniała, by przerodzić się w jasność. Patrzyłem przez okno jak ucieka świat, a ostatni wagon przecina spokój powietrza swoim stukiem i pędem. Lubię tak patrzyć. Sięgnąć po termos, z którego mogę napić się herbaty – mój Boże, robionej jeszcze w domu. A tu nie ma domu. Jest przedział i świat, który zostaje daleko za mną. W samochodzie gapię się przez przednią szybę i jest to jakieś naturalne, że zostawia się za sobą drogę prąc ku nieodgadnionemu. A w pociągu…tak, w pociągu widzę prawo i lewo. Widzę brudną szybę i kulawy wschód słońca, który wymyka się drodze. Patrzę w bok i ten czas tnę w poprzek zamiast wzdłuż. Zatrzymałbym się i zrobił zdjęcie. Porządne. Wiem nawet jak, ale co z tego, kiedy wszystko mija. Zbyt szybko, zbyt wolno. I wiesz, lubię myśleć o tych miejscach, które mijam, że są dla kogoś domem. Są miejscem, w którym wszystko jest swojskie i na swoim miejscu. I drzewo, i płot, i grusze, i aleja przez pola, i dzikie drzewa, których nie tnie się, bo po co. Lubię myśleć, że o tej, a o tej godzinie ktoś pije kawę i w głowie mieli schemat dnia, który musi wypełnić. Oddycha patrząc przed siebie zanim wciągnie go codzienność. To taki bonus od życia, nie uważasz? Właśnie ta chwila wynajęta, zanim na człowieka zwali się wszystko. Ciepło bijące od naczynia pozwala wierzyć, że można jeszcze chwilę, jeszcze minutę być u siebie. W sobie. W swoich myślach niewypowiedzianych. W swoich majakach kawowo-herbacianych. Wyciągam aparat choć wiem, że zdjęcia nigdy nie będą takie, jak być powinny. Ale niech będą. Niech będzie śnieg, mgła i szadź. Niech będzie mróz i wschód słońca. Niech będzie, niech się stanie. Wreszcie. Nie robiłem tego dawno zajęty zbieraniem nie swoich okruchów pamięci. Zajęty układaniem puzzli, by móc zrozumieć najprostszy obraz. Zajęty wyrzucaniem z głowy tego, co przerasta pojęcie normalności. W takich chwilach nie ma miejsca na poezję, dobry tekst, który układa się sam w głowie, zdjęcie rodzącego się świtu. Dlatego dobrze czuć znów aparat w ręku. Jego ciężar i nieporęczność, którą kocham. Nie powinienem tak myśleć, prawda? To kobietę można kochać, dziewczę z rozwianymi włosami, jasnym spojrzeniem, miną, którą tylko ja mogę odczytać, a nie sprzęt. A jednak ta myśl jest we mnie kiedy naciskam raz po raz spust migawki. Przez szum pociągu przebija się ten dźwięk, a przedziałowy gduła niespokojnie maca ręką w poszukiwaniu kołdry. Ma zamknięte oczy, więc mogę dalej patrzyć w świat taki, jak lubię – magiczny i zwykły. Zwykły w swej magiczności, magiczny w swej zwykłości. Bo znam prawa tego świata, mówiące że taki chwile nie trwają długo. Nijak mi je zmierzyć, bo niby czym? Minutami? Kaszlnięciami „zdrowego” pana do Ustki? Długością światła, szybkością pociągu? Robię więc te swoje zdjęcia patrząc na zimę, której dawno nie było. Drzewa wyglądały tak, jak w porządnej baśni. A potem słońce przebiło mgłę, straciło swój kolor wschodu. Zanurzyło się to w jedną, to w drugą chmurę, które niebo wypluło. A ja wstałem i schowałem aparat. Nie widziałem swojej twarzy, ale czułem, że mięśnie wokół ust drgają mi w uśmiechu. Rodzącym się zaledwie, ale napełniający oczy blaskiem.  Siadłem. I pan do Ustki siadł również. Przeczesał palcami białe włosy i popatrzywszy na mnie zapytał:

- A pan też do sanatorium? Bo wie pan, ja to już piąty raz jadę. A jakie tam rzeczy są w tym sanatorium, panie, to świat nie widział – seksy normalne i baby, to co żywe pazurami rozdrapią. Dorosłe to niby, a żyć nie dadzą i po pokojach chodzą. Pan wysoki, chudy, to by niejedna panu matkowała, albo co jeszcze innego. Pan chłop, to rozumie, nie? To jak, sanatorium jednak?

- Nie, nie do sanatorium. Nad morze jadę. Odpocząć od hałasu i jodu się nawdychać.

- Tak, panie, ja to przez lata jeździłem nad morze, ale miód. Wiesz pan, tylko w miód wierzę. Moja córka…

Pociąg ciął przestrzeń dalej i dalej i dalej, a kiedy się zatrzymał, chwyciłem w dłoń walizkę i wysiadłem na znanym sobie peronie. Było zimno. Przede mną jeszcze kawałek drogi. Nie obejrzałem się za siebie wychodząc ze stacji i nie widziałem pociągu, który wytaczał się po szynach w stronę Ustki unosząc ze sobą gadatliwego miłośnika sanatoriów. W plecaku drzemały na karcie pamięci zdjęcia, a ja zanurzyłem się w tłum. Myślałem o gorącym prysznicu i ciszy przełamanej kontrapunktowo szumem morza…      


















  


Komentarze

  1. Witku,
    zdjęcia są takie jak napisałeś-baśniowe. Pastelowe odcienie, subtelnie przymglone kontury, kruche gałęzie drzew. Zachwycają jasnością i delikatnością. I jestem zdziwiona jak udało Ci się zrobić tak dobrze wykadrowane i czyste zdjęcia przez brudne szyby w jadącym pociągu, ale to pewnie jakaś magia :)
    Uśmiechęłam się jak pisałeś o starszym panu, bo często doświadczam ze strony starszych osób wylewności. I wzbudza to we mnie jakiś rodzaj wzruszenia i ciepła. Chociaż kiedy bywam bardzo zmęczona to też zdecydowanie wolę ciszę.
    Napisałeś o ludziach w swoich domach, siedzących z kubkiem w dłoniach. „Ciepło bijące od naczynia pozwala wierzyć, że można jeszcze chwilę, jeszcze minutę być u siebie. W sobie. W myślach niewypowiedzianych. W swoich majakach kawowo-herbacianych„.
    Sama wyjątkowo lubię te chwile, które w tak piękny i czuły sposób ująłeś. Ten moment, kiedy kubek sam się układa w dłoniach, przyjemnym zapachem i ciepłem otula policzki i przymknięte powieki. I jakby nie było- ogrzewa serce.
    A gdy jadę pociągiem lub jako pasażer w aucie i mogę się oddać błogiemu wpatrywaniu się w krajobraz to też często się zastanawiam dokąd idą ludzie lub skąd wracają, czy ktoś gdzieś na nich czeka, jakie mają życie i czy są szczęśliwi. W ciągu dnia mam wrażenie, że domy stoją puste, że ich mieszkańcy są gdzieś w pracy lub są zajęci innymi czynnościami wypełniającymi zwyczajną codzienność.
    Ale po zmroku, gdy w ciemnej oddali migoczą jasne punkty światła, zastanawiam się co dobrego tych ludzi dziś spotkało, lubię pomyśleć o uldze i spokoju jaki czują po powrocie do domu- a przynajmniej mam taką nadzieję, że większość z nich zapada się w miękki spokój i domowe ciepło.
    Piszesz, że udało Ci się poukładać niepoukładane. Bardzo się cieszę. Mam nadzieję że gdzieś w Tobie w środku zapanował spokój, że wszystko już jest na swoim miejscu i możesz iść dalej przez codzienność lżejszym krokiem. Z ciążącym dla równowagi aparatem w dłoni. Bo dobrze Cię znowu czytać i patrzeć Twoimi oczami na ten zwykły- magiczny świat. Życzę Ci, żeby ten odzyskany spokój towarzyszył Ci jak najdłużej. I żeby te emanujące spokojem obrazy przenosiły Cię tam gdzie zechcesz i przywoływały wyjątkowe wspomnienia. Żeby przywracały uśmiech i blask w oczach. A kubek z kawą czy herbatą niech niesie w codzienności wytchnienie i pozwala, aby Cię otulała ta wyczekana, tylko Twoja chwila 💙

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Elu, fotografowanie telefonem, to zupełnie inna historia. Czasami dla zabawy wyciągam go z kieszeni i robię zdjęcie. O tak, by wysłać, bo zanim rozłożę swój sprzęt, to mija sporo czasu. No i w smartfonie większość ludzi skłania się ku trybowi automatycznemu, który niekoniecznie nadaje się do zdjęć w ruchu, w słabym oświetleniu itd. Gdybym ten sam tryb zastosował w aparacie miałbym analogiczny efekt - rozmazania itd. Coś kosztem czegoś, ale skoro już zainwestowałem w takie dziwadło jak aparat, to niech chociaż robi to, co ja chcę i oczekuję, prawda? :)))
      To prawda co piszesz o domach, światłach, zapadającej ciemności. Kiedy jechałem pociągiem przez Śląsk (nasz Śląsk), to widziałem w tych starych śląskich miasteczkach zapalanie się o szóstej rano światła, jakieś postacie w piżamach, często z potarganymi włosami. Życie. Ale wiesz, jakoś napełniło mnie to ciepłem i tym samym pytaniem, które od dawien dawna sobie zadaję - jakie ono jest? To samo mam zresztą słysząc pociąg (regularnie przy dobrej pogodzie 21.47 i później) czy widząc samolot. Nie nazwał bym tego wścibstwem, czczą ciekawością, a raczej refleksją nad życiem. To chyba dobrze, prawda?
      Tak Elu, piszę o poukładaniu się z wieloma sprawami - z tymi, na które mam wpływ albo z tymi, które odpadły ze mnie przy długim marszu. Na inne wpływu nie mam. Niestety.
      Też cieszę się, że mogę napisać coś, co samemu sprawia mi przyjemność. Dawno tego nie robiłem. Zbyt dawno. Jest jednak, jak jest, nie mam wpływu na to, co dzieje się obok mnie. Do czego jestem zobowiązany. Ale wiesz, pisząc ten tekst (częściowo na wydmach, bo pamięć jest ulotna) poczułem, że tak ma być, że to co robię jest na miejscu. Jakbym wkładał stary, wysłużony już ciepły sweter. Niby nadający się do zmiany, ale ulubiony przez zasiedzenie, swoją historię, łaty, plamy nieschodzące. Niech więc jest, skoro go lubię na złość światu :))
      Dziękuję Ci za życzenia i sam pozdrawiam Cię z nie tak daleka :)))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty