Przejście...
Ne wiem jak opowiedzieć to, co opowiedzieć chciałem wtedy. Nie wiem, bo ulotność chwili jest wielka. Bo ulotność światła mija. Bo pamięć jeśli jest, to tylko do pierwszego zakrętu. A zakrętów dużo. Dużo więcej, niż prostych dróg. Dlatego zapomniałem. Zapomniałem? Nie, to tylko wymówka. Daruj proszę to kłamstwo zbyt dojrzałemu mężczyźnie z pretensją do młodzieńczego roztrzepania. Siedziałem więc na wydmach, co samo w sobie było romantyczne. Nie, nie, bardziej sentymentalne, ale w moim wieku mogę mieć już w dupie znaczenie sentymentalizmu i romantyzmu. Brakowało obok kobiecego oddechu. Pary, która uleciałaby z wiatrem. Może spojrzenia kątem oka na skrzydełka nosa poruszające się lekko. Leciutko. Wdech – wydech. Wdech-wydech. I milczenie , które staje się porozumieniem. Nie znasz mnie takiego, ale to dobrze. Więc byłem ja i suche trawy. Ławica piachu i morze. I słońce, które wbijało się klinem w granatowobłękitne cienie. Zapisywałem słowa stygnącym na mrozie tuszem, a od piachu biło zimno nagromadzone przez zimę. Tak chciałem. Chciałem. I dlatego siadłem na wydmach. Wypełniłem kartę w aparacie, nogi nasyciłem drogą, więc pora by ostygnąć. Ostygnąć. Więc stygnę, stygnę, stygnę aż do dreszczu. Aż do zamknięcia oczu, by słyszeć tylko szum. I słyszę szum. I bawi mnie to, wiesz? Bo pewnie nie wypada w moim wieku siedzieć na wydmie i mieć zamkniętych oczu po to tylko, by usłyszeć szum morza. Nie wypada w moim wieku iść plażą przed wschodem słońca tylko po to, by zobaczyć szadź i drzewo, które lubię. Powinienem być stateczny i poważny i pielęgnować groszek w doniczce. A ja jedną nogą tu, drugą tam. W ciągłym nieokreśleniu. W wiecznej ucieczce. I wiesz, chciałem od dawna uchwycić ten moment między zimą, a wiosną. Może dlatego, że ciekawy byłem tego momentu między; tej przestrzeni nieokreślonej. I dlatego wyszedłem tak wcześnie rano, by zobaczyć szadź, która osiadła na drzewach. I rozświetlające słońce, które rani oczy bielą. Zimowa baśń, która wabi rozjaśnionym horyzontem bez dna. Idzie się przed siebie patrząc w dal i nie ma punktu odniesienia na horyzoncie. Dlatego poszedłem nie w prawo, a w lewo. Drogą latarników. I tę samą drogę wybrałem następnego dnia, ale próżno mi było szukać świetlistości; szadzi z białego i kruchego gotyku. Było ciemno była i bura mgła, która buchała od lądu. I wiesz, wtedy zrozumiałem, że zima ustąpiła. Że mgła niesie w sobie wilgoć i ciepło wiosny. A kiedy opar opadł, to zobaczyłem błękit i wędrujące ptaki. Tak, to były dwie białe czaple w drodze. Nie, nie było jeszcze wiosny, ale nie było i zimy. A ja stałem z głową wzniesioną do góry i patrzyłem, jak prąd powietrza unosi ptaki ku ich bezpiecznej przystani gdzieś tam. I chociaż ich obraz malał i malał by zniknąć, ja ciągle miałem podniesioną głowę. Nikt nie patrzył, więc mogłem podnieść głowę i zamknąć oczy. Usłyszeć szum w miejscu, które było pomiędzy. Tak, jak i ja. Tak, wiem, takie spostrzeganie świata wywodzi się od Jeana Jaquesa Rousseau – prekursora sentymentalizmu, które stanowiło podwaliny pod czucie romantyczne. Ale czy to coś wnosi w sprawę? Nawet to, że Rousseau chorował na schizofrenię? Właśnie, spostrzeganie świata przez pryzmat przyrody. Spostrzegania świata przez pryzmat siebie dało impuls literaturze. Więc być może mam to wszystko w dupie, ale jestem pomiędzy. Na chwilę, na te kilka dni. Kilkanaście. A potem będę tylko „pomiędzy” w samym sobie. I tylko lustro będzie liczyło dodatkowe zmarszczki, a prysznic będzie zmywał te sny, które w tym wieku zupełnie są już niepotrzebne…
Przejście jest niesamowitym czasem. Składanką ulotnych chwil i drobnych znaków, ktore łatwo przegapić. Jest też ulgą, kiedy przestajemy się kupić w sobie z zimna, napięcie ciała powoli odpuszcza... Pięknie napisałeś o ustępowaniu zimy, szadzi, bieli, oparach, ptakach... i cudne wyszły Ci zdjęcia, szczególnie te z ptakami i ze śniegiem i trawą po drugiej stronie drogi. Wyłamują się spośród pozostałych swoją odmiennością chociaż plaża i morze stanowią poważną konkurencję :)
OdpowiedzUsuńPiszesz o tym co wypada. I tak sobie myślę, że może w pewnym wieku wypada wszystko? To wszystko, co czujemy, że jest dla nas dobre, potrzebne. Nasi rodzice w naszym wieku byli stateczni, poważni. Dziadkowie tym bardziej, ale może nie wiedzieli że można inaczej? Bo mówiono, że nie wypada. Czym więc jest wypadanie? Jakimś ogółem norm społecznych? Dlaczego mamy się umartwiać ze względu na coś takiego? Myślę, że jesteśmy bardziej świadomi i wolni, niż poprzednie pokolenia. Wiesz, ktoś mógłby powiedzieć, ze w moim wieku też nie wypada wielu rzeczy. Nosić sukienek z dekoltem. Szwendać się samotnie po lasach. Spać w aucie przy plaży, siedzieć całą noc pod gwiazdami z winem, kłaść się spać po wschodzie i wstawać skoro świt o trzynastej. Wyłazić nocą na Babią Górę z ciastem i termosem kawy w plecaku, żeby podziwiać wschód i zaśpiewać komuś (komu oczywiście nie wypada) „sto lat„. Skakać na trampolinie (dopóki się pode mną nie zapadnie) i hustać się na każdej huśtawce, w którą zmieści się tyłek.
I tak sobie myślę, że wypada wszystko, o ile nikomu nie robimy krzywdy. Roztrzepanie, sentymentalizm i romantyczność mają swój ogromny urok. I dobrze czasem pobyć w nieokreśleniu. I ciekawość świata jest niezwykła. I bardzo się cieszę, że z twgo korzystasz. Że możesz. Bo możesz. I wypada. Zdrowie i życie są bardzo kruche. Może czasem lepiej coś zrobić i żałować że się zrobiło, niż że się nawet nie spróbowało? Dopóki możemy, dopóki jesteśmy w stanie.
Myślę, że możliwość spełniania swoich marzeń, realizacji celów i robienie tego, czego się pragnie jest darem. Nie wszyscy mają takie możliwości. Albo z nich nie korzystają. A to jest ten nasz kawalek wolności. I bardzo się cieszę, że Tobie się to udało. Udaje :) I może bycie „jedną nogą tu a drugą tam„ ma w sobie coś fascynującego? Jakąś niepewność, oczekiwanie. Bycie pomiędzy jednak pozwala mieć nadzieję czy te wszystkie chciejstwa. A zmarszczki? Niech będą, bo dodają uroku. Może te nowe, dodatkowe będą właśnie tymi w kącikach oczu, powstające kiedy mrużysz je od słońca? Może woda z prysznica zmyje sny, by zrobić miejsce na nowe?
Wybacz, wiem, że włażę w Twoją spokojną, wyważoną i stonowaną wizję świata ze swoim radośnie zezowatym jednorożcem. Chyba wiesz, że tak jakoś mam... Tak przejdę tylko. Posypię trochę brokatem i pójdę dalej. Może taki głupkowaty, niepoważny widok (no bo mi w tym wieku tak nie wypada ;P) wywoła u Ciebie jakiś drobny uśmiech :)
A tymczasem przesyłam Ci podziękowania, że wciąż tu jesteś, piszesz, obrabiasz zdjęcia i wrzucasz swoje przemyślenia. Naprawdę dobrze Cię czytać . I do tego dołączam uśmiech :) A niech się te zmarszczki robią, a co tam :)))
Tak sobie myślałem pisząc ten tekst, że mężczyźni w XIX wieku zapuszczali brody i wąsy, by wyglądać poważniej i "solidniej". A konkretnie, to po roku 1864, kiedy romantyczny kurz powstania opadł i okazało się, że mężczyzn brak, a kobiety mają uraz do "gorących głów" i szukają statecznego pana z pewną posadą. Ot, taki kontekst historyczny przypomniał mi się wtedy na wydmach. Czemu akurat wtedy? Bo się nie goliłem od jakiegoś czasu i wyglądałem dziwnie. Co wypada? Nie wiem, ale pewnie dla każdego te normy są inaczej skrojone. Są normy ogólne, ale i szczegółowe, które my sami musimy doprecyzować. Czy pójdziemy w stronę anarchii, czy skręcimy w dryl wojskowy, to pewnie reakcja na nasze wychowanie - jego akceptację bądź bunt. Wiele by mówić Elu, a konkluzja jest jedna: pokazałem coś, co podobało mi się w tamtych dniach - spokój. A bycie pomiędzy daje właśnie tę chwilę wahania, spokoju przed wyborem. Zostaję czy idę. Robię krok w przód, czy cofam się.
UsuńRozwalił mnie zezowaty jednorożec :)))
Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie :))
Jak będę bez wątpienia starszą panią to zacznę nosić kapelusze i palić papierosy. Palić zamierzam wyłącznie w miejscach publicznych i zawsze ktoś do tej zwariowanej staruszki będzie musiał podejść i powiedzieć „przepraszam, ale tu nie wolno palić”, a ja będę odpowiadać z miłym uśmiechem i szczerym zdziwieniem „ojej, nie wiedziałam”. Bo teraz mi nie wypada, jeszcze nie mogę tak robić, to by nie było wiarygodne i akceptowalne.
OdpowiedzUsuńWie Pan…od dłuższego czasu dojrzewa we mnie taka myśl, że można być i takim i takim- siedzieć na wydmie z zamkniętymi oczami, słuchając szumu można, a w innej odsłonie być poważnym, statecznym człowiekiem z groszkiem w doniczce, albo nawet całą szklarnią. Tych odsłon siebie mamy kilka, inna w pracy, inna w związku, inna wśród znajomych, jeszcze inna wśród rodziny i to jest ok, to jest w porządku, to się nie wyklucza, to może istnieć równocześnie i to nadal my, prawdziwi my. I nie ma to nic wspólnego z takim schizofrenicznym rozpadem. To jak ten moment między zimą i wiosną, nieokreślony ale jednak, może być pełnią zimy, albo lata, albo się przenikać, albo być ani taki, ani taki i to „pomiędzy” jest nadal spójne i w porządku.
Może i to są oczywistości, ale ja naprawdę dopiero niedawno odkryłam to dla siebie.
Wyliczyłam, że jestem już starsza, niż Pan był, kiedy znaliśmy się prawie te 20 lat temu, a wtedy wydawał się Pan niemożliwie stary, a teraz jakby już nie…Ale to też jest w porządku;)
Dużo dobrego dla Pana! :)
Kiedy znaliśmy się ze szkolnej ławy, to była taka lektura, jak "Ferdydurke". Teoretycznie powinna pokazać młodym ludziom, że zawsze i wszędzie nosimy maski i zmagamy się z formą - czyli z czymś co "wypada" i "nie wypada". Rzecz w tym, że o ile temat jest fajny i godny dyskusji, o tyle w realiach szkolnych kiepski. Czemu? Bo książka Gombrowicza jest groteską, bo jest w niej pomieszanie z poplątaniem itd. Kiedy ja sam chodziłem do ogólniaka, to byłem na tę książkę zwyczajnie za głupi. A poza tym, to chyba lepiej samemu odkryć to, o czym piszesz.
UsuńUbawiłem się setnie wizją Ciebie w czarnym kapeluszu (nie wiem czemu w czarnym, z dużym rondem, ale to chyba wyobraźnia), która pali papierosa i z przekorą udaje, że nie wie, że nie można palić :)) Już widzę to udawane zdziwienie starszej Pani, jej filuterny uśmiech i oczy, w których drgają iskry śmiechu. Cudo!! Ale masz rację, na razie nie wypada, bo byłabyś niewiarygodna. To się nazywa oszukać system :))
Taak, byłem wtedy niemożliwie stary :P Ale w związku z tym, opowiem Ci historyjkę z tamtego czasu. Otóż miałem zewnętrzną hospitację - przyszła moja była pani profesor ze swoimi studentami zobaczyć żywą lekcję. Zanim weszli do mnie na zajęcia, to miałem z nimi spotkanie w wolnej sali. Tak się złożyło, że wszedłem tam z nimi równocześnie i siadłem wraz z nimi przy stołach z ciasteczkami. Zostałem potraktowany, jako jeden z ich grupy. Kiedy gadanie trwało w najlepsze, jedna ze studentek, bardziej skierowana na naukę stwierdziła, że coś tego nauczyciela nie ma i co on sobie myśli. Powiedziałem, że pójdę go poszukać i polazłem do klasy. Kiedy studenci z panią profesor w końcu weszli na zajęcia, to miałem naprawdę wielką satysfakcję widząc ich spojrzenia :)) Ech, młodość :P
Ale to prawda co piszesz o wieku - perspektywa i doświadczenie. Tyle i aż tyle.
Ale cholernie miło mi się zrobiło, bo choć stary dziad jestem, to we wspomnieniach ciągle jeszcze bez zmarszczek :)))
Cieszę się, że napisałaś. Bez żadnych "ale", "gdyby", "może". Po prostu autentycznie się ucieszyłem.
Bardzo, bardzo serdecznie Cię pozdrawiam! :))
My chyba nawet film na lekcji oglądaliśmy! Albo mnie pamięć zwodzi.
UsuńPo prostu…nie nazwałabym tego noszeniem maski, bo to brzmi jakbyśmy kogoś udawali, nie byli sobą, może coś nas ograniczało? A teraz czuję to tak, że to nie jest rola, to tylko i aż tylko my. Po prostu.
W liceum każdy chyba był za głupi, nie tylko na Gombrowicza, zna Pan kogoś kto nie był? Bo mi nikt do głowy nie przychodzi. Ale dojrzewanie musi być trudne, w końcu umiera dziecko, żeby mógł się narodzić dorosły. Czasem myślę o takim spotkaniu siebie w wieku tych nastu lat, kto by był bardziej zaskoczony, ja teraz czy ja wtedy ;)
Ta sprawa z wiekiem mnie naprawdę zaskoczyła…przez moment miałam nawet taką myśl, że zaraz zaraz, ale to znaczy że teraz ja jestem starsza, a Pan młodszy ode mnie? Jak…? ;)
Kapelusze będą mieć duże ronda, myślę że nie będę tylko czarne. Napewno będzie ich wiele, może jeszcze jakieś szalone stroje w komplecie, bo czemu by nie.
:)))
Tak, oglądaliśmy film. Pamięć Cię nie zwodzi. Byłem niezadowolony z filmu, bo kiepski, ale cóż... To był pierwszy raz, kiedy wyświetliłem "Ferdydurke". I ostatni. Nigdy więcej tego nie zrobiłem i nie zrobię - Amen!
UsuńMiałem ucznia, który zaczytywał się w Gombrowiczu. Został aktorem, więc pewnie patrzył na autora pod tym właśnie kątem. Ale to był jeden. Na ile...Eeee...nie będę liczył :P
Jak teraz wspomniałaś o maskach, to przyznaję Ci rację. To faktycznie nie są maski - udawanie czy ukrywanie się. To faktycznie my w innych odsłonach. I chyba tak jest dobrze :)
Oczywiście, co to za kapelusze z małymi rondami!
Ostatnio widziałem mema z pewną panią, grubo po osiemdziesiątce, która zrobiła sobie tatuaż w miejscu gdzie plecy prawie kończą swoją szlachetną nazwę. Można? Można. Byle dawało to satysfakcję i zadowolenie.
Macham do Ciebie już poniedziałkowo :))
Cudne zdjęcia 💙
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :)))
Usuń