Kości snu...
Za szkołą jest płot. Zwykły płot, który stawia się dziś bardzo szybko.
Jakiś prefabrykat z betonu, który zasłania widok. Podobno miała być restauracja
lub w największym sekrecie bar, ale coś nie wyszło. Był gwar popołudniami i
parasole otwierały się, by w cieniu sączyć zimne napoje. Podobno i kuchnia była
wcale niezła. A potem parasole przestano otwierać i cisza opadła na to miejsce.
Płot pozostał. Krzywił się tylko coraz bardziej, a bluszcz posłusznie zaczął go
zarastać. Wiesz, widziałem to na prawie każdej przerwie – szary mur z fontanną
zieleni. I to była dla mnie pociecha, że on jest. Krzywy, koślawy, betonowy.
Czasami szedłem wzdłuż niego upewniając się, że jest. A mój cień skakał
radośnie po betonowych przęsłach nic sobie nie robiąc z powagi moich kroków.
Czemu ja o tym? Nie wiem. Naprawdę nie wiem, uwierz. Wydawał mi się ten płot
ważnym, więc o nim wspominam. Kiedy tak dzień po dniu na coś patrzysz, to staje
się to dla ciebie zwykłe, ale i ważne, bo jest elementem twojego świata. Bo
odgradza świat szkoły od innego świata. Tego zwykłego. I chociaż zakrzyczą
mnie, że bzdury gadam, że poprzewracało mi się w tej głupiutkiej głowie, to
naprawdę tak jest. Mógłbym nawet pokazać Ci cienkie linie, które wyznaczają ten
świat od tamtego. Tamten od tego. I choć trudno mi jest je nazwać właściwymi
imionami, to kiedy wychodzę na przerwę, to czuję, że przekraczam cienką linię
podziału między światami. Jestem i nie jestem w pracy, w szkole. Żyję i nie
żyję tym, co robię. Enklawa, gdzie mogę popatrzyć na brzozy, trawę i betonowy
mur. Zieleń przelewającą się za płotem. Wyciągnę rękę, zrobię kilka kroków i
jestem. To dziwne, wiesz? To jak człowiek potrafi zminimalizować swój świat i
na tym ziarenku piasku zbudować to, co dla niego ważne. Szukać w nim utraconego
świata i przestrzeni. Głębszego oddechu, który ma oczyścić głowę. Podobno to
ważne. Czy tak ważne jak sny? Nie wiem. Nie mogłem się nad tym zastanawiać, bo
nie miałem na to czasu. Na nic nie miałem czasu. Na niczym nie mogłem skupić
swojej uwagi. Może w nocy, kiedy powinno się spać, to sunąłem po papierze
czerwonym pisakiem, albo wcześnie rano ścigając się ze snem ptaków rozkładałem
papiery, by móc pracować. Pracować. Nie myśleć o tym, co dzieje się tam, w
środku. Nie śledzić korzeni myśli, biegu podziemnych strumieni i rzek. Nie
zastanawiać się nad kośćmi snu. Nie wiesz, co to jest? To takie moje. Bo
przecież każdy ma kości, na których osadzone są mięśnie, ścięgna. Dlaczego sny
mają nie mieć kości? Tę właściwą treść, kręgosłup, na którym osadzona jest
miazga. Ale…to też nie cała prawda, wiesz? Musisz sięgnąć głęboko, bardzo
głęboko w chwilę, kiedy człowiek zrównał się z naturą. Kiedy zbierał kości
zwierząt albo boskie kamienie. Nie wiem czemu boskie. Może miały inny kolor
albo kształt? Albo były wyślizgane przez lodowiec? A kości, bo pewnie
pochodziły od wilka, kruka, lisa i symbolizowały duchy opiekuńcze, albo duchy
lasu, gór, źródeł, morza. Z czasem stawiał na tych kostkach znaki – runy. Miały
mu pomóc we wróżbach. Ale pierwotnie ich stukot, ich ułożenie wskazywały to, co
miało się dziać. Podpowiadać. Bo przecież w kościach tkwiła esencja, dusza
zwierzęcia – opiekuna. Istoty magicznej. A więc i sny mają kości. Ich stukot
usłyszysz wtedy, kiedy wszystko się uspokaja. Niknie gwar, hałas i wszystkie
myśli tworzące szum. Biały, niewidzialny szum. Śmiej się ze mnie, śmiej. Ja też
się uśmiecham bo wiem, jak cenne są takie kości. Wiesz, one są, istnieją.
Opadają w nas na samo dno tam, gdzie jest tylko ciemno. Tam zostają zmielone na
proch. A przecież z prochu powstałeś i w proch… Z prochu w proch, od jednego istnienia w inne
istnienie. Od jednego snu do drugiego. Od jednego ziarna do drugiego. A
przecież i ten proch ożywi kiedyś nasze myśli, które zakorzenione są w naszej
ciemności. Tam właśnie, gdzie opadają kości snu. Rozumiesz teraz, jak ważny
jest stukot, kiedy rano podnosisz głowę z poduszki? Nie chcę, by wróżyć z tej
miazgi, która się śniła. Chcę tylko kostkę, która będzie stukać kościanym
stukotem wraz z innymi kostkami. To ważne. Dlatego zerwałem się o wschodzie
słońca mając we krwi rozkaz, by wstać i pracować. Sny wirowały i opadały wolno,
a ja łowiłem wśród nich kostkę, by móc się jej przyjrzeć. Dlatego ubrałem buty
i poszedłem wierząc, że leżąca na mojej dłoni kość snu pokaże mi drogę. I były
jaśminy pogrążone jeszcze w cieniu, ale pachnące jeszcze nocą i ciężkim
zapachem miłości pod księżycem. Nawet nie wiesz, ile razy marzyłem, by dotknąć
ciepłej kobiecej skóry i tonąć w ciepłej ciemności zapachu ciała, które nieodmiennie
przypominał jaśmin. I była też droga, którą kiedyś chodziłem, a która wołała
mnie kusząc szumem zboża. Młodego, zielonego zboża, które zgarnia w siebie
światło rannej godziny. I były też maki sączące się czerwienią, jak w porządnej
baśni. To była dobra kość. To była dobra przestrzeń, w której byłem sam. W
której mogłem sięgnąć dłonią wewnątrz siebie w zapomniane obrazy i słowa. Szedłem wśród grania bąków i pszczół,
a świt dopiero przeciągał się leniwie. Kość snu leżała na mojej dłoni i drżała
z uciechy. Może nabijała się ze mnie, że tak łatwo zapomniałem o świecie? A
może była to niecierpliwość, by więcej i więcej zagarnąć w siebie? Zapachu pól,
rosy, która za chwilę zniknie, zielonego zboża, maków i chabrów na skraju pola,
jaśminu skrytego w gąszczu? I kolorów, które uderzyły we mnie pastelem i
ciepłem tego poranka? Nie wiem. Ale przyszedłem do domu zmęczony i lekki. I
czułem w sobie stukot kości snu, która opadła na samo dno, by stać się mną na
powrót….
Coś Witku o snach ostatnio często piszesz i rozumiem to bardzo. Czasami chciałoby się przespać nie za dobry czas i obudzić się, gdy życie karty poukłada, ale oboje wiemy, że tak nie będzie. Może i to dobrze, bo po cóż byłoby nam takie trwanie w śnie nawet tym najpiękniejszym. A jednak stawiamy sobie granice, jak ten murek z bluszczem. Musimy, bo to nasze granice i zawory bezpieczeństwa. Trzeba nam pamiętać, a może właśnie czasami zapomnieć, że zgiełk pracy i trudy rzeczywistości są tylko częścią nas, naszego ja, że jest też inny świat. Ten za murem zielonym, gdzie jaśmin pachnie, bąki zbijają bąki i stołują się w czerwonych makach, a czas płynie jakoś inaczej. Zawsze będę Cię namawiała na taki czas, bo jak to cudnie napisałeś „ przyszedłem do domu zmęczony i lekki. I czułem w sobie stukot kości snu, która opadła na samo dno, by stać się mną na powrót…. „ Takie chwile nie mają ceny, a lekarze powinni przepisywać jak szczepionkę niemowlęciu, by dać ukojenie i spokój.
OdpowiedzUsuńCieszę się znów więc bardzo, że mogę Cię przeczytać i popodglądać Twoje zapomniane światy. Są zawsze dla mnie wzorem do naśladowania.
Mam nadzieję Witku, że znajdziesz czas i na szum fal lub inne szaleństwo, bo komu jak komu, ale Tobie należy się ono z pewnością.
Przytulam z upalnej Łodzi (chodzi w domu klimatyzacja, ale o tym sza..) i ślę myśli dobre, z nadzieją i zawsze z przyjaźnią :)))
Jak się nie uśmiechnąć Elu do tego, co piszesz? No powiedz, jak? Zawsze jak czytam Twoje komentarze, to nie tylko są pomysłowe (no proszę - bąki zbijają bąki - czysty uśmiech :) )ale i ciepłe wewnętrznie. Niewiele osób znam właśnie z taką wewnętrzną aurą spokoju i ciepła. Odbija się to w Twoich zdjęciach, ale o tym sza :))
UsuńMasz rację, coś o snach dużo ostatnio. Wiedziałem, że może nie powinienem o tym, ale siedziałem ostatnio w samochodzie i słuchałem brzęczenia radia. Źle usłyszałem tytuł książki, którą ktoś reklamował. Książka z gatunku tych, których nie przeczytam, bo poza orbitą moich zainteresowań, ale zaciekawiło mnie, skąd taka deformacja tytułu się wzięła. Wzięła się z mojego roztrzepania i czepialstwa i w sumie sam się z siebie śmiałem. Ale... ale te słowa zaczęły we mnie żyć swoim życiem. A skoro tak, to niech staną się opowieścią. Trochę niezręcznie obok siebie zamieszczać wpisy z tagiem "sen", ale co zrobić? Mimo wakacji jest dość niespokojnie, więc nie chciałem kombinować, bo znów kolejny wpis oddali się w czas nieokreślony.
Nie wiem, jak będzie z szumem. Liczę na to, że się uda, ale wszystko jest w fazie płynnej, czego nie lubię.
Dziękuję Ci za dobre, ciepłe słowa i również Cię mentalnie ściskam i przesyłam dobry i wdzięczny uśmiech :)))
Jest nowa opowieść, jest i muzyka :) Brakowało mi linków w ostatnich wpisach. Te wybrane przez Ciebie utwory dopełniają słowa i obrazy, nadają dodatkowej barwy i przenoszą w zupełnie inny wymiar. Taki Twój. Pozwalają lepiej zrozumieć, poczuć. No i dawno nie słuchałam Enigmy :)
OdpowiedzUsuńI uśmiechnęłam się na widok zdjęć. Dostrzegasz to, co często pomijane lub niedostrzegane. Zarówno, jeżeli chodzi o rzeczy jak i ludzi. Lubię ten Twój punkt widzenia. Skłania do tego, żeby się zatrzymać i zagłębić we własnych myślach.
I tak mnie naszło w związku z tym, co napisałeś o murze. Co bywa niepozorne, a z czasem staje się zauważalne. Jest z nami często i przez to staje się dla nas w jakiś sposób istotne, może wyjątkowe w tej zwyczajności.
„To jak człowiek potrafi zminimalizować swój świat i na tym ziarenku piasku zbudować to, co dla niego ważne. Szukać w nim utraconego świata i przestrzeni. Głębszego oddechu, który ma oczyścić głowę. Podobno to ważne.„
Wiesz, też myślę, że bardzo ważne. Pięknie to ująłeś. Takie drobne-ogromne rzeczy budują w nas poczucie przynależności, bezpieczeństwa, pozwalają zapuścić korzenie. I tak sobie myślę, że czasem wraz z nami sobie tak trwają, pomimo i na przekór. I nawet uśmiechamy się na ich widok, tak jak napisałeś, przyzwyczajni, że wciąż są.
I tak mi się skojarzyło, że z tymi rzeczami jest trochę jak z ludźmi. Obecność tych dobrych, wartościowych osób, w których można zapuścić w sobie wzajemnie korzenie, daje w pewnym sensie poczucie bezpieczeństwa i wewnętrznego spokoju, sprawia że się uśmiechamy. Cieszymy się, że po prostu są. Taka oaza, czy jak to ująłeś, enklawa, pomagająca zrzucić trochę wewnętrznych kamieni i przywracająca wiarę, że jakoś to będzie. Tylko, że w postaci drugiego człowieka.
Spodobał mi się bardzo wątek kości, symbolizujących ducha zwierzęcego opiekuna. Spotkałam się już kiedyś z podobnymi mistycznymi elementami wierzeń i rytuałów, szczególnie zapadły mi w pamięć Alebrijes- barwne stworzenia kultury meksykańskiej, będące hybrydami różnych zwierząt i pełniące funkcję strażników dusz. I tak się zastanawiam, jakie zwierzę lub Alebrije byłoby Twoim opiekunem? Nawet mam pewien pomysł ale jestem bardzo ciekawa Twojego zdania :)
Zgadzam się, że kości same w sobie mają szeroką symbolikę i ponoć nadprzyrodzoną moc. Kości, runy, proch i sny. Wróżby, przepowiednie. Tam już wsiąka się pomiędzy Twoimi słowami w magię. Wyobraźnia podpowiada okadzany pachnącym dymem rytuał, szept zaklęć, niesionych przez wiatr... I w jakiś tajemniczy sposób przenoszący na łąkę, gdzie przeciąga się dopiero budzący dzień i z ciemności wyłaniają się wraz ze słońcem cuda natury. Woń jaśminu, świeże zboże, delikatne maki, rześki zapach pól i szafirowe chabry, granie pszczół... Opisałeś to urokliwe miejsce i czas w taki sposób, że chciałoby się tam znaleźć i chłonąć przywracający życie spokój.
I wiesz, przewędrowałam przez Twoją opowieść jak z jednej baśni w drugą, trochę jak Alicja przez Krainę Czarów. To była bardzo ciekawa i przyjemna podróż, dziękuję :)
Na koniec tego przydługiego wpisu macham do Ciebie i przytulam, życząc Ci spokoju, jasności i odrobiny magii na codzień, choćby zaklętej w filiżance kawy w ciszy. I czasu spędzonego tak jak lubisz 💙
Starałaś się odnieść do każdej części wpisu, która Cię zafrapowała. Więc, w sumie, ja powinienem zrobić to samo. Powinienem, ale tego nie zrobię. Bo zrobi nam się wyliczanka, a przecież to nie o to chodzi. Zacznę tak:
UsuńWpis dłuższy niż zazwyczaj, bo zazwyczaj obejmuje 3/4 strony w Wordzie. To taki mój "licznik". Kiedy jest za dużo tekstu człowiek wewnętrznie nastawia się zupełnie inaczej i inaczej tekst odbiera. Tym razem jednak musiałem wydłużyć wpis, bo nałożyły się na siebie dwie sprawy. Tak to już jest, jak przechodzi się z etapu w etap, to patrzy się w przód, ale i wstecz. Zatem mur i granica odnoszą się do tego, co zostawiam za sobą. I jakie miały/mają dla mnie znaczenie.
Druga część (trwało trochę zanim wpadłem, jak połączyć te dwa sprzeczne pozornie tematy) faktycznie odnosi się do tego, co powinna - do wróżb, ale i do "światów zapomnianych" - tam właśnie stawiałem swoje pierwsze, fotograficzne kroki. Zresztą...co mi tam, powiem:)) Lubię tematykę szamanów. Może nie tych amerykańskich, choć tych filmografia i literatura wyniosły na pierwszy plan, ale szamanów z miejsc mało przyjaznych człowiekowi. Dawniej byli tym pierwszym ogniwem-pośrednikiem, który łączył naturę i człowieka. Często ludźmi świadomymi procesów biologicznych i społecznych. Gdybym miał coś dalej w ten deseń, to powiedziałbym, że to właśnie z szamanizmu wywodzą się późniejsi czarownicy i czarownice. A z nich naukowcy :)) Upraszczam i trywializuję, ale skróty myślowe są tu uprawnione, więc tak sobie skracam :)) Ale lubię ten temat.
Podobno każdy z nas ma swoje wewnętrzne 'zwierzę mocy', nie wszyscy jednak są świadomi jego istnienia. Nie wiem, czy ma to jeszcze jakieś przełożenie na świat współczesny? Ja bawię się konwencją. A moje wewnętrzne zwierzę? Hmmm...mama mówiła do mnie, że jestem osioł, więc pewnie.... :))))) Śmieję się i pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie :))
A tak jeszcze trochę poza komentarzem, to z tymi magicznymi rytuałami skojarzył mi się ten kawałek:
OdpowiedzUsuńhttps://m.youtube.com/watch?v=-u47nXqcGBQ&pp=ygUbd2VsbCBiYWxhbmNlZCBvbGl2ZXIgc2hhbnRp
:)))
UsuńŁadnie i grzecznie. A ja Ci wyślę coś niepokojącego ;)
https://www.youtube.com/watch?v=JBSmiqrkmYE&list=RDJBSmiqrkmYE&start_radio=1
Dziękuję :) Taki nieokrzesany i trochę dziki, a z dzików to ja dziką plażę jednak wolę ;) I Tobie takiej też życzę :)))
OdpowiedzUsuń:D
UsuńPan się zawsze z pełną gracją porusza po tym swoim świecie i te wszystkie poboczne światy łączy. Jak nikt. W tym tekście jest cały ten język, którym posługuje się Pan najlepiej: pogranicze jawy i snu, symboli i natury, samotności i pragnienia, granic trochę niechcianych, ale też skrzętnie pilnowanych, bo potrzebnych.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ta wewnętrzna alchemia o której Pan pisze…i to bardzo.
I kojący świt. Myślę że to jest najcenniejsze- być w porządku wobec siebie, w końcu wewnętrzny spokój gwarantem zewnętrznego, a ten pański poranek przynosi ulgę, więc udało się:)
I tego też życzę Panu w tych najbliższych tygodniach- spokoju, oddechu i wypoczynku
:)
Bardzo mnie skomplementowałaś - dziękuję! To bardzo wiele dla mnie znaczy. Jasne, każdy lubi, by go chwalić, ale to nie tak... Mnie cieszy przede wszystkim to, że odnajdujesz w tym tekście struktury, które Tobie się podobają, rzeczy, które zauważasz. Trochę wstydzę się takich dobrych słów pisanych przez Ciebie, ale i uśmiecham się odpisując.
UsuńTak, w pewnym sensie się udało, bo wrażenie zamknięcia, tkwienia w pewnym przymusie jest destrukcyjne, sama wiesz.
Dziękuję Ci z całego serca za dobre słowa i dziękuję za życzenia :)))
Również dla Ciebie spokoju i światła w oczach!
Mam taki płot i wyrastają mi z niego czerwone róże, no i miała powstać sesja zdjęciowa, ale nie powstała. A najlepsze co dzieje się za tym płotem - zboże jest 2/3 wyższe od tego, które rośnie dalej, kłosy są pełne, grube i duże, a wśród nich niebieskie chabry i czerwone maki - obraz mojego dzieciństwa. Pięknie wyszły na twoich zdjęciach, piękny jest owies, a podobny mijam od czasu do czasu i woła mnie, żeby go sfotografować, ale teraz już za późno, przyszły deszcze i za chwilę stanie się pewnie czarny. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńGorzka, jak dobrze Cię widzieć :)) Prawdopodobnie żyjemy w niedoczasie. W każdym razie ja tak mam, że przesuwam zdjęcia na "zaś". I tak minęły pierwsze liście, bzy, wschody z młodą zielenią itd. Wykształciłem w sobie polecenie "IGNORUJ", bo inaczej ciągle miałbym wyrzuty sumienia, że nie robię zdjęć i nie robię wpisów. Życie, po prostu życie...
UsuńCiekawa sprawa z tym płotem. Tak sobie myślę, czy to nie jego cień okazuje się sprawcą wzrostu? Hmm..
Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie :))