Białe miejsce...

 

            Za wcześnie, dużo za wcześnie. A dla mnie trochę późno bo wiesz, jak ze mną jest. Do wschodu było czterdzieści minut i w tej błękitnej godzinie na horyzoncie pojawiła się delikatna błękitna smuga. Zaledwie pasek, który przypomina, że kiedyś dzień nadejdzie. A tak w ogóle, to ciągnęły chmury, które przykrywały chmury, za którymi były chmury. Cebula chmurowa, z której powinien spaść deszcz. Może spadnie, kto wie. Tego już wiedzieć nie muszę. I nawet cieszy mnie to, bo martwiłbym się idąc po miękkim piasku. Ale nie idę po nim. Stoję na miękkiej trawie, która mokra jest od rosy. Zimno. Kilka kroków dalej owiałby mnie wiatr od morza niosąc w sobie ciepło, ruch i zapach nieporównywalny z niczym. Ale stoję, gdzie stoję. Patrzę na ślad po moim samochodzie. Dwa tygodnie odcisnęło piętno na trawie pod nim, wyblakła, stała się delikatna. A chwasty szukając światła wypuściły białe, długie łodygi. Minie pewnie kilka dni, jak dojdzie to wszystko do siebie. Zniknie ślad po tym, że stał tu mój samochód. To zupełnie tak, jakby znikała pamięć o mnie. O tym, że byłem. Wchodziłem przez ganek z trzema kamiennymi schodkami, a potem spiralą wspinałem się na trzecie piętro do pokoju o niedokonanej nieskończoności. Innego zresztą nie chciałem. Innego nie brałem pod uwagę, choć były ładniejsze, większe z dodatkowym oknem. Bo zależało mi na tym, by stanąć pierwszego dnia w progu i mieć wrażenie, że zaledwie chwilę mnie nie było. Że wróciłem nie po roku, a po kilku dniach. Dlatego patrzyłem na tę trawę z mieszanymi uczuciami – nostalgii, przyczynowości, przypadku i cholera wie czegóż jeszcze. Przelewało się we mnie to wszystko, aż starym zwyczajem siadłem na kamiennym schodzie czekając, by te wiry we mnie opadły. Siedziałem stygnąc. Dlatego lubię ranki, kiedy nikt nie przeszkadza w tym, co istotne. Cisza studzwonna wisi tylko w powietrzu, nietoperz raz po raz przelatuje, gdzieś odezwie się znienacka przebudzony gwałtownie świerszcz. To dobra godzina na odjazd. Im jaśniej, tym trudniej będzie usiąść i pomyśleć o tym wszystkim. Im głębiej w dzień, tym trudniej odjechać żegnając spojrzeniem stare drzewo wygięte wiatrem, wyślizganą balustradę, okno na morze pełne szumu i wiatru, przy którym genialnie pje się kawę patrząc na resztki wschodu. Ten właściwy czuję pod powiekami i w nogach, ale to zupełnie inna historia. Trzeba będzie zmierzyć się z pożegnaniami - „do zobaczenia za rok”. Za rok? Kto wie, co będzie za rok, kiedy ledwo udało mi się pojechać w tym. Nie chciałem i chciałem. Obowiązek walczył z wieczną chętką rzucenia wszystkiego w cholerę i zanurzeniu się w błękit. Dałem się przekonać, ale w tyle głowy tliła się cały czas iskra niepokoju i wyrzutów sumienia. Tak trudno jest podnieść się i siąść do samochodu. Tak trudno rzucać ostatnie spojrzenie na mały, biały domek okolony kwiatami na końcu drogi. Tak trudno żegnać zapach morza, mokrej trawy i ciszy, w którą kontrapunktowo wdziera się szum. Tak, zdecydowanie dziś wschodu nie będzie. To dobrze, choć jednej rzeczy będzie mniej żal. Rzuciłem ostatnie spojrzenie na białe miejsce pod samochodem i zamknąłem za sobą drzwi. Silnik zagrał posłuszną melodię drogi gotowy do pędu. Pora ruszać. Pora…  

 Zdjęcia z 29.07.2025















 

 


Komentarze

  1. Pożegnania bywają trudne, to prawda. Ale cieszę się bardzo, że udało Ci się wyjechać, wypocząć. Mam nadzieję, że był to dla Ciebie dobry, wartościowy czas, że spędziłeś go tak jak podpowiadało Ci to coś w środku, co czasem do nas gada, gdzieś ciągnie i czegoś pragnie. I że oprócz przepięknych zdjęć zabrałeś w sobie i ze sobą solidny zapas błękitu. Życzę Ci, żeby wystarczył na jak najdłużej. A tymczasem korzystaj jeszcze z czasu, kiedy nie trzeba się nigdzie spieszyć i zrywać o świcie. Ciszy i spokoju. Albo, jeżeli wolisz, dzikiej ciszy i spokoju :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziko się robi :D A tak serio, to ciągle mam we krwi wstawanie o 4.30 na wschód słońca. Potem zamieni się to wstawanie na 5.00 - tyle mojego. Fakt faktem, że błękitu nigdy dość. Nie miałem go za wiele w czasie wyjazdu, ale to mnie też ucieszyło, bo żar lejący się z nieba nie jest moim celem. Wiesz, chciałbym kiedyś we wrześniu lub na początku października jechać nad morze. Te ławice ciągnące po niebie i przystępną temperaturę jeszcze. I brak tłumów, do których mam awersję.Może urlop dla poratowania zdrowia? Miał być w tym roku, ale sytuacja w domu (sama wiesz) zmusza mnie finansowo na odłożenie na "kiedyś" takiego wyjazdu. Ech...życie. Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie :)))

      Usuń
  2. No to życzę Ci spełnienia tego chcieja ;) Co się odwlecze... To może nabierze mocy :)
    Też Cię pozdrawiam, Witku i macham z uśmiechem z niedaleka :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro z niedaleka, to włażę na dach, ściągam koszulkę i powiewam na wietrze w Twoją stronę :))

      Usuń
  3. Cudne zdjęcia💙

    OdpowiedzUsuń
  4. Cebula chmurowa – co za określenie. Tylko Ty Witku mogłeś na to wpaść. Wschodu nie będzie – mówimy, choć przecież wiemy, że cokolwiek się dzieje tu na ziemi czy w nas, wschód swoim cyklem codziennie rozpoczyna dzień. Czy lepiej rozstawać się w blasku słońca czy może zachmurzone niebo właśnie mniej boli. Nie wiem. Dla mnie każde rozstanie jest bólem i choćby promień światła był ogromny moje myśli nie skłaniają wówczas do uśmiechu. Białe plamy…wielokrotnie myślałam odgarniając z zgrabione gałęzie ostawione na kilka dni, jak szybko ciemność zmienia ziemię, jej mieszkańców, kolor roślinności. I może przekornie to zabrzmi, ale moim zdaniem jest to dowód, tak bardzo widoczny i namacalny, że każdy z nas zostawia ślad choćby i tylko taki. Nigdy nic nie jest po nic. Wszystko żywe potrzebuje światła. My też.
    Cieszę się bardzo, że mogłeś poczuć i tego lata szum morza, wiatru pęd, bo to ważne. Dobrze wiesz.
    A białe plamy, cóż, że zarosną, wrócą do zieleni. Morze, piasek, słońce i tak zamknąłeś na wieczność na pięknych fotografiach. Mogę patrzeć na nie bez końca. I powiem Ci coś po cichu – zatęskniłam. Zatęskniłam za drogą bez końca, za mokrymi stopami oblepionymi piaskiem, za wiatrem we włosach.

    Pozdrawiam, przytulam i ślę dobre myśli i piosenkę Witku.
    https://youtu.be/vJp7-13UvOE?si=8d93NsLFINrb8mf0

    OdpowiedzUsuń
  5. Zawsze jak wracam jest mi smutno. Jakby kończyło się coś dobrego i miało nigdy przenigdy nie wrócić. Jeszcze się nigdy nie zdarzyło, żeby nie wróciło, ale w tym dokładnie momencie to uczucie końca jest tak dojmujące, że nie zostaje za wiele miejsca na nic innego. No może poza niepokojem. Czuję wtedy w ciele napięcie, brzuch mam ściśnięty, nie mogę jeść, pić, w tym oczekiwaniu.
    Ta błękitna godzina, z tym błękitnym niebem i błękitnymi chmurami idealnie pasuje do tego smutku, w końcu błękit to jego kolor. Pięknie to Pan połączył.

    Dobrze, że Pan pojechał.
    I na tych kolejnych zdjęciach, kiedy obłoki stają się białe i widać blask słońca to wygląda jak obietnica powrotu. To naiwne, ale wierzę, że takie pierwsze promienie słońca są właśnie takim przyrzeczeniem. Bo kiedy długimi zimowymi tygodniami nie ma słońca i kiedy w końcu choć na chwilę, choć kawałek się pokaże to dla mnie zawsze się to staje obietnicą, że będzie dobrze. Jakby świat się uspokajał, oddech stał się głębszy, a serce równiej biło. Więc dopóki słońce dla nas świeci, to jest dla nas nadzieja. Lubię tak myśleć.

    Jakoś mało po mojemu mi to wyszło..za smutno czy coś ;)

    Proszę Pana- spokoju:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty