Dragonfly.

   
   Noc była ciepła i spokojna. Nad niecodziennie spokojną drogą nie unosił się opar spalin, a przydrożne krzaki migały tylko w oczach tworząc rozmazane plamy. Gdzieś nade mną fruwał nietoperz kołując i bawiąc się, jak delfin przy okręcie w towarzyszeniu statkowi. Koniecznie chciałem zdążyć na wschód słońca, który nasyci wszystko światłem, najpierw nieśmiałą szarością, a potem różem i pomarańczem, by w końcu wybuchnąć jasnością. Mgła szła od wody, a kaczki ciekawie wychynęły z trzcin, by zerwać się do niskiego lotu nad wodą. Na wodzie rozchodziły się delikatne zmarszczki uczynione pyskami chciwych ryb łapiących powietrze i owady. Siadłem na brzegu i patrzyłem. Była cisza. Tak doskonała, jakby mgła wyciszyła wszystko. 

   Czekaliśmy na wschód słońca. Ja i parujące jezioro, ja i świat zanurzony w ciszy, jak w staroceltyckiej, albo słowiańskiej legendzie. Zanurzony w tej ciszy nie spostrzegłem, jak gną się źdźbła traw, jak ku słońcu, które jeszcze nie wzeszło zdążają te, które są symbolem odmiany, które uważane były za powiernice diabła, których skrzydła mienią się tęczowo, a ciała smukleją na wietrze. Ważki posłuszne pradawnemu instynktowi wychodziły spod liści i szukały tej chwili, kiedy ogrzeją się słońcem, wysuszą skrzydła i zanurzą się w ciepłe już prądy powietrza, by żeglować korsarskim szlakiem. Zwiewne, chaotyczne w swym locie, potrafią zatrzymać się w powietrzu na dłuższa chwilę, by błyskawicznie zanurkować w promieniach słonecznych. To one były protoplastkami marzeń, które w legendach ocalały do naszych czasów - wiji i rusałek. Mieniące się, piękne, ale niebezpieczne. Jak marzenia... 

   Nad drzewami ukazało się słońce. Mgła pierzchła, podobnie jak ważki, które wysuszywszy skrzydła pożeglowały w swoja stronę zostawiając we mnie ciszę tej rannej godziny. Świt wstał, rozedrgany słońcem i upałem, a droga którą jechałem do domu znów zapełniła się samochodami. Wracałem do zgiełku miasta, do legowiska olbrzyma, który przeciąga się i sapie w rannym powietrzu. Do niepokoju, paranoi komunikacyjnej i rozdrażnienia. Do tego wszystkiego, co nie ma miejsca w starych opowieściach. Kiedy jednak noc przechodzi w dzień, w tej błogosławionej ciszą szarej godzinie, budzą się stare legendy, zapomniane ścieżki na powrót stają się przyjazne. Trzeba tylko uważać, by nie zbłądzić w mgle, lub nie zapatrzyć się w ulotne skrzydła ważek.

Komentarze

  1. Dzięki marzeniom warto żyć...
    a noce tego lata są wyjątkowo ciepłe nawet w nocy nie można liczyć na rześkie powietrze.
    Nie mówiąc o owadach które tego lata są wyjątkowo złośliwe,swoją złość wyładowują na ludziach ,nie można wejść do lasu żeby nie zostać pokąsanym.pozdrawiam w ten znowu upalny poranek licząc na ochłodzenie

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za wpis Olu. Widzę jakieś chmurki na horyzoncie i liczę, naprawdę liczę na odrobinę ochłody... Cieniście pozdrawiam WN.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za miły e-mail. Nie dałam możliwości komentowania bloga, może dlatego, że podobnie jak w pamiętniku - nie oczekujemy opinii? Chcemy jedynie w jakiś sposób utrwalać własne myśli.
    Tym bardziej jestem zaskoczona Twoją wiadomością.

    Cisza podobnie jak niewiedza, czasami bywa zbawieniem..
    Piękne miejsce, bije od niego tyle spokoju, wyciszenia, wtedy natura staje się najpiękniejsza, najbardziej żywa.

    Urocze zdjęcia, tych ważek.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Skoro to pamiętnik, w takim razie - cicho sza. Ani słowa więcej. Pozdrawiam w ten spalony dzień. WN

    OdpowiedzUsuń
  5. Ależ ja nie mam pretensji, miło wiedzieć co, komu się podoba i kto,jak reaguje na takie wpisy :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty