Sunset on the sea.
Zaczyna się od mew. Posłuszne swojemu instynktowi zaczynają krążyć, nawoływać się, a ulubioną zabawą zdaje się lot bez machania skrzydłami w wietrze wiejącym od morza. I ludzie rozumieją te sygnały, bo składają swoje koce, parawany, parasole, zabawki beztrosko porzucone w piasku i odchodzą. W ciągu godziny plaża pozbywa się swojego balastu ale nie cichnie. Kolor słońca zmienia się, a cienie wydłużają. Morze ciemnieje i nabiera delikatnej mgiełki. Rozgrzana słońcem tłuszcza, napojona piwem i syta wraca. Pielgrzymka rusza w stronę zachodu by móc złapać jeszcze ostatnie promienie, nasycić oczy kolorami i pośmiać się z tych, którzy jednak nie złożyli swoich parawanów, ręczników i całego tego balastu definiującego człowieka na plaży. W dobrym tonie jest iść brzegiem morza wraz z innymi uczestnikami pielgrzymki, która zebrała się, by pożegnać słońce. Nie podejrzewam, że wielu jest świadomych tego, że odprawiają starodawny obrządek pochówku słońca. Wszak jesteśmy istotami solarnymi i chrześcijaństwo nie było w stanie wyplenić w nas tego pierwotnego odruchu. Zmieniła się tylko forma. Nikt nie przeżywa, nie roni łez, kapłan z płonącą pochodnią nie czeka u brzegu morza. Jest śmiech i nawoływania, są zdjęcia robione telefonem, są starsze, dostojne matrony głośno komentujące tych, którzy przeszkadzają w powolnym marszu w kierunku wieczoru.
Najmniej ważnym elementem staje się słońce, które powoli zapada w horyzont. Kąpie się we własnej łunie, barwi chmury na kolor krwi i nieustępliwie zapada w morze. Tłum rozchodzi się powoli, hałas i śmiechy maleją i nikną, a pozostaje tylko uporczywe morze, które nabiera barwy ciemnej, wrogiej, szumi głośniej. Mewy już nie kołują, a łuna powoli rozwiewa się i piasek stygnie.
Obejmując kolana rękami znów myślę o tym, jak nieistotną jest iskra życia wobec wiecznego szumu morza, cyklu narodzin i śmierci słońca. Jak dobrze jest na tej plaży poczuć, że wiele spraw jest niezmiennych, dziejących się od zawsze. Daje to złudzenie nieśmiertelności i trwałości świata. Rozcieram ścierpnięte nogi, otrzepuję nogi z piasku i wracam przez wyludnioną plażę by w huku fal śnić swoje sny o brzegu morza i łzach słońca zakopanych w piasku...
A, że Słońce jest również gwiazdą, któregoś dnia nadejdzie jej kres,
OdpowiedzUsuńtylko.. co wtedy będzie?
Zapewne masz racje, mało kto zdaje sobie sprawę po co podziwia wschody, zachody - dlaczego akurat w tym momencie staje się wrażliwy na naturę.
Nie każdy stawia pytania, nie każdy zastanawia się nad tak filozoficznymi kwestiami.
Pełna różnorodność :)
Witaj :) Masz rację, że słońce jest gwiazdą i pewnie kiedyś zgaśnie, to trochę przygnębiające, ale dobrze jest wierzyć, że coś trwa niezmiennie. Przynajmniej w kategoriach kilku pokoleń. Pozostał mi już tylko jeden wpis dotyczący morza. Było, nie było, czas wrócić do rzeczywistości. Choć szkoda.
OdpowiedzUsuńA ludzie dziwią się, że wieczorem staję się markotny. Bo czy taki zachód nie prosi się o chwilę zadumy, moment zachwytu? I czy nie wymaga to pełnego skupienia? A jakże irytujące jest przerywanie i niszczenie takich momentów...
OdpowiedzUsuńAle przecież niebo i tak jest błękitne, mimo, iż tego nie widać (T.E. Seton, chociaż pewnie Pan na temat jego i jego idei wie więcej ode mnie).
tak więc puszczańskim "z błękitnym niebem"
MW
Nie wiem czy wiesz, ale w Finlandii wprowadzono okresowe naświetlanie światłem imitującym słońce dla uczniów i pracowników. Brak światła powodował w ich strefie geograficznej coroczną falę depresji i zamachów na swoje życie.
OdpowiedzUsuńKrąży nam żyłach blask,
krąży nam w oczach błękit nieba
i w sobie nosimy zawsze czas
zakrzepłą lawą wspomnień...
WN.
Rzeczywiście, sporo o morzu postów. I zdjęcia piękne, jak zwykle.
OdpowiedzUsuńMoże i Słońce daje szczęście: te roześmiane tłumy. Ale u mnie wywołuje tylko frustrację. Bo oni potrafią się ponieść chwili, wyżłopać piwsko, nażreć się i niczym nie przejmować. Oddać się niekoniecznie... hm... kulturalnej rozrywce, ale jednak rozrywce. Mają wakacje.
A mi z tym ciężko.
Widzisz Chochla, wygląda to tak: tłumy mi przeszkadzają i jak pewnie zauważyłaś, nabijam się z "rozgrzanej tłuszczy". Specjalnie chodziłem dwa kilometry plażą,, żeby nie widzieć ludzi. Takie troszkę może i socjopatyczne zachowanie tłumaczę chęcią wypoczynku. I nie zazdrość tym, którzy wypoczywają na swój sposób. Oni krzyczą, bawią się, śmieją, piją piwo itd., bo inaczej nie umieją. A Ty ... Ty powinnaś siąść nad brzegiem morza i słuchać szumu fal. Wyłączyć myślenie, co przychodzi z trudem, ale da się. Pozdrawiam serdecznie WN :)
OdpowiedzUsuń