Niewidoczni.


Światła sceny wynurzały naprzemiennie twarze tłumu. Ktoś wstawał, ktoś z miną winowajcy przedzierał się przez gęstą sieć krzesełek i nóg ludzkich. Trwał spektakl, który znali starożytni, który znali średniowieczni bardowie, który znała Europa czasów romantyzmu. Ale z tłumu biła obojętność nad powtarzaniem się historii, biła obojętność nad powtarzalnością procesów. Tłum słuchał. Tłum patrzył. Zachłannie. Z ta zachłannością dziecka, które nieoczekiwanie bierze udział w rozmowie dorosłych. Dobrze było mi siedzieć w tym tłumie, pośród przyjaznego milczenia, pośród pomruków aprobaty i okrzyków niezadowolenia. Stopić się z tłumem, reagować emocjami tłumu. Łowiłem znajome twarze, obserwowałem grę emocji. Wychwytywałem fałszywe nuty u tych, którzy śpiewali i czekałem na soczyste pointy prowadzących. Ale zanim przebrzmiały brawa, którymi tłum witał i żegnał uczestników, dostrzegłem ruch. Gdzieś na przecięciu się brzytwy reflektora i mroku, gdzieś za misternie ustawioną planszą, gdzieś na granicy oklasków. Bezszelestny cień, który nic nie znaczy dla tłumu. Nikt go nie oklaskuje, nie znają go kamery. Zapewne z dala od domu, przyzwyczajony do hotelowych pokoi i ciasnych wozów transmisyjnych. Znający swój czas i swoje miejsce. Trybik, który napędza ogromną machinę. Człowiek. I chyba to bardziej mną wstrząsnęło, niż światła sceny, niż popisy ludzi, których słuchałem.  Oswojeni z kamerami, umiejący uciekać przed ich czujnym wzrokiem. Chowający twarze. Zobaczyłem też niewymuszone uśmiechy prowadzących, których czas gonił, dla których ten klaszczący tłum był równie ważny, jak ci, którzy stanęli na scenie. I wolałbym zobaczyć na ekranie telewizora właśnie taki program. Nie piękną i sprawną maszynerię. Nie zawody śpiewacze, ale minę, gest i słowo, które sprawią, że uwierzę, że nadal jesteśmy ludźmi. Bo przecież blichtr, światło reflektora i bezlitosne oko kamery wyłowią piękną baśń o porażce i sukcesie na miarę amerykańskiego, oszukanego snu.   

Komentarze

  1. Niewidoczni, trybiki, cienie...
    przy pięknej baśni, przy blichtrze, przy amerykańskim śnie się nie liczą. Aż chciałoby się napisać, że takie czasy.
    Tylko czy to wina czasów? Czy po prostu przestaliśmy być ludźmi?

    Cieszę się, że blog w dalszym ciągu nie umarł.

    Pozdrawiam
    K.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że wysnułaś takie wnioski, choć może co innego miałem na myśli ;). Dostajemy piękny produkt haftowany co chwila reklamami i uśmiechamy się jak idioci do telewizora. A przecież to nie tak. A przecież to tak nie miało być. Tak przecież nie jest. Choć starają nam się wmówić, że właśnie tak, właśnie tak...
    Blog żyje. Powolutku, powolutku wybudzam go z letargu. Niestety czas nie pozwala, jak kiedyś na więcej. Ale starać się będę. Dziękuję :) WN.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba powinnam dać sobie szlaban na pisanie komentarzy po nocy, bo po przeczytaniu notki nie przysypiając przed komputerem wnioski wyciągnęłam zgoła odmienne. No ale cóż.
    Cieszę się, że blog się wybudza, bo przynajmniej dzięki pańskiej twórczości moje szare komórki od czasu do czasu pobudzają się do życia ;)
    Życzę jak największej ilości wolnego czasu:)
    Pozdrawiam K.=]

    OdpowiedzUsuń
  4. Spokojnie :D Każda interpretacja jest dobra i wnioski z niej są cenne. Nie narzucam, nie kłócę się. każdy może dostrzec w tekście co innego, bo ludzie są przecież różni. A komentować można, a nawet trzeba :D Pozdrawiam! WN.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zazdroszczę takich przeżyć, osobiście :)
    Przebywanie w tłumie to ciekawe doświadczenie, mimo tego, że staramy się być odrębni.. nie potrafimy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jej, prawie zapomniałem o blogu i blogowych obowiązkach, tyle na mnie spadło... A co do X-Factora, to faktycznie, ciekawe doświadczenie zwłaszcza, że słoń nadepnął mi na ucho i nie wydam z siebie jednej nuty nie psując jej dokumentnie :P Pozdrawiam Cię serdecznie. W.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty