Nic...


Pachnie szpitalem. Nędzne obrazki, które wiszą na ścianach nieudolnie mają imitować domowe ciepło. Szpital pozostanie szpitalem. Z lodówką na końcu oddziału, z łóżkami o regulowanych oparciach i blokowanych kółkach. Wytarte linoleum zna niejedną parę nóg, które krążą po korytarzu po północy. Ciche kroki i szepty tych, którym przyszło tu być. Nie ma radia. Jest telewizor na monety. I automat z kawą. Nieodmiennie pachnie środkami czystości i papierosami w toalecie. Nieodmiennie stoi jak wyrzut sumienia puste łóżko i wózek do przewożenia chorych. Czasami jest kroplówka. Mówi się po imieniu, bo choroba w takich miejscach zbliża. Przecież to tylko przystanek, przecież to tylko miejsce, gdzie przychodzi się po diagnozę i zdrowie. Gdzieś tam zza okna, którego nie wolno otwierać, wygląda świat. Jadą samochody, chodzą ludzie, a nocą zapalają się latarnie i światła w domach.
Patrzę na to wszystko zza szyby upstrzonej kroplami wody. Pada. Wreszcie deszcz i koniec upałów, choć na oddziale czuje się jeszcze ciepło i ciężki zapach nadchodzącego deszczu, który musi się poddać wobec zapachu szpitala. Nasłuchuję werbli wystukiwanych o blachę parapetu. Nasłuchuję kroków. Nasłuchuję jak najczulszy radar w świecie, czy z szafki przy łóżku nie odezwie się sygnał telefonu. Cisza. Nie, słyszę cykanie mojego zegarka i szelest. Zobaczyłem w źle ulanej szybie jej groteskową postać zniekształconą przez szkło. Siadła obok. Na sobie miała płaszcz z kapturem. Wymowne. Ba, konieczne. Czyżby to już?
- Nie, to nie już. wyszeptała, choć nie zapytałem.
- Co tu robisz? Widzisz, że jestem w piżamie, wstydzę się - dodałem niepotrzebnie obracając pytanie w żart. Przeciez to jej naturalne środowisko - łóżko szpitalne, sala operacyjna.
- Wiedziałam, że nie śpisz. Więc przyszłam, żeby posiedzieć. Nie wyszła nam rozmowa ostatnim razem. Więc może teraz...
- Daj spokój, do wszystkiego można się przyzwyczaić - odpowiedziałem i spuściłem oczy na ziemię. Patrzyłem na maszynowy wzór wykładziny. Nie podobał mi się, ale podziwiałem jego precyzję.
- Tęsknisz?, zapytała po chwili milczenia.
- No...
- Widzę, że to zbyt głęboki temat dla ciebie.
- Może.
- Ej, nie bądź taki, jej głos ożywił się znacznie, powiedz coś.
- Coś.
- Aha, nie chcesz, nie mów.
- Słuchaj, co ci mam powiedzieć, że tak, tęsknię? Przecież to oczywiste. Tak samo jak to, że czekam na wiadomość. Po cholerę brałbym ze sobą laptop? Po cholerę patrzyłbym na ten mój telefon, który milczy jak zaklęty? Wiesz, dodałem już spokojnie, czekam od kilku dni. Nic, cisza.
- Niedługo wychodzisz, więc jest sens?
- Sens jest zawsze. Nawet jeśli go nie ma.
- Głupcem jesteś, wiesz?
- Wiem.
Położyła mi rękę na ramieniu. Czułem jej ciężar. Czułem jej dotyk. Tabletki przestały działać, czułem fale bólu wkradające się w ciało. I choć z nimi walczyłem, wiedziałem, że zaleją mi usta. Noc rozpostarła się nad miastem jak zawsze. Ale płoszyło ją światło neonów i samochodów. Byle dotrwać do rana, kiedy przyjdzie sen płochy i da chwilę wytchnienia.
- Czekasz? Zapytała znów. Popatrzyłem w jej błękitne oczy i nie znalazłem w nich siebie tylko wolność. Wielką wolność. Od bólu, od problemów i od natarczywych słów.
- Tak, czekam, bo co innego mogę? Wiem, nie przyjdzie wiadomość i nie przyjdzie mail. Choćbym zdechł, to nie przyjdzie. A jednak czekam. Bo co by było, gdybym nie wierzył?
- Nic. Nic, odpowiedziała i zamilkła wpatrzona w korytarz w którym świetlówka migotała.
- Więc jest nic. Wielkie nic. I słowa, które we mnie brzęczą i ogień w dłoniach, którymi zapalałem gwiazdy. I cierpliwość po brzegi, której nie rozumie. I żal tak wielki, że nie sposób spać.
- Nie umiem ci pomóc, powiedziała. Ja tylko chwytam za rękę i przychodzę porozmawiać.
- Tak, wiem. Nic to, nic to. Po prostu nic.
Księżyc chciał się przebić przez chmury, ale mu się nie udało. Padało. Bolało. Wszystko. Ciało i to, co w człowieku najważniejsze. Napiłbym się wina. Białego. Tak jak wtedy. Może żal ustąpiłby nadziei? Może ...
- Wiesz, brakuje mi pól i przestrzeni. I wiatru. I ziemi. I słów, które ktoś wypowie do mnie z nadzieją i szeptem. Tak, wiem, nie uzdrowię całego świata, choć daję to, co mam najlepszego. Ale chciałbym usłyszeć ten szept. Chciałbym przeczytać słowa tylko dla mnie. Czy dużo chcę?
- Nie wiem.
- Czyli za dużo.
- Może...
- Pocieszasz mnie, wiesz? Spojrzałem na nią. Oczy miała wbite w szybę, w daleki świat inny od tego szpitalnego. Nie wiem, o czym myślała. Nie wiem, czy ja myślałem. Bolało. Wszystko.
- Pamiętasz, co ci mówiłam? Ona musi być prawdziwa.
A latarnie cięły swoim pomarańczem noc. Telefon milczał jak zaklęty. Nie działo się nic. Nic...  



Komentarze

  1. Przecież to tylko przystanek, przecież to tylko miejsce, gdzie przychodzi się po diagnozę, zdrowie i odejście... to odejście dodałam. Poruszające dla mnie, bo kroplówki, bo poręcze łożka szpitalnego( wykorzystywane przeze mnie w instalacjach, baaardzo często), bo pustka pozostawiona po kimś już na samym począteku tekstu- bliskie mi Twoje pisanie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Tekst z życia :( Ale cieszę się, że bliski. Nie chciałem pisać, że odejście, ale ono gdzieś jest w tym wszystkim. Dziękuję Ci Małgosiu :) No i pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten szpital-zawsze jest jakieś łóżko,wszędzie pełno spieszących gdzieś ludzi,wiszą kroplówki-smutek,choroba,cierpienie.Ale w powietrzu czuć powiew nadziei,że to nie dziś,że to nie ja...U Ciebie Witku wszystko w porządku?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem, jak odpowiedzieć na pytanie. Trudny czas. Ale tak, chyba tak. Chyba w porządku :) Dziękuję :))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty