Inna strona...
Patrzył na mnie tymi swoimi szarymi oczami śmiesznie
podpierając głowę pięścią. Zza zasłon sączył się blask świtu. Nie wiedział o
tym, że kiedy było jeszcze szaro, a on spał skulony z włosami potarganymi snem,
cicho podeszłam do okna. Materiał zasłon wydał mi się ciężki, a pod
stopami czułam chłód tafli parkietu. Ale tak było dobrze. Chciałam, żeby tak
było. Tak właśnie to sobie wyobraziłam. Kiedyś. Za szybą był świat. Mój, jego.
Patrzyłam gdzieś tam nie starając się przeniknąć ani deszczu, ani dywanu chmur.
Było, jak było. Jesień. W szybie odbijała się moja twarz, więc wyciągnęłam rękę
i dotknęłam szyby. Opuszki zetknęły się z zimnym szkłem, widziałam, jak
zostawiają ślady pary i poczułam, jakby duch mnie dotknął. Przecież to tylko
szkło. Przecież to tylko mur – trochę cegieł i zaprawa. Trochę desek pociętych
na mniejsze klepki. Trochę materiału na zasłony. Niby nic – trochę, a stoi łóżko,
stolik. Meble, książki, wypalona świeczka. Zdjęcia na ścianie, fotele, białe
wino, korek rzucony niedbale na stół – dom. Tylko i aż. Jego. I przez chwilę
mój. Bo nasączyłam poduszkę swoim snem. Bo mokrym palcem w łazience narysuję
serce, a jak go znam, nie wytrze tego przy sprzątaniu. I co ja mu mogłam
wczoraj powiedzieć? Tak, wypełniłam czas opowieściami. Ale nie powiedziałam
tego, co ważne. Nie mogłam. Nawet później, kiedy patrzył na mnie, a sen kleił
mu oczy. I tak leżałam patrząc na jego
sen i dotykałam jego ramienia, pleców, szyi. Nie obudził się. On też nic nie
powiedział. Śmiał się, żartował, ale widziałam przez niego, jak przez szybę, że
chciałby inaczej. Może, może kiedyś. Może nigdy. Widziałam, że był już o krok.
Jak jego usta szeptały, a ja udałam, że nie widzę. Oddzieliłam się kloszem,
szklaną szybą.
Co on czyta? Gdzie chodzi, z kim się spotyka? Czy patrzy
tak samo na innych, jak na mnie? Czy oni widzą tę szarość w jego oczach? Czy
oni słyszą ciepło w jego głosie? Czasem mówi tak, jakby czytał wiersze. Czasem
mówi tak, że chciałabym zamknąć oczy. Przecież wiem, że go to boli. Przecież
wiem, kim jest. A może nie wiem już? Zapomniałam? A może nie chciałam nigdy
wiedzieć? No, może przez chwilę. Dobrze mi tak jak jest. Bez słów. Dobrze mi w
tym pokoju. Ale i tak chciałabym uciec. Bo wiem, co zrobi, jak się obudzi, co
powie. A ja ucieknę pod prysznic. A potem wykręcę się czymś. Albo odszukam jego
rękę. Lubię jego dłonie. Silne, szczupłe, zawsze ciepłe. Wiem, poproszę o kawę. A on ją zrobi. I będzie
potem patrzył jak piję. Szukał koloru moich oczu, gapił się na włosy i na mnie
całą. Taki jest. Nie zmienię go. Ugotował kolację i nie mogłam się powstrzymać
i skrytykowałam. Powiedziałam, że można to inaczej, lepiej i że jadłam lepsze,
które znajomy zrobił. Patrzyłam, jak się zapada w sobie, jak nadrabia miną, jak
grają mu mięśnie szczęk. Obrócił wszystko w żart. Kiedyś przesadzę, tak jak on.
Podeszłam do łóżka. Położyłam się i wsłuchałam w jego
oddech. Dziwnie tak słuchać czyjegoś oddechu. Co mu się śni? Nie powie
przecież. Albo powie, że ja mu się śniłam. Albo podniesie brew i będę
wiedziała, żeby nie pytać. Ale i tak zapytam. Musi odpowiedzieć, musi…
Otworzyłam oczy, a on patrzył na mnie tymi swoimi szarymi oczami śmiesznie podpierając
głowę pięścią. Nie uśmiechał się, ale widziałam na dnie oczu iskierki radości.
Nic nie powiedziałam. Patrzyłam.
- Co ci się śniło?
- Tak od razu? –
dzień dobry.
- Dobry jak dobry, co ci się śniło?
- A co? Mówiłem coś przez sen?
- Tak, krzyczałeś jej imię.
- Kłamczucha! Wcale że nie!
- Ależ oczywiście, że wcale że tak!
- Nie mogę ci powiedzieć.
- Mów, pókim dobra.
- No bo wiesz,
śniło mi się…. Słuchałam jego głosu. Nie wiem co mówił, ale słuchałam go. I patrzyłam na jego oczy. Opowiadał tak,
jakby w każdym słowie istniał, jakby całego siebie w to wkładał. Słuchałam go,
jak się słucha poezji – nie wiem, o czym jest, ale przyciągała mnie melodia,
rytm, jego ranna chrypka.
- Dobra już, zrób kawę. Zrobisz?
- Zrobię.
- To ja idę do łazienki. Podniósł się, przeciągnął. Udałam,
że nie patrzę.
- No idź już, pospiesz się.
- Idę, idę… i pomaszerował gdzieś w głąb.
A ja weszłam do łazienki i mokrym palcem namalowałam
serce na lustrze – niech się cieszy.
Nie wiedziałam, co dalej…
dziękuję za narrację kobiecą i w ogóle dziękuję....piękne! nie wiem, czy wystarczy...
OdpowiedzUsuńPróbowałem spojrzeć na świat od "drugiej strony". Szkoda, że tej "drugiej strony" właśnie już zabrakło. Ale...został wymyślony zapis. Ciężko Małgosiu. Dziękuję Ci.
OdpowiedzUsuńpodzielam tą cholerna jesienia te same odczucia, zatem pozdrawiam Cię serdecznie...
OdpowiedzUsuńI ja Ciebie :)
OdpowiedzUsuńCóż-zaskakujące,cudowne,kobiece.Tylko to serce na lustrze...kobiety rysują je z uczuciem i mają nadzieję,że on go" nie wytrze przy sprzątaniu":-)jeśli w ogóle sprząta...:-)Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMój błąd. Ale wiesz, mam szybę w samochodzie, na której od wewnątrz ktoś, kiedyś narysował serduszko. Samochód sprzątam, ale ono zostało. Choć już nie wiem, po co... Dziwni ci faceci ;)
OdpowiedzUsuńDziwni...:-)
OdpowiedzUsuń