Między słowami.


           Między słowami są przecinki, pauzy. Ciche przejścia i modulowanie głosu. Czasem są łzy, które rwą płynne frazy czyniąc z nich wyspy niedopowiedziane. A czasem jest cisza, która oznacza już tylko bezradność. Anatomia słów, anatomia gestów. Atlas reakcji. I w tym wszystkim ja w swoim skomplikowaniu, niewypowiedzeniu i milczeniu. Na tyle dojrzały, by wiedzieć, jaką siłę mają słowa, na tyle naiwny, by wierzyć, że mogą coś ocalić. Naprawić. Rozpalić ognisko w czyjejś głowie, wywołać uśmiech. Dać wiarę, siłę, ład. Chciałbym żebyś stanęła za moim krzesłem i położyła mi dłoń na ramieniu. Czytała tekst, który rodzi się na Twoich oczach. Chciałbym poczuć Twój zapach i obecność, ruch, kiedy przestępujesz z nogi na nogę. Oddech, kiedy westchniesz. Cud codzienny - niedostrzegalny.  Nie, nie cud przywiązania, ale gest poufałości, zrozumienia, bliskości. Dlaczego chciałbym, żebyś patrzyła jak piszę, jak rodzi się tekst? Chciałbym, żebyś wiedziała, że istnieję wtedy tylko ja. Ten, którego nie ogranicza ciało, czas, miejsce. Ten, któremu głos się nie łamie. Ten, który chciałby Ci coś opowiedzieć. Bo umiem opowiadać. Dobre opowieści powinny mieć kolor błękitu, srebra albo złota. Dlatego zapaliłem świeczkę.

     Zdarzyło się to w któryś piątek grudnia. Dzień chylił się ku ciemności, a jarzeniówki nadawały twarzom zimnej barwy. Surowej. Załatwiałem ostatnie sprawy. Ostatnie rozmowy, mijani ludzie i grzecznościowe "miłego weekendu" nadawały temu czasowi smak zwycięstwa i zapowiedź wieczoru z dobrym winem, muzyką z głośników, książką i czekaniem, kiedy wysłać sms. Było pięknie. Tak pięknie, że chciałbym tę chwilę przedłużyć, chciałbym popracować jeszcze, by tym lepiej poczuć smak zmęczenia. I jakbym wyprorokował. "Szlachetna paczka", podopieczni nie kupili prezentu, trzeba jechać, załatwić, być, pomóc. Zbuntowałem się. Nie, nie pojadę, nie chcę, nie będę, nie dziś! Ale wiedziałem, że to zrobię. Bo jestem facetem. Bo można na mnie polegać. Bo muszą być takie osoby, które muszą. Kiedyś, rok temu, nazwano mnie frajerem. Ale czy to frajerstwo, że robi się to, co trzeba? Bo trzeba. I nie dlatego, że "Szlachetna paczka". Po prostu. Kiedy wychodziłem spotkałem mężczyznę i kobietę. Przyglądali mi się. Mężczyzna z ciekawością. Był ubrany w wysłużony sweter i narzuconą kurtkę pamiętającą lepsze czasy i mody. Ale nie na niego zwróciłem uwagę. Popatrzyłem na żółtą, chorą twarz kobiety. Na krótkie włosy, którym chciała nadać pozory fryzury. I na oczy.... Nie, nie pamiętam ich koloru, zresztą światło świetlówek tak odrealnia. Te oczy były głodne. Pierwszy raz spojrzałem w oczy kogoś, kogo oczy były tak głodne. Wszystkiego. Miłości, błagania, towarzystwa, rozmowy i Bóg wie czego jeszcze. Wczepiła się we mnie tym wzrokiem. Pytała - to ty? To ty tu będziesz? To ty dasz mojej rodzinie dobre święta? To ty dajesz swój czas? Proszę, daj mi swoją miłość i daj mi swoje słowo. Daj mi siebie! To nie był wzrok meneli, który przychodzą do furtki prosząc o coś do zjedzenia, choć wiadomo, że przeznaczą to na picie. To nie był wzrok psa, który patrzy z miłością i z pytaniem o nastrój. To był wzrok zaszczutego człowieka, który nie może już nic, tylko prosić o pomoc. I wiesz, nie zapomnę tego spojrzenia do końca życia. Nie zapomnę tej chwili, kiedy popatrzyła na mnie nieznajoma kobieta z żółtą, chora twarzą i badała to, co we mnie. Szukała mojego wzroku, szukała kontaktu. To była pierwsza historia. Historia o pragnieniu.
     Druga historia zdarzyła się kilka dni później. Kiermasz ciast, konsultacje, koncert charytatywny i Bóg wie, co jeszcze. Kręciłem się, robiłem zdjęcia, rozmawiałem. Trudny dzień trwający 12-13 godzin. Bez jedzenia, bez chwili dla siebie. Trudna rozmowa z jednym z rodziców. Trudna, bo rozmowy stają się trudne, jeśli dotyczą kogoś, kogo los nam nie jest obojętny. Starałem się być wszędzie. Starałem się zrobić dobre zdjęcia. Starałem się. Aż w końcu usiadłem przy biurku. Przykryłem twarz dłońmi, jak robię, kiedy jestem zmęczony. Ciemność, błogosławiona ciemność i odcięcie się od hałasu, gwaru i muzyki. Odcięcie się od młodzieży, która stara się sprzedać kawałek ciasta za trzy złote. Tak, wiem, szczytny cel. Popieram. Niestety, nie miałem pieniędzy, zapomniałem. Nie wybrałem z konta. Piłem więc wodę, by zagłuszyć uczucie głodu wzmagane przez zapach ciast. I otworzyły się drzwi do mojej sali. Z niechęcią odjąłem dłonie od twarzy. Myślałem, że kolejny rodzic. Myślałem, że ktoś, kto mnie szuka, bo trzeba "już i natychmiast zrobić zdjęcia". W drzwiach stała dziewczyna. Na wyciągniętej ręce miała ciastko. Z daleka widziałem, że takie, jak lubię. Z budyniem, mokre, pachnące.
- Przyniosłam Panu ciasto. Tu uśmiechnęła się trochę niepewnie, ale za to ładnie. Oczy się jej śmiały.
- O, dziękuję Ci, ale wiesz, nie wziąłem pieniędzy. Przepraszam. Naprawdę głupio mi się zrobiło. Inna sprawa, że już przesadzają, żeby łazić po salach i sprzedawać ciasta. Ja rozumiem, szczytny cel, ale żeby aż tak ścigać ludzi?
- Nie, nie Panie Profesorze, chciałam Panu dać ciasto. Podeszła do biurka i położyła ciasto.
- Ale dlaczego? Co, zostało wam? Czemu mi je dajesz?
- Nie, ciasta mamy jeszcze, ale widziałam, jak Pan idzie do siebie, wiem, że jest Pan od rana. No to pomyślałam sobie, że dam Panu ciasta. Tak po prostu. Tu znów się uśmiechnęła.
Podziękowałem, a ona uciekła przymykając drzwi. A ja zdziwiłem się swojej nieufności, zdziwiłem się jej uśmiechowi i temu, że nie grała. Po prostu przyniosła ciasto i uśmiech dla kogoś, komu tak po prostu chciała coś dać. Z serca, z troski, z czystej życzliwości.
     Trzecia opowieść zdarzyła się w czwartek. Wychodziłem z pracy i mój przyjaciel chciał zapalić. Chciał, żebym dotrzymał mu towarzystwa. Poszliśmy za budynek. Śmieszne to, palić za budynkiem, jak uczniowie, którzy hodują w ukryciu swój nałóg. Staliśmy i rozmawialiśmy jak ludzie, którzy sporo razem przeszli, którzy się wspierają, którzy wiele o sobie wiedzą. On napełniony dumą z klasy, która przygotowała wigilię klasową, ja złamany słowami, które dostałem kilka nocy wcześniej. Widziałem w jego oczach troskę i chęć pomocy. Nie dopytywał, ale widziałem, że jest tu nie dla nałogu, a żeby być tę chwilę. Ze mną. Wiedział, że chcę uciec, schować się w bezpiecznej przystani domu, bo tak zawsze robię, kiedy coś złego się dzieje. Staliśmy bez słowa, jak ludzie, którzy nie muszą już mówić, żeby wszystko zostało powiedziane. Zimowy poranek wypogadzał się powoli. Niebo było już błękitne, choć od zachodu ciągnęły pasma niskich chmur. I wtedy usłyszeliśmy świst. Ja wiedziałem, co to jest, ale on rozglądał się w poszukiwaniu dźwięku. Niebem leciały łabędzie. Trzy łabędzie na błękitnym niebie. Duże ptaki o ogromnych skrzydłach podświetlone złotym światłem wczesnego słońca. Piękne. Przyjaciel powiedział wtedy:
- Piękne. Nigdy jeszcze nie widziałem.
- Piękne, odpowiedziałem. Na takich łabędziach latały walkirie.
Popatrzyliśmy na siebie i uśmiechnęliśmy się. On ze zrozumieniem, ja ze smutną konstatacją. Podaliśmy sobie ręce i po męsku poklepaliśmy po plecach. Nie trzeba było słów między nami, by wiedzieć wszystko. Obydwaj lubiliśmy mity nordyckie. Obydwaj wiedzieliśmy, jak wyglądają walkirie. Walkiria. W szumie skrzydeł...
Trzy opowieści na dziś. Tryptyk wigilijny z pogańską końcówką. A to, co między słowami, niech zostanie milczeniem. Bo słów jest dużo. A to co między nimi jest ważniejsze. Dużo ważniejsze....
    

Komentarze

  1. najbardziej lubię
    milczeć

    ubierać słowa
    w ciszę

    słuch zapinać w dźwięku pętelkę
    którego nikt jeszcze nie usłyszał

    lubię karmić echem
    niewyśpiewaną piosenkę

    która nie dotyka języka
    lecz serce budzi niechętne

    "Najbardziej lubię" Małgośka 20.12.2016 r.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Ci Małgosiu :) Piękny prezent!!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty