Monolog wieczorny



Nie poznaję swojego głosu. Wreszcie nabrał barwy, stał się szorstki i konkretny, jakbym od lat go nie  używał. I chciałbym, żeby zawsze taki był. Ale nie będzie. Minie choroba i z nią ta fajna chrypka, która sprawia, ze wreszcie coś mi się w sobie podoba. Niski próg atrakcyjności? Być może, nie jestem psychologiem i Boże, jeśli jesteś w szumiącym błękicie, broń mnie od nich. Broń mnie od smartfonów i ich aparatów, bo wydają wyrok ostateczny. A żyć trzeba, jak mawiał klasyk. I pomyślałem sobie, że nie można żyć wszerz, bo życie się rozlezie, jak para ulubionych, ale starych portek. Nie można też żyć przed siebie, bo ono nie jest wiernym psem, by wrócić. I nawet nie powiem, co z życiem, które zostaje z tyłu. Żyć tyłem? Źle brzmi i tak też wygląda, jakby chciało się odkopać w popiele iskrę, która dawno zgasła. Więc jak żyć? Nie można przecież bezustannie go trwonić między ludźmi, którzy nie szanują tego, że poświęca się im to, co najważniejsze. A może nie mam racji? Ale tak myślę, że powinno żyć się do środka. A zacząć od miejsca, w którym zamyka się oczy.
Jest ciemność. Niektórzy się jej boją, ale to strach pierwotny, który trzeba zwalczyć. Potem pojawia się ziemia i niebo. Czasem po prostu kawałek ziemi, na którym możemy usiąść. W kucki, po turecku. Możemy też klęknąć. Możemy też w pyle kreślić znaki. Faliste linie, znaki drzewa, piorunu, spirali, oka. Możemy też zasadzić na tym ubożuchnym skrawku ziemi ziarenko. Nie, nie wiem jakie. Dąb czy lipa, czy cokolwiek innego. Nie wiem. Ale widzę siebie, jak w podartych spodniach i białym podkoszulku klęczę trzymając w dłoni żołądź. Nie wiem skąd się wziął, po prostu go miałem. I zakopałem, bo tak trzeba. I przychodziłem codziennie go podlewać. A potem zrobiłem to samo z innymi drzewami sadząc swój ogród, który rozrósł się we mnie. Który dziczeje i którego ścieżki zarastają. W którym wydeptuję nowe. Mój ogród ze stawem niepamięci, mój ogród z rzeką, która zachwyciłaby Heraklita. I wychodzę nocą patrzyć na gwiazdy i sam je zapalać. Dobrze mi się mówi pod koniec dnia i mógłbym opowiedzieć o nowych odkrytych plażach i morzu cierpliwości, o wietrze, który szumi w gałęziach, o obłokach płynących, o białej korze brzóz. Ale nie opowiem. Przecież to monolog, więc prawie jak spowiedź. Więc wybacz Panie wszystkie moje grzechy, które popełniłem i chciałbym popełnić, ale życie takie jest. Właśnie takie - do wewnątrz. Sam je przecież stworzyłeś, ale nie powiedziałeś, jakie ma być. Moje jest właśnie takie - ze starą furtką malowaną na biało, której żadnym zaklęciem się nie otworzy, a do ogrodu mogą wejść ci, dla których sama się uchyli.
Jak więc żyć? Do wewnątrz. Najpierw napełnić życiem siebie, by potem napełniać nim innych. Bo jeśli w człowieku jest pustka, będzie napełniał pustką. Nietrwaniem i niespełnieniem. Chaosem i mową reklam. Krzykiem, hałasem i bbf. Biedą swojej pustki, kiedy nie może, jak ja, stanąć pod rozłożystym drzewem i oprzeć pleców o pień. I nie umie czekać i uśmiechać się, kiedy stara furtka, malowana na biało zazgrzyta dawno nieoliwionymi zawiasami obwieszczając, że jesteś....
 

Komentarze

  1. Cześć :-)
    Dziękuję za wspaniały tekst, do głębszych przemyśleń.
    Zdrowia życzę, pozdrawiam
    K.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Dawno Cię nie było. Dziękuję, że przeczytałaś i cieszę się, ze Ci się podoba. Jakoś tak zebrałem to co we mnie i przelałem. Również ciepło Cię pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty