Czekanie.


Jest taki wiersz Horacego, który zmienił literaturę na zawsze. To jego słynne "Exegi monumentum..." Pisze w nim: "Wybudowałem pomnik trwalszy niż ze spiżu". Rzecz jasna, chodzi o literaturę, a w szczególności o poezję. Co zostało wydrukowane, już na zawsze zostanie w świadomości ludzi. Czytających oczywiście. W tamtych czasach antyku grecko-rzymskiego tylko elita czytała, choć nie wszyscy. Zatem to, co zostało zapisane, było przeznaczone dla garstki ludzi. Wybrany dla wybranych. Pełna nobilitacja. Uderza mnie zawsze pewność Horacego, że tak się stanie. Uderza mnie pewność, że literatura ocali myśli, które przelał na papier. Ale co się dzieje dalej? Kolejni pisarze sięgając po laur wierzą, że to co zapiszą przetrwa na papierze, że staną się nieśmiertelni. Jakby przestawało liczyć się to, co chcą powiedzieć, pokazać, a liczy się przetrwanie. Cóż, odruch ludzki. Banalnie ludzki, bo po to człowiek chce mieć dzieci, żeby zobaczyć w nich cząstkę siebie samego i mieć świadomość, że ta cząstka nie umrze pierwsza. Stąd też gloryfikacja tego, co zostało napisane. Wszystkie wstępy, motta, łacińskie sentencje, odwołanie do źródeł, by pokazać ogrom pracy tego, kto pisał. A blogi? Miałem nieszczęście wejść na jeden z blogów pisarza, który drobiazgowo, krok po kroku wyliczał nieszczęścia losu, nakład pracy, mordercze terminy i straconych przyjaciół w czasie pisania i po napisaniu książki. A jego książka? Taka sobie. Ani do czytania przed snem, ani na wakacje, ani do pociągu czy autobusu. Audiobook też odpada. Czy on też, jak Horacy, czy on też z wieńcem laurowym i kieszenią wypchaną złotem? Czy istnieją granice bufonady, chwalenia samego siebie w pogoni za autokreacją? Kim jesteś pisarzu, że wolno Ci obrażać mnie, czytelnika, który wydał trzydzieści złotych na książkę, którą odłożyłem z obrzydzeniem mówiąc: DNO? Straciłem swoje pieniądze - ech, rzecz nabyta, ale zmarnowałeś MÓJ CZAS i jeszcze grymasisz? Jeszcze Ci mało? Nie dziw się, że tracisz przyjaciół, boś jak ten pępek w wiecznym ja, ja i ja...


                                                             *                 *               *

Było ciemno za oknem, a w pokoju paliła się tylko świeczka. Zamknąłem książkę bez żalu. Bo czekałem aż do mnie przemówi. Czasami dzieje się to od razu na początku, kiedy pierwsze strony zaczynają żyć własnym życiem, czasami zaczyna się to od środka. Czasem znów, koniec jest tak jasny i tak płynny, jakby był zrobiony z płynnego światła. Tym razem ślizgałem się po literach na próżno szukając wejścia do tego świata. Czy zresztą chciałem tam wejść? Zamknąłem ją i ona zamknęła mnie. Odsunąłem ją jak nie książkę, ale przedmiot. Patrzyliśmy na siebie z wyrzutem. Z niespełnieniem. Ja i książka. Ja i mój czas. Czas, który dałem tej historii. Czas, który wyrwałem z siebie, który mogłem przeznaczyć, na co innego. A teraz został mi tylko niesmak i dziura w życiorysie, którą zasklepią nadchodzące dni. Byłbym zły, ale nie potrafiłem. Tak jakby było mi obojętne to, co się stało. Bo ile czasu straciłem dla ludzi, którzy byli i odeszli nie wiedzieć kiedy. Wzięli, co chcieli, dostali to, na czym im zależało. Byli jak ta książka, tylko bardziej wymagający, bardziej czasochłonni. Oczekiwali uwagi, słów, czynów. Czasem nawet snów. I obecności. I dostawali. A potem odchodzili swoją krętą drogą zostawiając pustkę albo obojętność. Nigdy tego nie potrafiłem i dlatego jestem sam. Wśród ludzi, wśród tłumu, a sam - paradoks społeczeństw. Otworzyłem okno. Wiar i deszcz wpadły do pokoju. Patrzyłem na uśpione o tej porze miasto gdzieś w oddali. Latarnie podświetlały deszcz. Pachniało. Siadłem na parapecie i myślałem o słowach, które Ci posłałem odsłaniając się haniebnie. Wierzyłem zawsze w szczerość słów wypowiadanych w nocy. W zaufanie, w które znów chciałem wierzyć. Zapaliłbym, jak dawniej zajmując czymś ręce i patrząc na żarzącą się końcówkę. Ale nawet to sobie odebrałem dając słowo, że nie zapalę. Siedzę więc na parapecie i patrzę w ciemność. Niedługo wstaną ptaki. Świt wleje się szarością w pokoje. A magnolia otrzepie mokre kwiaty. Czekałem, bo nie miałem pewności, czy już odeszłaś, czy jesteś i milczysz. Tak dziwnie wygląda pokój z tej strony. Stół, krzesło, kanapa, szafki z książkami, dywan, chybotliwa świeczka i książka. Ta książka, która nie otworzyła swojego świata. Która nic nie zmieniła. Zamknąłem okno. Dmuchnięciem zgasiłem świeczkę, by pogrążyć pokój w mroku. O szyby tłukł się deszcz. Siedziałem na parapecie. Czekałem...

Komentarze

  1. piękne...cisną mi się na usta słowa: "Jak się ,,zabić" , ażeby zaistnieć ?!"
    Dobre rozważanie na temat tego - czym jest twórczość i kim jest twórca...ci , którzy zapominają, że oparta jest na procesie, zwykle kończa na zamknięciu ksiażki przez czytelnika...dojrzałosć przychodzi z czasem, a jeśli nie, po prostu nasz umysł pewnych elementów nie przyswoił...bardzo mi sie podoba to co napisałeś...powinni przeczytać ci, których twórczosć oparta jest na spijaniu tylko i wyłacznie splendoru z bylejkości...pozdrawiam Witku i dziękuje za Wierzyńskiego- trafiony w 10 :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się zdanie "Jak się,zabić, ażeby zaistnieć ?" Bardzo na czasie. Naprawdę, wyjęłaś mi z głowy :)) Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty