Zapomniana czerwień
A
jednak przyjechałem w to miejsce, którego wyrzekłem się wielokrotnie. Pola po
horyzont opadły mnie, jak stęsknione psy i ja też wyciągnąłem rękę, by zanurzyć
ją w trawie, gdzie kiedyś siedziałem. Znów zobaczyłem ścieżkę między polami,
starą gruszę, w której sowa miała swoje gniazdo. I lis skradał się w ciemności.
I wszystko było tak, jak być powinno oprócz słów, które przywołałem w pamięci. Może
dlatego tu przyjechałem, by zakończyć tę historię, może poczułem się gotów
stanąć naprzeciw swoim demonom? Nie wiem. Czułem tylko pot, który kapał mi na
dłonie, a słońce mieszkało w mojej krwi. Błogosławiony cień otulił mnie i byłem
przez chwilę w błękitnej ciemności zanim wzrok przyzwyczaił się do blasku,
kiedy ściągnąłem okulary. Kim stałem się przez ten czas, który rozdzielił nas,
jak dwa światy? Kim się stanę teraz, mając pod powiekami zupełnie inny obraz?
Tak, lubię stawiać pytania, bo one świadczą o tym, że jeszcze się szuka.
Jeszcze nie jest za późno na życie. Jeszcze nie jest za późno na dłonie, które
staną się… Czym? Światem? Nieznanym lądem? Wyspą? Snem? Ucieczką od banału?
Może wszystkim po trochu. Może. Nie, nie umiem siedzieć w jednym miejscu. Mijają
minuty, a ja czuję, ze mijają mnie jakbym zakrzepł w swoim świecie, jakby ktoś
zatopił mnie w żywicy i powiesił na piersi. Nie chcę tak, dlatego poruszam
dłonią czesząc trawę, wyrywając źdźbło, poruszając barkami. Tak, to wciąż ja.
Ja, który jestem wolny. Który może wstać kiedy chce, iść gdzie chce, pisać to,
co w nim. Czy mam się tego wstydzić? Czy mam udawać kogoś innego? Czy mam wyrzec
się tych wszystkich słów, które szeptałem każdej nocy? Zapalonej latarni? Nie,
nie będzie oszustw, ani przemilczanych prawd. Egoizmu i braku oddechu też. Wstaję,
prostuję plecy. Czuję, jak tętni we mnie krew, czuję zapach traw, pól, łąk.
Tak, to wszystko jest we mnie. Chwytam aparat, tego mojego wiernego
przyjaciela, który czasem powie więcej, niż ja sam. Krew tętni w skroniach,
krew tętni w dłoniach – żyję. Oddycham. A wiatr mierzwi trawę i kołysze makami.
Zwykłymi polnymi makami. Najcudowniejszą kołysankę do snu. Najcudowniejszą
pieśń radości i trwania. Bo przecież o to w tym wszystkim chodzi, by trwać. Być
wiernym. Iść, jak powiedział poeta. Więc idę, bo czy zostało coś jeszcze?
Witku dziękuję Ci za ten wspaniały tekst i za wylew czerwieni- tego mi trzeba...
OdpowiedzUsuńi za słońce co mierzwi krew...pozdrawiam serdecznie...
Pozdrawiam Cię również Małgosiu :))
Usuń