Taśma...

             
                      Dopiero, kiedy zobaczyłem puste półki uderzyło mnie odejście tego świata, który był we mnie najpierw ogniskiem, płomieniem strzelającym w górę a potem żarem, który zamiera. Aż wreszcie popiołem, który stygnie. Dlatego nie chciałem otwierać tych drzwi pragnąc zatrzymać w pamięci to, jakim był. Nie chciałem, by to, co zobaczę w środku przysłoniło obraz tego, co we mnie. Wiesz przecież, że świat się zmienia, choć jest w nas zawsze chęć, by o tym nie wiedzieć, albo siłą zatrzymać to, co mija. I zawsze za to płaci się wysoką cenę. Ten moment zawsze jednak nadejdzie mimo naszych starań, zabiegów czy pragnień. Więc otworzyłem te drzwi do miejsca, które pachniało zawsze tak samo, gumą, smarem, plastikiem, oliwionym żelazem. To dobre zapachy, bo mieszały się z głosami dziadka, a wcześniej babki i prababki, bo i one stawały za ladą sklepu. A sklep nosił wdzięczną nazwę 1001 drobiazgów, bo tak sobie bliżej nieokreślony i anonimowy urzędnik wymyślił. Prababka swoim zwyczajem siadała pod oknem i odpoczywała wśród gwaru klientów. Cieszyło ją to, że może siedzieć i patrzyć na ludzi jakby wciąż upewniała się, że jest potrzebna, albo tkwi wciąż w nurcie życia. Pilnie słuchała, a czasem podliczała długie kolumny cyfr ignorując elektryczny kalkulator i wierząc tylko swojemu rozumowi. Była jeszcze z tego zapomnianego już pokolenia, które zachwyciło się elektrycznością, ale nie do końca jej ufało. A na półkach tłoczyły się części do samochodów. Kusiły, by wziąć je w dłonie dziecka i poczuć ich zapach nowości i nacieszyć ich ciężarem. Zgadywać, do czego są potrzebne. Kusiły też blaskiem fałszywego złota, albo tłumionego, perłowego blasku. Wiły się wężyki sztucznych krwioobiegów dla benzyny czy ropy. Na ladach za szybami w przegródkach leżały złączki, łożyska i kołki, które nieodmiennie wprawiały mnie w zachwyt widząc jak leżą i złocą się mosiądzem, błyskając rudo miedzią, czy szroniejąc aluminium czy niklem. Po prawej stronie stał rząd regałów, na których karnie błyskały kryształy , które rzucały błyski. Lubiłem przez nie patrzeć, bo świat był jak w kalejdoskopie – kolorowy i poprzecinany rozszczepionym światłem. Tu też stały zielone i błękitne pojemniki na kłódki i zamki, breloki i naklejki. Pewnie nudzą cię te wyliczenia, prawda? Ale to był element tego świata, który dla mnie był ważny. Nie, nie tylko dlatego, że byli w nim dziadkowie. Ale stałem ZA ladą od tej drugiej, tajemniczej strony. Mogłem obserwować to, co dziś nazwałbym handlem. Nie byłem kupującym ani sprzedawcą, a mimo to stałem za ladą, co czyniło mnie kimś wyjątkowym. Wiesz, kiedy zobaczyłem puste półki, to zdjął mnie lęk. Lęk, że ten świat się skończył. Wyprzedano wszystko, a potem sam wyniosłem lady, które pamiętały dotyk tych, których kochałem i tysięcy innych ludzi. Coś, co było pewnikiem, opoką, dogmatem nagle się rozsypało. Przeminęło. Ale przecież taka jest kolej rzeczy. Otworzyłem drzwi do sklepowego magazynku. W ciemności na półce dojrzałem pominiętą lub wzgardzoną przez handlarza linę holowniczą. Reszta półek straszyła śmiercią żeber szczerząc się do ciemności. Śmieszne, prawda? To była zwykła lina. Żaden artefakt zrobiony z włosów śmierci, albo ze snów potępionych, czy Bóg wie jeszcze z czego. Trzymając ją w dłoniach poszedłem ku  światłu sklepu. Usiadłem na miejscu, gdzie siadała prababka, choć jej krzesła obitego zielonym materiałem już dawno nie było. Trzymałem bezsensownie tę linę, ale potem uśmiechnąłem się, bo wiesz, czy to przypadkiem nie jest tak, że każdy ma taką linę holowniczą? Żeby ciągnąć kogoś lub coś? Albo żeby pozwolić, by ktoś nas pociągnął? My, holowniki na oceanie ciągnący innych i swoje światy przez słoną głębię. My, zagubione statki, które ktoś holuje do bezpiecznego portu. Zatrzymałem linę. Może się jeszcze przyda. Tak jak wspomnienia. Bo świat może przestał istnieć, ale nie przestał istnieć we mnie. I to jest jeden z tych ludzkich cudów. O których wiem…












       

Komentarze

  1. Bardzo zaskoczyłeś mnie Witku. Tym, że wpis teraz i tematem, który pewnie samo życie nasunęło. Wiesz jak czytam Twój opis sklepu z częściami, który pewnie dla mnie w dzieciństwie byłby zupełnie nudnym miejscem, widzę wszystkie te przedmioty i ludzi po obu stronach lady. Czuję całą miłość do dziadków, dumę i zachwyt dziecka najmniejszym drobiazgiem. Zdjęcia...pomieszczenia typowe z lat PRL. Możesz się zdziwić, ale właśnie jutro udaję się w prawie identyczny świat, oczywiście zewnętrznie. Pomieszczenia budowane zupełnie w innym celu, w inne meble wyposażone, ale klimat ten sam: linoleum, boazeria, złodziejka, stara olejarka i wiele innych jeszcze przedmiotów też tam są, obrośnięte czasem i pajęczyną. Lubię to miejsce takie jakie jest. Przywołuje wspomnienia odgłosów biegających dzieci, mój strach, że ktoś chodzi po strychu i tylko ja to słyszę, czy burzy z gradem wielkim jak piłka do tenisa, łomoczącym po blaszanym dachu. Tyle różnych historii, tyle życia tam było. Teraz widzę jak kornik powoli wszystko zjada i wiem, że nie ma odwrotu, że przyjdzie taki dzień, gdy decyzja o rozbiórce będzie tą jedynie słuszną, bo wszystko mija, jak my sami. Ale jeszcze jutro jadę odkurzę pajęczyny i będę rozkoszować się poranną kawą pitą na werandzie wśród drzew i ptasich melodii, jeszcze nie jeden raz...
    „każdy ma taką linę holowniczą? Żeby ciągnąć kogoś lub coś? Albo żeby pozwolić, by ktoś nas pociągnął? My, holowniki na oceanie ciągnący innych i swoje światy przez słoną głębię. My, zagubione statki, które ktoś holuje do bezpiecznego portu.”  Witku, nic nie dodam do Twych słów, tylko tyle: dobrze, że ją zatrzymałeś...bo niezwylke ważną jest świadomość, że jest, gdzieś po prostu jest.
    Dziękuję Witku za te chwile refleksji, nostalgii... Mam nadzieję, że jakoś trzymasz się w tych trudnych dniach innego jak co roku egzaminu dojrzałości. Pozdrawiam bardzo, bardzo :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Elu, to PRL, który przez 50 lat odcisnął piętno na wszystkim. Począwszy od ludzi, a skończywszy na budownictwie. Ale tak wtedy budowano i kanon estetyki taki był. Sama zresztą wiesz, bo znasz dobrze te klimaty. Obydwoje znamy, bo przyszło nam w takich wyrosnąć. Wiesz, kiedy otworzyłem drzwi i zacząłem wynosić lady (z płyt paździerzowych, więc pioruńsko ciężkie), to pomyślałem sobie o Ignacym Rzeckim z "Lalki". No tak, cóż mógłby pomyśleć sobie polonista, prawda? Ale pomyślałem sobie, ze to był cały jego świat. I Prus okazał się być dla niego miłosierny uśmiercając go w akcie miłości do Stacha i z nadzieją, ze "Non omnis moriar". Życie jednak nie jest takie jak powieść (i dobrze, i szkoda czasami) bo to ja musiałem sklep rozebrać. A pamiętam dobrze, choć miałem 5 lat, kiedy dziadek ten sklep zakładał i był dumny z lampy, zwykłej jarzeniówki, którą udało się kupić.
      Masz rację, dziwny ten wpis i tak nieharmonijnie. Obawiałem się nawet, czy będzie ludzi stać na to, by odczytać te wspomnienia pomieszane z uśmiechem do dawnych dni. A Ty nie zawiodłaś. Nie zawiodłaś również odczytując moje spojrzenie na to, co próbowałem w tekście pokazać. Fotografie, szkoda gadać, serce mi się kroiło robiąc zdjęcia. Dziękuję Ci, ze wspomniałaś o tym miejscu, do którego jedziesz i z którym masz właśnie takie wspomnienia, które są bardzo żywe, bo widzę wiele dobrej energii w tym, co piszesz. Oby jak najdłużej to miejsce po prostu było :))
      A lina holownicza jest. Jako symbol. I tyle niech starczy.
      Ogromnie dziękuję Ci za to, co napisałaś. Trudno tak odpowiadać, bo mówimy o materii tak delikatnej, jak pamięć, miłość, wspomnienie, nostalgia. I słowa nie oddają tego, co w nas jest. Bo przecież ten świat w nas jest dalej :)) Na tym polegają opowieści. Te prawdziwe i te, które rodzą się z potrzeby opowiedzenia dla samego opowiedzenia.
      Tak, trudny ten egzamin. Trudny dla młodzieży i dla nauczycieli. Choć tematy z polskiego raczej proste na pierwszy rzut oka. Jestem ogromnie ciekawy, co w pracach się znajdzie. Ale o tym pisać nie mogę. Etyka zawodu i tyle.
      Jeszcze raz Ci Elu dziękuję i życzę, by to miejsce dało Ci energię, uśmiech i spokój. I dobre, bardzo dobre myśli :))) Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie!!!! :))))

      Usuń
  2. To chyba pierwszy raz kiedy zobaczyłam zdjęcie i byłam bardziej ciekawa ich reszty, niż tekstu.
    Szuflady z przegródkami są cudowne, uroczo to wygląda, jak je zobaczyłam to od razu pomyślałam "chcę", ale nie mam pojęcia po co byłyby mi takie szuflady;) A ta boazeria na ścianach, no wspaniała, ciepła i przytulna, a jednocześnie czy jest coś co bardziej trąci myszką niż boazeria na ścianach?
    Na ostatnim zdjęciu początkowo myślałam, że to są takie małe, dziecięce, zabawkowe kontenery na śmieci:P

    Guma, smar, plastik i żelazo. Piękna mieszanka. Ale patrząc jeszcze na pańskie zdjęcia czuję też zapach boazeri i ulotny zapach kurzu, który się tam pewnie wgryzał i ciężko było go wyprosić, pomimo starań.
    A sam zapach bardzo samczy, więc i fajnie z kontrastem, że Pan kojarzy go nie tylko z dziadkiem, ale i z dwoma kobietami. Podoba mi się.
    Byłam dziś u siebie w domu rodzinnym, bo to taki czas, takie daty, że trzeba w końcu. Tam też jest takie miejsce, które podobnie pachnie i były tam kiedyś zbliżone artefakty. Nie wchodzę tam od prawie 10 lat, właśnie z powodów o których pisze Pan na początku.
    Ten tekst był dla mnie trochę takim wyzwaniem, któremu nie podołałam. Jak właśnie byłam w Tychach, to myślałam, że dobra, Pan wszedł to i ja wejdę. W końcu. Zobaczę, może nie będzie tak źle, a może nawet warto. Już może czas. I tak się miotałam i kręciłam, ale wszystko jakby było przeciw temu, łącznie ze mną, więc ostatecznie odpuściłam. I niech tak zostanie. Wolę odwlekać ten moment i jeszcze się oszukiwać. Jeszcze poczekam, bo teraz jestem niegotowa i wolę żyć wspomnieniem. Trudno.

    Zazdroszczę tego stania za ladą! Bardzo! Marzyłam o tym jako dziecko. Cudownie się musiał Pan wtedy czuć! Ja bym się wtedy na pewno czuła niesłychanie ważna;)

    Miłego dnia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka boazeria jest u dziadków w domu. Lakierowana, że lśni jak...***. Ale jest też cudowna poręcz na schodach, na której zjeżdżałem okrakiem. Jest poręcz, jest impreza!Tak, zdecydowanie teraz takie boazerie są już niemodne, choć przyznaję, że barwa i faktura budzą skojarzenia bardzo, bardzo pozytywne. To prawda, że trudno ją było myć. Kilka razy myłem, więc wiem. Oczywiście i tę w sklepie i tę u dziadków.
      Szuflady z przegródkami wziąłem, ale tylko dwie. Będą służyły, jak do tej pory - na śrubki i na gwoździe czy podkładki. Choć już nie za szkłem lady, które sprawiało tak piękne wrażenie.
      Wiesz, nie ma się do czego zmuszać. Skoro o tym myślisz, to proces się już zaczął. I czy będzie to przypadkowość, czy celowość pewnie kiedyś nadejdzie. A skoro chcesz się przygotować na ten moment - bardzo dobrze i wiesz, co robisz. Znasz siebie. :)) Ja poniekąd zostałem zaskoczony telefonem, że muszę pojechać i pomóc w dekompozycji. I może faktycznie, to był ten impuls, który był potrzebny. I tak przecież spodziewałem się tego, co zobaczyłem. Choć przyznam, że wspomnienia wzięły mnie w swoje kleszcze. Choć z drugiej strony, bez tego co było, nie byłoby "tu i teraz". Może nie nazwę tego katharsis, oczyszczeniem, ale swoją siłę to to miało. Pewnie jeszcze wrócę do takich nastrojów, bo są dobre, pozytywne. Zupełnie jak osoby ze wspomnień. choć miałem do nich pretensję, że odeszły.
      A wiesz, tu ciekawa sprawa z ladą sklepową, bo faktycznie ona zaprogramowała moje życie. Śmieję się, jak to piszę, ale spostrzegam regularność. Za ladą, jako dziecko, jako dorosły za biurkiem szkolnym, i oczywiście jako autor skromnego bloga - za tekstem, czy za aparatem. Albo jest to genialna przypadkowość, albo jest to moje nadinterpretowanie tego, co było w dzieciństwie. A może wszystko po trochu :)))
      Masz rację, zapomniałem dodać zapachu kurzu. Pominąłem go niesłusznie. On sprawił, że to miejsce było jednocześnie bliskie, ale niekompletne. Cenna uwaga!!
      Dziękuję Ci za komentarz i za to, że sama napisałaś o sile własnych wspomnień.
      A zdjęcia...serce mi się kroiło, kiedy robiłem, ale znam los tych pojemników. Są z twardego plastiku, ale niebywale kruchego. To już ostatnie z tych, jakie pamiętam.
      Miłego i dobrego dnia, choć pewnie burza będzie. Sezon od zeszłego tygodnia uważam za otwarty. Chyba muszę nadrobić zdjęciami :))

      Usuń
    2. Też znam kilka bliskich mi domów z taką boazerią. Dla mnie zawsze sentymentalnie wydaje się to ładne, ale nie wiem czy obiektywnie takie jest. Chyba wstyd się przyznać, ale lubię taką stylistykę PRLu. A już masywne, błyszczące meblościanki to kocham szalenie;)
      Wiem, że to obciach! Ale w takich wnętrzach jest coś takiego domowego i bezpiecznego.

      Ma Pan jakieś zdjęcia jak "1001 drobiazgów" hulało w latach swoich świetności? Chętnie bym zobaczyła opozycję do tych pustych ścian i półek.

      Nie wiem czy tam wejdę, bo i po co. Tak jak Pan dokładnie wiem czego się tam spodziewać. Wspomnienia wracają i bez otwierania tych drzwi, więc i oczyszczania nie potrzebuję. Aj te cholerne daty, jak Pan ostatnio jeden, zimny kieliszek czystej, tak ja dziś jedno, zimne piwo;)

      Podoba mi się ta lada programująca życie! Dla mnie brzmi wystarczająco dobrze, by stwierdzić że to prawda i to fajny bieg zdarzeń, a nie nadinterpretacja. Lubię takie znaki i małe, drobne przepowiednie.

      Niepotrzebnie Pan o tej poręczy...;) Przypomniał mi Pan coś.
      Musi Pan sprawdzić jaka impreza jest jak poręczy nie ma. Boże. Mam jakieś 17-18 lat. Trwa wielki zjazd rodzinny. Wiadomo jak takie rzeczy zwykły wyglądać- ludzi niesie wóda. Mój tata kiedy party już zdechło i wszyscy już prawie spali wpada na fantastyczny pomysł- renowację poręczy będzie robił. I odkręca tę poręcz od schodów. Moja ciocia budzi się, chce zejść na dół. Jest ciemno, w czubie za dużo, więc dobrze wesprzeć się na poręczy, prawda? Słychać huk, potem słychać szloch mojej babci "kyrie eleison zabiła się!!!", mój wujek (swoją drogą ortopeda;)) drze się "nic jej ku*** nie jest! Dajcie spać!!";) No cyrk. W szpitalu wezwano policję, bo byli pewni że ktoś z tej wesołej, pijanej gromadki ciocię pobił:D
      Dzięki promilom zyskuje się dodatkową moc i człowiek jest bardziej giętki i elastyczny i skończyło się tylko na mocno posiniaczonej twarzy, złamanym obojczyku i gipsie na pół ciała (teraz już na szczęście się tak nie zaopatruje złamań obojczyka;))
      Pan wybaczy tę opowieść. Ale poręcz i impreza to połączenie wyjątkowo dla mnie silnie związane z tym wspomnieniem.

      Lubię burzę i czekam z niecierpliwością:)

      Usuń
    3. Dobra, przyznam się, mam boazerię w domu i sufity w drewnie :))) Uff, ulżyło mi :D
      Piwo też dobre. Zwłaszcza przy takiej pogodzie. Daty są datami. Czasami wystarczy chwila pamięci i człowiek lepiej się poczuje wiedząc, że spełnił swój obowiązek wznosząc toast za coś lub kogoś.
      Tak sobie spekulowałem z tą ladą. Każda teoria podobno jest siebie warta, więc może i coś w niej jest...
      A historia fajna :))) Co prawda trochę przerażająca, ale po co są w końcu wspomnienia, prawda? Poza tym, ja też spadłem z poręczy nie raz i nie dwa, więc wiem, jak to jest :D
      "Kyrie eleison" - mnie rozwaliło. Śmieję się już którąś godzinę.
      Naprawdę, tak dynamicznego opisu dawno nie czytałem :)))) DOBRE!
      Dziękuję Ci raz jeszcze :)))

      Usuń
  3. Dziękuję, że mogłam znaleźć się tam z Tobą. Uwielbiam starocie, miejsca z historią, zapełnione wspomnieniami. Sama mam takie, może nie miejsca, ale przedmioty i mnóstwo starych zdjęć i dokumentów. Za każdym razem kiedy je oglądam, nie mogę się nadziwić że istnieją jeszcze.
    I trochę żal, kiedy porównuję ich trwałość i długość życia ludzi, których dotyczyły...Żal i radość, że możemy łatwiej wyobrazić sobie przodków i ich życie.
    A historia z liną holowniczą skłoniła mnie do uwierzenia w telepatię. Tak bezbłędnie trafiłeś z nią w czas i okoliczności, że jest to doprawdy nie do wiary…
    Każdy ma taką linę holowniczą. Ale właśnie byłam zmuszona jej użyć i dokładnie kiedy zadziałała, przeczytałam Twój tekst. Niesamowite. Skąd wiedziałeś..? Bo przecież wiem, że nie wiedziałeś :))
    Pozdrawiam serdecznie i równie wielkiej intuicji Ci życzę we wszystkich sprawach tego świata:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są tacy, dobrze wiesz, że nie lubią wspomnień. Nie, nie dlatego, by były złe. Po prostu ich nie lubią. Nie lubią też staroci i historii, która w nich drzemie. Zawsze się temu dziwiłem.
      Takie (artefakty) są wbrew pozorom ważne, bo tworzą nić z tym, co było. A nie powinno się nie mieć korzeni. Nawet tak młode państwo, jak USA pielęgnuje wspomnienia zwłaszcza te historyczne doszukując się ogromnej wartości w starej lodówce czy hełmie kapitana straży pożarnej. Cóż, inna kultura, ale na ich przykładzie widać, że zdają sobie sprawę z tego, jak ważne są korzenie.
      Nie wiedziałem, daję słowo!! Ale uśmiecham się, bo uwielbiam takie przypadki :))
      Wiesz, to ma też swoje głębsze konotacje (lina, nie uśmiech) bo siedzę od dwóch dni i myślę ile razy sam używałem tej liny by ratować, ile razy używano tej liny, by mnie ratować. Wychodzi na to, że wolę ratować, niż być ratowanym. Ciekawe, z czego to wynika. Ale to nie miejsce i czas na rozważania :)) Ogromnie się ucieszyłem z tego, co napisałaś, jakoś tak lżej się zrobiło. I weselej :))
      Aniu, dobrego popołudnia i wieczoru dla Ciebie i dziękuję Ci bardzo. Bardzo, bardzo :)))
      PS. Ogromnie ciepłe to, co napisałaś. Ciepłe i dobre. Uśmiecham się :))

      Usuń
  4. Wiesz, nie zazdroszczę Ci tej pracy, bo to musiało być nieslychanie trudne. Sprzątać rzeczy po naszych bliskich. Kiedy samo miejsce, zapach i każdy przedmiot nam o nich przypomina. Dla mnie to niewyobrażalnie trudne i nie podjęlabym się tego zadania. Nawet nieoczywisty zapach smaru, oleju budzi wspomnienia działającego sklepu. Pamięć zapachowa jest bardzo silna, przynajmniej ja taką mam. Mogłabym ze 100% skutecznoscią rozpoznać po zapachu każdy ze znajomych domów.
    Dziwny człowiek ze mnie, ale ja lubię stare meble. Nawet te ze znienawidzonego PRLu. Może właśnie dlatego, ze kojarzą się z dziecinstwem i domem. Nawet boazeria budzi we mnie dobre skojarzenia, bo ciągle jest w domu rodziców :) I nie ma nic lepszego na sobotni dzień jak pojechanie na targ staroci:))) Choć przyznam z lekkim wstydem, że nie raz zdarzało mi się nurkować w kontenerze na gabaryty:) więc jeśli zobaczysz kiedyś kobietę idącą przez miasto z fotelem Chierowskiego lub krzesłem Thoneta lub Hałasa na plecach, to jest duża szansa, ze to własnie ja :))) Miłego dnia. Ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to było trudne, choć gorzej z rzeczami po tych, którzy odeszli. Zapach ich ubrań, czy w ogóle zapach ich domu, o którym piszesz - unikalny dla każdej rodziny, to bywa bardzo trudne. Ale czasami nie ma wyjścia. Ale jest coś tak cudownego, jak pamięć ludzka, gdzie wszystko jest piękniejsze, ładniejsze, a każde łotrostwo czy złe wydarzenie po jakimś czasie zbawiamy uśmiechem. Tak, masz rację. Zapachy domów, które znam, są nie do podrobienia :))
      Wiesz, wydaje mi się, że stare meble mają osobowość. Może inaczej niż z psami, które przejmują cechy właściciela, ale na pewno w jakiś sposób tworzą atmosferę wokół nas. Do kuriozum należą meble zrobione przez Wyspiańskiego dla innego poety Młodej Polski, gdzie uwzględnił w projekcie kąt padania promieni słonecznych w mieszkaniu i krzywiznę podłogi. Z takim skutkiem, że w nowym mieszkaniu po prostu nie pasowały. I to chyba tak ze wszystkim, nie każdy mebel do nas, czy do naszego mieszkania pasuje. Pewnie znasz takich, bo i ja znam, którzy albo nie przywiązują wagi do mebli, albo lubią ascetyczne pomieszczenia. Cóż, mogę im tylko współczuć. Ale jak mówi się od starożytności: o gustach się nie dyskutuje. Choć trudno mi uwierzyć, że ktoś może nie lubić dotyku drewna z jego słojami i niedoskonałościami w meblu czy boazerii.
      OK, będę wypatrywał kobiety z fotelem na głowie :D A jak spotkam, będę rozśmieszał, bo poloniści już tacy są :)))) Miłego dla Ciebie :)))

      Usuń
  5. Przyznam się bez bicia, że przeczytałam dopiero dzisiaj. Zdjęcia obejrzałam już dwa dni temu, bo mnie zaintrygowały. I przyznam, że jak dla mnie pierwsza klasa. Tak to napisałeś, że ani jeden wers, ani nawet wyraz, nie jest zbędny. Jest od początku do końca właśnie tak, jak powinno być, albo powiem, jak ja lubię, bo ile ludzi, tyle opinii. Roztoczyłeś mi przed oczami bardzo ciekawą opowieść, naprawdę bardzo mi się spodobała. Dokładnie poczułam, że weszłam do tego sklepu, zobaczyłam tę Twoją prababkę, a nawet poczułam zapach tych różnych przedmiotów. I powiedziałeś na końcu coś bardzo ważnego, o tej taśmie holowniczej. Sama czasami zastanawiam się nad tym fenomenem linii holowniczej. To bardzo szczera, ale gorzka prawda. I przyznam się, że ciągnę jak mogę, ale czasami uwieszę się i chcę strasznie, żeby mnie też ktoś pociągnął, bo czasami strasznie ciężko, ale nikt przecież nie obiecywał, że będzie lekko. Z popiołem to też wiesz, jak jest. Kiedyś sięgnęłam ręką, bo myślałam, że to popiół i okropnie się poparzyłam. No i jeszcze ta cała bajka o feniksie - tu też nie ma żartów. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie i dziękuję za naprawdę wyjątkowy wpis :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się ciesze z Twojej opinii, bo kiedy Ciebie czytam, to wszystko jest tak płynne, przechodzi jedno w drugie, a ja tu zdania nie umiem wydukać. A może to też sprawa tego, że najpierw "ręcznie" napisałem tekst, a potem go redagowałem już elektronicznie? Nie, chyba nie. Trafiło się, jak ślepej kurze ziarno. Ale mi bardzo, bardzo jest miło. To bardzo wiele dla mnie znaczy. Sama zresztą wiesz, bo jesteś świadoma tego, jak piszesz i co piszesz. To nie pisanie raz w miesiącu, by powiedzieć, że się żyje, a coś głębszego i w treści i w formie.
      Dlatego wiem, że Twoje zdanie bardzo mnie nobilituje. I przyznam szczerze, teraz się boję, że co napiszę, "będzie nie takie". A z popiołem masz rację. I z feniksem również. Blizny mam do tej pory, więc powolutku :))
      Tak sobie pomyślałem, że właściwie, to bym chciał, żeby mnie ktoś tak pociągnął. Czasem po prostu mam dość, jak każdy chyba. Tylko czasami strach zawierzyć takim holownikom, czy aby do dobrego portu zawiną i czy mielibyśmy taką frajdę z tego, ze sami, o własnych siłach to zrobimy? No właśnie, klasyczne pytanie w stylu "mieć, czy być".
      Ale sprawiłaś mi ogromną niespodziankę tym komentarzem i czytam, czytam, czytam i uśmiecham się. Bo jak ja to napisałem - kurde, sam nie wiem :))) Dziękuję Ci ogromnie! I oczywiście pozdrawiam w sezonie burz. Może coś ciekawego przywieje wraz z nimi? Oby :))

      Usuń
  6. Napiszę tylko, bo nie mogę się powstrzymać - z tymi holownikami to trafiłeś w samo sedno - czasem lepiej samemu się holować, chociaż to koślawe holowanie też ma swój urok, jeśli tylko ktoś lubi takie wyzwania :)) I jeszcze dodam, że lubię wszystkie Twoje wpisy, inaczej nie wchodziłabym i nie czytała, ale niektóre wyjątkowo do mnie wpadają :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, możemy spekulować, co lepsze - dać się holować, czy koślawo płynąć. Jedno jest pewne. Lina musi być. na wszelki wypadek. Dla nas, albo dla innych.
      Przyznam się, ze uśmiecham się jak głupi do monitora. Zdecydowanie zrobiłaś mi piątek :)) A pewnie i część soboty, bo jak znam życie, ktoś mi ją schrzani.
      Z tego ostatniego zdanie bardzo, bardzo się cieszę i odwzajemniam upodobanie :)))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty