Ziemia żyje...

 

             Ziemia żyje. Choć śpi jeszcze, to czuję jej puls. Jest jak stary pies, który zasypia przy byle okazji, a ranki i wieczory dłużą mu się coraz bardziej. Nie chce wstawać, smakuje sen, w którym nabiera sił. Ale Ziemia żyje, wiesz? Wystarczy usiąść na trawie i nie ruszać się. Objąć rękami nogi i tylko patrzeć. Tysiące powiązań biotopu, ciągły ruch i zmiana. Chyba nie dorosłem do tego, by zmieścić w sobie tę wiedzę. Chyba wcale nie dorosłem do patrzenia i nazywania. Ale jestem tu, gdzie jestem – nie tak daleko i nie całkiem blisko. Mógłbym zawołać, ale czy na coś zda się moje wołanie? Mógłbym pójść przed siebie, ale czy moja droga powinna biec właśnie tamtędy? Znikłem, oddaliłem się. A może inaczej - czyjaś ręka wzięła gumkę i starannie mnie wygumowała. Wiesz, jak w zeszycie. Niby nie ma śladu, a jednak ostry grafit, ten kuzyn diamentu, zostawił ostre rysy w papierze. Nie ma mnie i jestem. Tak, gdzieś na stronie, która dawno została przewrócona. Ale Ziemia żyje, wiesz? Niebo z białego staje się błękitne. Słońce nie jest już czerwone, ani żółte; jest takie, jak powinno być. Może właśnie tego potrzebowałem, by świat wrócił na miejsce? Czystych kolorów, oczywistych, cienia, który jest cieniem. Siebie od nowa. Bo każdy dzień, to jakiś początek i chcę mieć tego świadomość tak długo, jak się da. Zanim całkiem nie zniknę. Tak, masz rację, plotę. Ale lubię tak pleść siedząc na trawie i patrząc sobie na ten kawałek świata, w tej chwili tylko dla mnie. Tak jak lubię te żółte kwiaty, które mają swoją nazwę, ale ja wolę ich anonimowe uśmiechnięte mordki od długiego imienia. Mają ciepłą barwę i wyciągają głowy do słońca. Żyją. Ja też żyję, choć znam takich, którzy woleliby świat beze mnie. Może stałby się dla nich lepszy, ciekawszy? Bardziej klarowny ze schematem: to jest białe, to czarne? Bo ze mną, to nie jest coś oczywistego. Nigdy nie było. Ale tak lubię. Zanurzenie w myśl, która prowadzi po meandrach i pytaniach. Nastrojach. Tak jak teraz, kiedy w żółtych płatkach widzę płomień świecy. I to jest właśnie magia, wiesz? Zobaczyć coś, czym nie jest, dać mu nowe życie. Inne imię. Zobaczyć świat w jednej, pędzącej chwili nasyconej światłem i się nim zachwycić. A potem odejść z tego miejsca zostawiając wygniecioną trawę, która wyprostuje się za jakiś czas, jakby mnie wcale nie było. Nieść w sobie to wszystko, jakby się niosło tajemnicę. Zaklęcie stare i zapomniane. Tak się właśnie czuję idąc przez ulice, mijając ludzi, którzy mierzą mnie wzrokiem. Patrzą na moje mokre spodnie, na gałązki we włosach. Patrzą na tego, który nie kupi rano piwa, by go za rogiem sklepu z westchnieniem ulgi wypić. Niosę coś, czego nie rozumieją. W oczach, w głowie, w całym sobie. Czego sam nie rozumiem, a przeczuwam. Ale Ziemia żyje, wiesz? Ziemia żyje...

























 


Komentarze

  1. Jak to dobrze, że znów jesteś. Tęskniłam 🤍

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę się świat pokrzywił i blog wraz z nim. Dziękuję Ci bardzo :)))

      Usuń
  2. Tak Witku ziemia żyje, żyła jeszcze przed wiekami i bez nas. Teraz my możemy poczuć jej puls, ale to tylko czują ci , którzy chcą, którzy chcą poczuć. Trzeba umieć wsłuchać się w ten rytm wszystkimi zmysłami. Uwierz, że ja też nie mogę nadziwić się tej magii ciągłej przemiany, choć to nie pierwsza jesień w mym życiu .
    Myślę, że jeśli ktoś z łatwością zapomina, wymazuje gumką, to czy na pewno watr był tego by dzielić z nim swoje światy. Czy wierzył w nie tak samo?

    Wczoraj wracałam swą codzienną drogą do domu powoli rozkoszując się każdym promykiem i każdym ciepłym powiewem we włosach. Czuć już w powietrzu zapach złotych liści. Piękny to czas jeśli tylko otoczony słońcem. Czas przemijania, rzewnej melancholii w mglistym krajobrazie i tysiąca barw liści na drzewach. Czas opadania wokół i wewnątrz nas. Już pół roku tak idę Niesamowite!. Wydreptałam chyba przez ten czas swoją własną ścieżkę.
    Czasami byłoby dobrze, abyśmy mogli, tak jak w cyklu natury, dać opaść złym chwilom, odpocząć i czekać na te blaskiem spowite. Ale z nami tak nie jest mimo iż z natury nasze korzenie pochodzą. Jakże często długo nosimy urazy, cierpienia najbardziej kalecząc własną duszę. I choć mówią pamiętaj co dobre lub inaczej co złe to nie ja trudno oddzielić splątane czarne od białego.
    A w Twoich zdjęciach na przekór tyle słońca schowałeś po to chyba, żeby zapamiętać, na zapas na ciemne dni. Cudne są te żółte, polne piękności w "naglikowym" wydaniu, patrzące prosto z nieba.
    I nie obrażaj się na dziwną ich nazwę. Mają tych nazw wiele: słonecznik bulwiasty (helianthus tuberosus L.), w Polsce potocznie nazywany topinamburem, bulwą, bulbą, gdulą ziemną, świniakiem, świńskim chlebem, gruszą ziemniaczaną, kanadyjskim ziemniakiem, karczochem jerozolimskim czy orzechem ziemnym. W innych językach: francuski – helianthe tubereux,
    niemiecki – topinambur, hiszpański – tupinabo, norweska – jordskokk, duńska – jordskok, fińska – maa-artisokka, rosyjska – topinambur lub ziemlanaja grusza, łacińska – thelianthus tuberosus. Najbardziej przypadła mi do serca fińska, szczególnie jak usłyszałam jej wymowę :-)
    Z polskich chyba gdula ziemna jest najciekawsza :-)
    Przepraszam Witku za te moje zaciągnięte z sieci wiadomości, ale jak napisałeś, że nie lubisz nazwy tych słoneczek to pomyślałam, że może z przebogatej listy wybierzesz swoją ulubioną.
    Dziękuję za ten piękny optymizm na zdjęciach i mądre, jak zawsze słowa.
    Najlepsze wieczorne pozdrowienia:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda Elu, co piszesz. Dobrze by było zrzucić to, co w nas złe, niepotrzebne, przezimować, a potem się odrodzić. Jedyne, co nam zostaje, to poczuć ten ukryty rytm, który tak dobrze czuć tylko i patrząc. Dlatego kiedyś, dawno, dawno temu zachwyciłem się "Chłopami" i zdolności narratora do dostrzegania tego wszystkiego w przyrodzie.
      Śmieję się, bo wcale się nie obrażam na jego nazwę, wiem, że jest kalką z niemieckiego, jak wiele nazw własnych. A jednak ziemna grusza jakoś lepiej brzmi. Choć dla mnie to zawsze będzie kuzyn słonecznika i tyle :))) Taki może niewydarzony trochę, ale z bliska daje spokój, złoto w oczach i ciepło. A o to przecież chodzi.
      Uśmiechnąłem się na "naglikowe wydanie". A wiesz, ze ostatnio przeglądałem swoje stare zdjęcia i coś w tym jest. Chyba każdy z nas ma swój styl, który chcąc nie chcąc się tworzy. Czasem sam, bez naszego udziału, czasem z nasza pomocą. I w sumie dobrze, bo wiadomo, ze działam w pewnych sobie kadrach, w których najlepiej się czuję. Co ciekawe, przeglądałem zdjęcia stareńkie, bo z 2009 roku, kiedy dopiero zaczynałem zabawę z fotografią i o dziwo tam dostrzegłem pierwociny tych dróg, którymi poszedłem później, znacznie później. Czy słusznie, nie wiem, ale chyba ustaliła się jakaś droga. A zdjęcia śmieszne i złe, choć pomysłowe :))) Tak na nie dziś patrzę i to też ciekawa lekcja dla człowieka, zobaczyć swój progres.
      Mamy jesień. Już dziś nie poszedłem popołudniem na zdjęcia, bo zobaczyłem chmury. Zrobiło się duszno i nieprzyjemnie. Cóż, kiedy indziej zrobię zdjęcie, do którego się przymierzam od trzech dni. A będą jeszcze złote dni, kiedy liście zapłoną - już się cieszę :))
      Dziękuję Ci Elu za ten komentarz i za dobre słowa. Bardzo, bardzo Ci dziękuję i dużo jasności i uśmiechu dla Ciebie. Nawet teraz, kiedy wieczór :)))

      Usuń
  3. „patrząc sobie na ten kawałek świata, w tej chwili tylko dla mnie”
    I w tym zawarta jest wielka prawda, która nie do wszystkich dociera. Nauczmy się doceniać teraźniejszość, bez oglądania się wstecz i oczekiwania czegoś jutro. To proste i oczywiste, ale trudne do zastosowania. Przeszłość jest po to, by nauczyć nas czegoś o sobie na swoich błędach, przyszłość jest kompletnie nieznana, bo nie zależy od nas...Teraźniejszość to dar, który nie wszyscy doceniają. Nośmy w sobie te chwile, w których zachwycamy się światem i próbujmy je zatrzymać jak Ty na cudownych fotografiach. To jest właśnie teraźniejszość. To się dzieje teraz. I to nic, że wczoraj, czy jutro było, będzie lepsze światło, inny nastrój…
    Świat jest dziś, wczoraj już nie ma, a jutro nieznane.
    I dziś serdecznie Cię pozdrawiam, niech to co dzieje się teraz sprawi, że będziesz szczęśliwy:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Aniu, niby to proste, bo przecież opisujesz prostą zależność czasową, a trudne ogromnie. Już nie mam obsesyjnej chęci cofnięcia czasu, która mi towarzyszyła jeszcze jakiś czas temu, gdzie żyłem czasem minionym, a czas teraźniejszy odczuwałem, jako zamglone sekwencje zdarzeń. Nie mówiąc o przyszłości, która mogłaby nie istnieć. Regres spory się dokonał i paradoksalnie pobyt w szpitalu pod kroplówką pozwolił mi na dostrzeżenie tego, o czym piszesz. Wyszedłem ze szpitala patrząc innym wzrokiem na miasto, na rachityczną zieleń, która dopiero co się rodziła i śmiać mi się chciało z głupiego szczęścia, że czuję właśnie tę chwilę. Chyba potrzebny był w moim życiu wewnętrzny wstrząs, coś jak uderzenie prądem, które przywróci pracę serca. Ale ciągle twierdzę, ze mimo prostoty tego następstwa czasowego, jest to coś najtrudniejszego do wykonania. Mimo tego, że przecież rozumiem ten prosty przekaz, to jednak staje się on trudny do wykonania. Zoś jak osiągnięcie ZEN. Niby przepis jest prosty, a przecież niewiele osób potrafi go osiągnąć.
      Ogromnie Ci dziękuję za to, co napisałaś, bo Twój komentarz jest ważny zwłaszcza u progu jesieni. Gdzie smuteczki, melancholie, nostalgie i osmętnice - zadumy polne, będą nas uwodzić i wodzić na pokuszenie. Przepraszam Cię, ze tak późno odpisuję. Kończę w czwartek bardzo, bardzo późno. Bodaj najgorszy dzień tygodnia pracującego. Ale w perspektywie jutro, czyli piątek, więc źle nie jest :))
      Bardzo serdecznie Cię pozdrawiam machając z daleka i oby jasności jesieni dały Ci radość w oczach i spokój :))))

      Usuń
  4. Chciałam tu być wcześniej, ale nie mogłam. Dobrze, że już mogę. Orosiałe (chyba nie ma takiego słowa w języku polskim?) słoneczka - bardzo ładne. :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, pokrzywił się świat, rzeczywistość i niektóre sprawy. Ale już wróciło do normy to, co powinno. Zwykłe, ludzkie życie. Orosiały :))) Piękne słowo, dobra robota słowotwórcza. W sumie jest oroszony, więc idąc tym tropem zestawiłaś słowa rosa, dokonanie i łysy. Orosiały, czyli z rosą na łysinie :))) Dobre!!! Chociaż jak teraz myślę, to i coś z terminologii końskiej mi krąży po głowie. Patrz, jakie płodne złożenie słów :)) Oczywiście żartuję troszkę. Co prawda u mnie łysiny nie ma, ale mokry wtedy od rosy byłem. A kwiaty fajnie wyszły i cieszę się, że tak ładnie je nazwałaś - słoneczka! Teraz nam go będzie brak. Niestety. Ale Tobie przesyłam dużo ciepła i tej barwy złotej bijącej od kwiatów :)))
      Przepraszam Cię jeszcze raz za tę przerwę i dziękuję za komentarz z fajnym słowem przy którym się uśmiechnąłem. To dobry znak, że jest dystans. Pozdrawiam Cię nieodmiennie :))))

      Usuń
  5. Wie Pan ja bardzo lubię takie ujęcia na filmach przyrodniczych, które pokazują jedno miejsce, jeden punkt w przyspieszeniu. Śnieg, mnóstwo śniegu, potem topnieje, coś się tam zaczyna wykluwać, robi się zielono, pojawiają się kwiaty, po mału umierają i zostają zasypane liściami z drzew. Takie coś na co na co dzień często nie mam czasu, a co tak doskonale pokazuje, że właśnie ziemia żyje. I umiera. I żyje. Doskonały, nieskończony krąg.

    Ostatnio bardziej niż życie w naturze, prowadzę takie życie miejskie. W związku z pracą mam teraz codziennie, gościnne występy w Katowicach i trochę ze zdziwieniem odkrywam jak bardzo miasto też żyje. Jak dynamicznie.

    Wolałbym obserwować to życie w innej scenerii, ale jak się nie ma co się lubi...to wiadomo;)

    Żółty to obok zielonego mój ulubiony kolor! A właśnie taki to już najulubieńszy! Wzmaga chęć do życia, pewnie dlatego jest go tyle jesienią, żeby aż tak źle nie było;)

    "Ja też żyję, choć znam takich, którzy woleliby świat beze mnie."

    To zdanie jest dość niepokojące. Bo wiadomo, że nie z wszystkimi nam po drodze, ale żeby do takich wniosków dojść i pewne rzeczy usłyszeć wprost to musi być już grubo za grubo. To jest smutne proszę Pana.

    A piwo z rana, jak śmietana!;)

    Miłego i wesołego tego wieczoru!

    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spotkały się kolory, które bardzo lubię. Żółty, który od dzieciństwa był moim najukochańszym i niebieski (błękitny), który stał się takim z wyboru już, jako świadomy człowiek. Co prawda i tu i tu można by się uśmiać, dlaczego akurat te kolory, ale takie są i tyle :D Tak, żółty jest ciepły i daje przyjemne uczucie radość. Tylko nie cytrynowy, ani nie pomarańczowy, a właśnie taki dojrzały żółty. Coś w tym jest, ze jesienią są takie właśnie barwy i skłaniam się do Twojej myśli - ba, jest mi ona przyjemną :))0

      Tak, miasto żyje i to na wielu poziomach. Jest utajniony ruch, niemal podskórny, jest ten zwykły miejski gwar, są godziny szczytu, są wreszcie zwierzęta i rośliny, które oswoiły się z miejscem i egzystują tak, jak umieją. Taki konglomerat jest bardzo ciekawy i różne można na niego patrzeć. Co też bywa zabawne.

      Bardzo ładnie napisałaś o kręgu życia. Wiesz, kiedy pierwszy raz o tym myślałem, to uderzyła mnie regularność świata, który z pozornego chaosu potrafi wyłonić pewną regułę. W która my też się wpisujemy. Kiedyś nadużywałem tego (kręgu życia), dziś pilnuję się, by o tym nie pisać. Bo chyba każdy, kto choć trochę obserwuje życie, to dostrzeże te powracające i odnawiające się elementy; życie i śmierć i znów życie.

      Nie wiem, co napisać, tak naprawdę. Bo napisałem to, o czym wiem i jak czuję. Grubo? Nie, raczej z dystansem. Czasami ktoś nie pomyśli nad słowami, które wypowiada się impulsywnie, w złości, gniewie, rozczarowaniu.

      Kurczę, nie jestem piwoszem, choć próbowałem. Nawet czytałem taką książkę, gdzie autor udowadnia, ze nie wino, a właśnie piwo było tym napojem, który był pierwszy w dziejach ludzkości. I to jemu powinniśmy zawdzięczać kulturę europejską. Cóż, nie ten smak. Choć właściwie teraz już żaden smak, bo nie pozwalam sobie ani na piwo, ani na wino, ani na inne alkohole. I tak się teraz zastanawiam, czy nie przemawiała przeze mnie zazdrość? On sobie może, a ja nie? Może, całkiem możliwe. Zmenelenie od czasu do czasu bywa uroczo wyzwalające :))))

      Dziękuję Ci bardzo, uśmiechnąłem się, więc uśmiech dla Ciebie i życzenia dobrego, ciepłego wieczoru !!

      Usuń
    2. To dlaczego akurat te?
      Pośmiejmy się;)
      Ja dojrzałam zaś do zieleni, niebieski zaś jest totalnie na przeciwnym biegunie. Ale też bardzo lubię odcienie pomarańczowego, zwłaszcza takie mydlane w połączeniu z szarością. Kiedyś już chyba o tym pisałam, dla mnie kolor jest atrakcyjny i przyjemny kiedy wyobrażam sobie jedzenie na talerzu o danym kolorze. Taki mam klucz;) i nie ma takiej możliwości, ani takiego jedzenia które dobrze wyglądałoby na błękitnym talerzu, za to na żółtym...<3

      Dziś chcę mieć rację, a nie święty spokój, więc będę się upierać że jednak grubo. Ciężko mi sobie jednak wyobrazić sytuację gdzie niezależne od poziomu napięcia, złości, sytuacji ktoś mi mówi, albo daje odczuć że lepiej żeby mnie nie było, żebym umarła, albo żeby mnie system w orwellowskim stylu ewaporował. To już grubo. I smutno i dużo by mnie to kosztowało, także przemyśleń na swój temat. Ogólnie ten wątek w tym tekście wydał mi się niesłychanie gorzki. Koszmarnie dołujący, aż do tego stopnia że zatarł nieco resztę tekstu.

      No i znowu dla każdego coś dobrego;)
      Uwielbiam smak piwa i wybieram raczej bezalkoholowe, więc w ciepłe wolne weekendy zdążało się nawet przed południem;)
      Z zmenelenia nawet od czasu do czasu już na szczęście wyrosłam, albo za dużo w zyciu widziałam:D ale wiem co ma Pan na myśli;)

      Dziękuję!:)

      Usuń
    3. Tak, pamiętam Twój klucz z jedzeniem. Inaczej jednak patrzę na kolory. Bardziej, jak na esencję, ale to mniej urocza i apetyczna wizja. A skąd się wziął żółty? Otóż jako dziecko dzieckowate (4-5 lat), musiałem się zająć sobą. Umiałem to robić doskonale, więc czasami wyciągałem pokrywki, miski i drewnianą łyżkę za pomoca której waliłem w to, co udało mi się z szafki wytargać. Oczywiście do czasu, jak mama nie przyszła i w tyłek nie dostałem za niszczenie garnków. Otóż były wśród tego kuchennego badziewie dwie miski emaliowane. jedna w kolorze granatu - mniejsza, druga zaś w kolorze żółtego - większa. O ile mniejsza miała dźwięk kijowy, o tyle ta większa miała piękny, głęboki, który pokochałem. I tak żółty stał się moim kolorem, bo mi się kojarzył z dobrą zabawą i z dobrym dźwiękiem. Zaś sam niebieski przyszedł do mnie późno, bo w czasach studiów wraz z wierszami Poświatowskiej. Skojarzył mi się z delikatnością i ulotnością. Tak, wiem, może i niesłusznie, ale tak mi zostało. A a propos zielonego, nad moim biurkiem wisi akwarela, która przedstawia las brzozowy wiosną. Czasami się zapatrzę na tę zieleń. Więc nie jest tak, ze któregoś koloru wybitnie nie lubię.

      Co do tego, czy grubo...tak, masz rację, grubo. Długo to w sobie przepracowywałem. Gorzko brzmi, masz rację. Ale wiesz, tylko gorycz została. I dobrze, że tylko ona.

      :))))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty