Ule...

 

Dziwne - za sobą zostawić miasto. Tramwaj wspina się po drabinie szyn, które nie prowadzą do nieba. Jeszcze nie. Nie z ludźmi, którzy siedzą cierpliwie czekając na swój przystanek pośredni, choć dla nich docelowy. I ja czekam w pół-kroku, pół-skoku z oczami otwartymi, a żaden obol nie uciska mi języka ani też nikt nie położył monet na moje powieki. A jednak jestem tu, gdzie jestem, czyli w wiosce, która umarła. Ponumerowano chaty i sprzęty, wmontowano głośniki w ściany. A przecież tego dzbanka ktoś dotykał spracowaną dłonią, przeglądał się w tym lustrze, leżał na tym łóżku i wyrabiał ciasto na tej stolnicy. Wszystko zastygło, jak na żywej fotografii, ale można dotknąć, kiedy inni nie patrzą. Tylko zapach kurzu unosi się w środku, w którym mrą muchy z nudów. Duchów już nie ma. Odeszły wraz z pierwszym uderzeniem w dach domu, który pracowicie rozebrano, by potem ileś kilometrów dalej złożyć klocek po klocku. Uwolniono je mówiąc: „Idźcie gdziekolwiek wasza droga, a pamięć ludzka was nie będzie trzymać, ani też pamięć drzewa czy kamienia. I duchy odeszły każdy w swoją stronę, to znaczy niewiadomogdzie. Nie ma już opowieści i po zmroku nie straszy już półzamknięta szafa. I kota nie ma, który chodził swoimi ścieżkami, a pies w budzie nawet nie jest wspomnieniem. Wszystko jest, a nie jest. Duch uciekł, a forma została. Zakonserwowana dla przyszłych pokoleń, które mogą zobaczyć, jak żyli ci, których nie pamięta się już w żadnym rodzinnym albumie. Tylko o ławkach przed domami zapomniano, gdzie siadywano wieczorami, by opowieści żyły w ludziach. Nie uważasz, że to dziwne, ale kiedy zobaczyłem te chaty, wnętrza i płoty, to wiedziałem już, że byłem tu kiedyś, choć moje nogi nie dotarły w to miejsce wcześniej. Tak jakby obudziła się we mnie pamięć. Nie, nie tęsknota, a pamięć właśnie. Myślisz, że to książki? Że to ich wina? A może filmów? A może szepty przodków we krwi pokazały mi w snach ich dawne życie? Nie wiem. Stałem tylko przed chatami, gdzie w sadzie bielonym wiosną stały ule. Pszczoły pracowicie brzęczały nad niekoszoną łąką to wynurzając się, to chowając we wnętrze swojego domu. Siadłem i patrzyłem na wciąż żywe istoty w tym opuszczonym przez duchy miejscu. Gdzieś na drzewach śpiewały ptaki, a słońce paliło niemiłosiernie. Było dobrze tak siedzieć w miejscu wyrwanym z czasu, historii i obecności. Dopiero sznur krzyczących przedszkolaków wyrwał mnie z uśmiechu. Wychowawca z miną udzielnego księcia patrzył z góry na rozbrykane dzieci mówiąc – „przedszkole byłoby super, gdyby nie leżakowanie, nie?”  Wstałem i poszedłem w skwar dnia uparcie szukać cienia i spokoju…  





















 

Komentarze

  1. Dziękuję Witku za wycieczkę bez biletu, bo wiesz jak bardzo lubię takie miejsca i chociaż piszesz, że duchów już tam nie ma, że je uwolniono, to ja patrząc na każdy z tych obcych przecież dla mnie przedmiotów dziwnie w oczach wyobraźni odnajduję spracowane dłonie , które gniotły ciasto na stolnicy czy te delikatne unoszące do ust filiżankę. Mam też podobnie jak Ty uczucie, że już tu byłam, choć też potrafię odnaleźć też rzeczy, które jeszcze gdzieś tam w rodzinie czy mojej wiekowej chacie w Jedliczu są i większość z nich realnie przypomina osoby kochane, które już odeszły. Dziwne to uczucie, bo to jakby zobaczyć kawałeczek swojego życia odartego z czułej intymności na wystawie, którą może zobaczyć każdy wcale nas nie pytając.
    Z przedszkolem dzieci mają rację. Też nie lubiłam leżakowania i szpinaku…Pierwszego teraz mogę im zazdrościć chociaż nie potrafię spać w ciągu dnia, a z drugim próbuję się przemóc, bo mówią, że to samo zdrowie.
    Świetny reportaż Witku począwszy od ujęć w tramwaju (zawsze mnie peszy robienie zdjęcia w takim miejscu), pomnika Powstańców Śląskich, wnętrz chat, podwórka, czy łąki takiej prawdziwej, niekoszonej.
    Przed moim blokiem zaczyna rosnąć taka łąka kwietna i z radością przyglądam się makom, chabrom, kąkolom i rumiankom. Nie wiem tylko czy mieszkańcy i pracownicy zieleni miejskiej pozwolą nam cieszyć się nią długo.
    Na razie upał niemiłosierny i nie wiadomo co robić by było troszeczkę chłodniej.
    Nogi do miski, mokry ręcznik na głowę...żartuję Witku, ale nie na miejscu będzie trzymaj się ciepło, więc po prostu z uśmiechem macham do Ciebie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zupełnie nieoczekiwanie znalazłem się w tym miejscu. Nie za bardzo lubię wycieczki szkolne z różnych powodów. Ale ta jakoś tak... Było miło, a to czasami więcej znaczy, niż wiele, wiele innych rzeczy. W każdym razie duchów faktycznie tam nie ma :)) A napisałem tak, bo dawniej był przesąd, skądinąd charakterystyczny dla całej Europy i nie tylko Europy, że duchy miejsca można uwolnić tylko wtedy, kiedy ich dom się rozpadnie. Trudno powiedzieć, by te domy się rozpadły, ale zostały rozebrane i złożone, więc w pewnym sensie uwolniły te duchy, które w nich mieszkały. No i oczywiście pewnie zapomniano wykopać coś (kogoś) pod progiem, który miał wiernie strzec domu. Ja wiem, wchodzę w szczegóły. W każdym razie pewna magia przeszłości została i można sobie wiele wyobrazić. A o to chyba chodziło. Co prawda przedszkolaków raczej bym nie posądzał o fascynację etnografią i dawnymi wierzeniami, ale niech choć pobędą na świeżym powietrzu. No i żeby leżakowania nie było :)))
      Dziękuję Ci bardzo i cholernie (!!!) cieszę się, że Ci się spodobało, bo raczej nie jestem skłonny do takich wpisów. A jednak się udało. Zdjęcia w tramwaju miały być z młodzieżą, ale jak tylko zobaczyli aparat, to się pochowali. Dopiero później, jak zobaczyli efekty portretów chyba zmienili zdanie. W każdym razie będzie łatwiej następnym razem :)
      Zmienił się świat i to w taki sposób, ze literatura jeszcze przechowuje te stare obrazy dawnego życia, więc mamy okazję zobaczyć i zweryfikować pewne rzeczy. Co prawda przypomina to trochę ekshumację, ale wszystko dla nauki. Swoją drogą, rozczulił mnie żuraw, którym czerpano wodę. Pamiętam jeszcze takie żurawie z dzieciństwa, kiedy bywałem w górach. Teraz to już niemożliwe. I chyba mało przydatne, choć niech no tylko prąd wyłączą, to nagle strach patrzeć na uchyloną szafę, coś jęczy pod podłoga, coś stuka, a lampa naftowa czy świeczka daje miłe światło.
      Masz rację, ciepło ogromne do nas przyszło, więc może ten ręcznik i miska nie tak wcale złe :))) Dziękuję Ci za fajny komentarz i naprawdę cieszę się, ze Ci się spodobało. Myślę, że teraz ruszą zdjęcia i więcej tekstów się pokaże (bo jak dać tekst bez zdjęć, no jak??) Macham do Ciebie z rozgrzanych Tychów i pozdrawiam uśmiechem :)))

      Usuń
  2. Jako że od dziecka mieszkałam na wsi i moja babcia i prababcia też i praprababcia to uważam, że mogę się z czystym sumieniem wypowiedzieć, że te skanseny to takie lubią być podkoloryzowane, ale zdecydowanie urzekające. Te piękne hafty na obrusach, pościelach, ubraniach, makatkach są piękne. Te drewniane cebry, nabieraki, miski, łyżki - na to patrzy się świetnie, tylko ja zupełnie inaczej tę wieś pamiętam. Może jestem wyjątkiem, ale mnie najbardziej utkwiły w pamięci piece z rozżarzonymi fajerkami, pręt do grzebania w piecu, piece chlebowe i chleb z nich i stare kredensy, które skądinąd na zdjęciach też uchwyciłeś. I jeszcze jedno - bród - może nie aż taki ekstremalny, ale w tych skansenach jest czyściutko, a wiejskie chaty to już takie nie były. W kątach siedziały pajęczyny, a ściany to się bieliło bardzo rzadko, podłogi wiecznie były brudne od tych pieców i opału w węglarkach, a w skansenach sielsko anielsko. Dobrze, że Reymont "Chłopów" napisał. Jak dla mnie zdjęcie w tramwaju najlepsze, ale pewnie domyślasz się dlaczego. No i ule, nie wiem, czy mi życia starczy, ale mam jeszcze w planach własną pasiekę posiadać. Albo może zostawię to już dla potomnych. Pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I znów się uśmiecham, bo to prawda z tym podkolorowaniem, brudem itd. I żadnych haftowanych obrusów. No, chyba, ze w osobnym pokoju, który się zamykało na klucz, a w którym unosił się specyficzny zapach pierzyny wykrochmalonej, zastanego powietrza i nieobecności ludzkiej. Taki piec, o którym wspominasz, to też moje wspomnienie z babcinej i prababcinej kuchni. Mogłem godzinami siedzieć przy nim i patrzyć, jak iskry spadają do popielnika i czasami rozżarzony do białości węgielek. Żar bił z tego pieca okrutny, ale też i jakoś ciasta inaczej smakowały. A może mnie się wydaje, bo to wspomnienie z dzieciństwa, więc piękniejsze, lepsze, ładniejsze. W każdym razie to prawda, co piszesz. O tym prozaicznym w sumie spostrzeżeniu nie chciałem wspominać, bo mi nie pasowało do koncepcji uwalniania duchów. Cóż, wiesz jak to jest, jak sobie człowiek coś wymyśli, to musi do tekstu włożyć i tyle :)) A właśnie nie wiem, czemu zdjęcie w tramwaju najlepsze. Palcem ludzie wskazują na to i mówią, ze najlepsze. A ja dalej głupi, bo przecież nic w nim nie ma. Ba, jest krzywe, jak żmija chora na reumatyzm. Że niby ludzie w tramwaju? Hmm.... Ale ule zdecydowanie tak! To moje ulubione zdjęcie. Może dlatego, że przypomina mi obraz? Ale też i kojarzy się ze spokojem, dbaniem o przyszłość, pewnością życia. Skoro Ci się ule marzą, to i pewnie je mieć będziesz :)) A Reymont, tu bym mógł długo pisać, ale że koniec roku za pasem, to się powstrzymam :P Opisy przyrody genialne :)) Cieszę się, że tak ładnie przywołałaś wspomnienia i tym samym przypomniałaś mi o moich własnych obrazach z dzieciństwa. Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie :))

      Usuń
  3. Ja za komentarz zostawię tylko - wow. Kurcze, chyba nigdy tak nie nauczę się pisać. No trudno. Ale za to mogę sobie czytać. W lipcu, jak kwitną lipy, takie miejsca choć teraz już skanseny, dla mnie wyglądają magicznie. Mam uczucie jakby tam dalej mieszkali ludzie, choć ich nie widzę. Może to przez zapach, albo pamięć mieszkania przez jedna maleńką chwilę w takim miejscu. No i pamięć wyszorowanej drewnianej podłogi i jodły zmieszany z zapachem pieczonego piernika. Wykrochmalonej na sztywno i wybiglowanej białej pościeli. Samych dobroci Witku i koniecznie cienia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grażynko, każdy z nas ma swój styl. Bo każdy z nas ma jakieś doświadczenia życiowe, doświadczenia czytelnicze, tysiące rozmów o wszystkim i o niczym. I ma również swoje przemyślenia, które w taki, bądź inny sposób potrafi wyartykułować. Czasami się to tylko mówi, czasami pisze, a czasami tworzy muzykę czy maluje albo fotografuje. Każdy przejaw "twórczości" (tak to umownie nazwę) jest unikalny dla nas. To jesteśmy cali my. Oczywiście, można tego wszystkiego się nauczyć. Amerykanie słyną ze swoich studiów pisarskich. Czemu nie. Tyle tylko, że to nauka warsztatu. No i jest jeszcze jedna kwestia, z którą zapewne się ze mną zgodzisz, że są autorzy, których się zwyczajnie lubi, bo są bliscy tematyką, sposobem pisania itd. A są też tacy, którzy są hermetyczni dla nas. Niby przeczytamy, ale jesteśmy jakby obok. Po co to wszystko mówię? Bo piszesz po swojemu. Masz swój styl. To Twój mentalny podpis. I tak jest właśnie dobrze. Nie trzeba nic zmieniać, nie trzeba udziwniać. Niech swobodna fraza płynie :))
      A poza tym, ciesze się, ze tak ładnie mnie skomplementowałaś, choć uważam, że niezasłużenie. I wiesz, ciesze się, ze przywołałem wspomnienia z tej "jednej, malutkiej chwili", bo ona była dobrą chwilą.
      Wszystkiego dobrego Grażynko :)) Tak, to dobre życzenia dzisiaj - cienia i chłodu dla Ciebie również :)))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty